czwartek, 24 sierpnia 2017

Opuszczone wsie łemkowskie i inne miejsca w Beskidzie Niskim i Sądeckim, część 25

Wycieczka do dawnej łemkowskiej wsi, którą lubią niedźwiedzie i buhaje i gdzie zachowała się ruina dzwonnicy, a do tego deszczowa wycieczka do Biecza i miniaturowe cerkwie oraz cmentarz w Ropie.







Gdy szłam do opuszczonej wsi P., miałam trochę stracha. W przewodnikach wyczytałam, że jest tam jakiś wypas buhajów, a buhaje za turystami nie przepadają. No ładnie. Powiedziałam sobie, że jeśli zobaczę jakieś buhaje, to od razu robię w tył zwrot - dziękuję bardzo! Tymczasem był słoneczny weekendowy dzień i od leśnego parkingu szli nawet ludzie z wózkami z dziećmi, jakże nieliczni, w liczbie jedna zabłąkana rodzinka, no ale jednak - jakby co, buhaje, jak i również niedźwiedzie, uznają ich być może za bardziej pożywne kąski, pomyślałam sobie. Więc wyprzedziwszy ich, szłam sobie lekko pod górkę od parkingu. Droga okazała się o dziwo asfaltowa, ale jest szlaban i tylko leśnicy oraz tym podobni mogą sobie wjeżdżać. Ja przeszłam te parę kilometrów na piechotę.




Co jakiś czas klaskałam i śpiewałam, jak to zwykle w Beskidzie Niskim. Podczas majowej trasy nie wiedzieć czemu upodobałam sobie piosenkę "Rudy Rydz". Działa - żaden niedźwiedź ani też buhaj nie wyszedł mi na spotkanie, więc polecam.


Pojawił się zakręt, gdzie trzeba było iść w prawo w stronę opuszczonej wsi.





Kiedyś stały tu gospodarstwa, kwitło życie. Wieś powstała w XVI wieku, przed drugą wojną światową była tu ponad setka gospodarstw. Dziś trudno w to uwierzyć. Mieszkańcy zostali wysiedleni do Związku Radzieckiego tuż po wojnie. O ile wcześniej często pisałam o tym, że Łemkowie podkreślali swoją odrębność od Ukraińców, choć często bywali wrzucani z nimi do jednego worka i cierpieli z tego powodu represje (posądzenie o przynależność do UPA, wysiedlenia na wschód za czasów PRL), to akurat w tej wsi według źródeł (książki, z których korzystałam, wymieniam TU) było ponoć inaczej. Mieszkańcy czuli się Ukraińcami.








No i widać zabudowania, bo i ta opuszczona wieś nie jest już taka znowu opuszczona. Znajduje się tu działające od czasu do czasu schronisko studenckie - poza sezonem oczywiście chatka zabita na głucho, no i jest ten "eksperymentalny wypas bydła". Na szczęście okazało się, że również dla buhajów sezon się jeszcze nie zaczął, więc ochoczo kontynuowałam zwiedzanie. Było tu jeszcze jedno miejsce noclegowe, jakieś rancho, ale dwa razy ktoś je podpalił. Dziś jest ruiną.







 Cisza, pusto, żywego ducha, aż tu nagle.. ogłoszenie z nadleśnictwa:


No ładnie. "Rudy Rydz" wybrzmiał po beskidzkich łąkach ze zdwojoną siłą. A tymczasem zauważyłam dalej charakterystyczną pozostałość we wsi, która była celem mojej wycieczki - dawna dzwonnica z XVIII wieku. Obok jest mały cmentarzyk cerkiewny. Niestety, najwyraźniej przegapiłam część pozostałości - myślałam, że cmentarz jest tylko jeden, a tymczasem podobno kawałeczek dalej znajduje się kolejny.








Gdy wracałam tą samą drogą, zauważyłam dziką zwierzynę, ale tylko w postaci lisa;> Chwilę wcześniej jakimś cudem w wiosce pojawił się turysta idący na Jawornik, jakże ponoć ukochany przez niedźwiedzie. Oczywiście wywiązała się rozmowa na ten temat. Potwierdziło się, że jeśli ktoś dużo chodzi po tych terenach, to spotka prędzej czy później. Pan turysta kiedyś spotkał z bliska młodego niedźwiadka, choć też ma w zwyczaju klaskać i hałasować, żeby dać misiom znać o swoim nadejściu. Podobno miś przysnął na zboczu góry albo wyjątkowo się zagapił, a gdy on i człowiek zobaczyli się nawzajem, niedźwiedź był chyba tą stroną, która przestraszyła się bardziej. Jak futrzana kulka stoczył się w dół góry i uciekł w las.



Gdy w domu oglądałam te zdjęcia, zauważyłam między drzewami coś takiego na dużym zbliżeniu, to było jednak akurat robione bliżej parkingu leśnego i najprawdopodobniej w związku z tym jest to jakaś zapomniana kopa siana lub jeszcze coś innego, a nie gruby zwierz. Chociaż kto wie..;> Co myślicie?


A teraz coś ze znacznie bardziej cywilizowanych terenów, czyli wycieczka do Biecza. Tego dnia lało jak z cebra od samego rana. W ogóle pogoda podczas majowej trasy trafiła się tak pół na pół - raz pięknie, raz ulewa. Tamtejsze cmentarze wojenne i samo średniowieczne miasteczko - zresztą naprawdę bardzo ładne - zwiedzałam z parasolem, a i tak cała przemoczona. Tutaj rynek i okolice:








Taki obrazek nie jest trudno zobaczyć w tych rejonach, zwłaszcza dzięki obfitującemu w klasyczne Autosany bez zmodernizowanego przodu PKS Jasło:> No a Maluchów też nie brakuje.


A tak było rano, gdy od Libuszy, gdzie nocowałam, pojechałam w ulewie do cmentarza nr. 105. Trochę kluczenia po bocznych drogach, widoki na deszczowe góry, no i niebawem byłam na miejscu.



Bardzo mi się podoba ten główny pomnik na cmentarzu. Nie odnowiony, wygląda jak kawałek opuszczonego pałacu i zdecydowanie ma swój klimat. Tak naprawdę to barokowa kapliczka. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś narzekano, że cmentarz rzekomo psuje panoramę miasta. Jak dla mnie jest jedną z jego największych atrakcji.





Cmentarz projektował Hans Mayr. Polegało to właściwie na obudowaniu cmentarnym terenem, zresztą niewielkim, istniejącej już barokowej kapliczki. Podobno pochowano tu konfederatów barskich w 1812 roku



Według informacji na TEJ stronie, kapliczkę szkicował jako student Stanisław Wyspiański. Bardzo jestem ciekawa jak to wyglądało, ktoś może pokazać, jeśli rysunek się zachował?



Na cmentarzu leży 43 żołnierzy z armii austro-węgierskiej i niemieckiej oraz jeden żołnierz nieznany. Miejsce jest dziś dosyć zapomniane i zaniedbane, widać niestety ślady kradzieży metalowych elementów, a konkretnie krzyży z mogił (!) i dewastacji.








 

Cmentarz nr. 106 łatwo znaleźć, jest blisko rynku i kościoła  pw. Bożego Ciała. Projektantem też jest Hans Mayr. Cmentarz ma formę kilku tarasów, kiedyś na jednym z nich rósł wielki dąb, dziś już go nie ma.

















 

Zwiedziłam jeszcze dwa cmentarze w Bieczu, oba autorstwa Hansa Mayra. Ten mniejszy, nr. 108, jest tuż przy klasztorze:








Drugi z nich, cmentarz nr. 109, jest blisko starego kina, przy ruchliwej drodze:












Na koniec wizyta w Ropie, wsi niedaleko Uścia Gorlickiego. Niespodziewanie spotkałam tam dwa pracujące klasyki - właściwie tylko Ził był pracujący, strażak już na stacjonarnej emeryturze:>



Chciałam zwiedzić cmentarz, a po drodze zauważyłam kolekcję miniatur cerkwi, z których spora część była słowacka.









Tak było na cmentarzu parafialnym w Ropie, na jego terenie jest też część wojenna z czasów I wojny:









Pozostałość po figurze na jednym z grobów:











Na terenie cmentarza parafialnego jest mały cmentarz wojenny nr. 72:





c.d.n.

1 komentarz: