sobota, 27 stycznia 2018

Gostynin i leśne okolice część 1

W styczniu wybrałam się w dwie trzydniowe minitrasy w okolice Gostynina i do Gostynińsko-Włocławskiego Parku Krajobrazowego. Chodziłam po lesie i szukałam cmentarzy niemieckich osadników zwanych Olendrami. Najpierw pokażę drugą minitrasę, tę po ataku zimy. Okolice Gostynina i Kujawy, bo zwiedzałam tereny na pograniczu jednego i drugiego, były wtedy opanowane przez śnieżyce. To sprawiło, że pogoda nie sprzyjała poszukiwaniu pozostałości cmentarzy ewangelickich - wszystko zasypane, słabo widoczne. W tej sytuacji skupiłam się na chodzeniu po lesie i to była najlepsza przygoda podczas tej minitrasy.




Lasy w okolicy Gostynina okazały się pełne dzikich zakamarków, zachwyciły mnie zwłaszcza widoki na rzekę Skrwa Lewa. Podczas takiej zimy trzeba było maszerować w zaspach i uważać, żeby się nie zgubić w zasypanym przez śnieg lesie. W sobotę przeszłam wokół Jeziora Lucieńskiego, w niedzielę ruszyłam z Białego niebieskim szlakiem. Najpierw pokażę tę pierwszą wycieczkę, a na początek także jeden cmentarz ewangelicki schowany w lesie i cmentarz parafialny w okolicy miasteczka Kowal na Kujawach.



Ta minitrasa była w zamierzeniu kontynuacją tej sprzed roku, pokazanej tu: pierwszy odcinek TU, ostatni TU. Była w międzyczasie jeszcze jedna, pokażę po tej. Zmieniłam kolejność, bo chciałam, żeby zagościło tu wreszcie coś aktualnego po wielkiej porcji zdjęć z jesieni:>


Cmentarz ewangelicko-augsburski w Grodztwie znajduje się przy ruchliwej drodze prowadzącej z Gostynina do Kowala. Jest wykarczowany, przy wejściu postawiono tablicę informacyjną. Powstał na przełomie XIX i XX wieku, ostatni pochówek miał miejsce w latach 60. XX wieku. Dziewięć lat temu teren został posprzątany przez fundację Ari Ari, a na koniec prac na cmentarzu odprawiono mszę ekumeniczną.



Gdy podjechałam pod cmentarz, wszystko było zasypane śniegiem, więc pewnie umknęły mi różne detale. Na szczęście są też pionowe tablice i nie do wszystkiego trzeba było się dokopać:
















Miałam szczęście, bo akurat obok cmentarza przejeżdżał odśnieżający Star:>


Miałam jechać do innych cmentarzy ewangelickich w okolicy bocznymi drogami, ale były tak śliskie, że zostawiłam to sobie na inny raz. Głównymi jeździło się zazwyczaj bez przeszkód, ale niektóre boczne były jak lodowisko i autko zaczynało na nich tańczyć. Wstąpiłam jeszcze na cmentarz parafialny w samym Kowalu, gdzie dało się znaleźć parę zabytkowych pomników.













Ale wszystko to zwiedziłam dopiero po porannej wyciecze leśnej. Nocowałam w Gostyninie, udało mi się znaleźć fajne miejsce z garażem dla autka. W sobotę rano ruszyłam w stronę Lucienia. Wymyśliłam, że zaparkuję pod kościołem lub pocztą i pójdę ścieżką przyrodniczą "Lucień", a potem zobaczę, może obejdę jezioro dookoła. Parking przed pocztą okazał się jedną wielką zaspą, w ogóle wszystko poza jezdnią było zaspą. Jakoś zaparkowałam i ruszyłam tam, gdzie według mapy ("Gmina Gostynin i okolice", czerwone litery na żółtym tle, kupione w "Sklepie Podróżnika" w Warszawie. Spośród dostępnych map okolicy ta jest nie najgorsza, czy ktoś zna lepszą? Przydałaby się na przyszłość..) miał być początek tej ścieżki.



Tuż obok jest dwór przerobiony na szkołę, otoczony zabytkowym parkiem. Przechodząc przez kolejne zaspy, daremnie szukałam w pięknych okolicznościach przyrody początku ścieżki przyrodniczej.



Za zamkniętą na kłódkę furtką przy dworze był taki mostek i alejka prowadząca gdzieś w las. Czy to tam?


Chyba jednak trzeba wracać i próbować z drugiej strony płotu, przy boisku..



Poszłam na chybił trafił ścieżką za mostkiem widoczną spod dworu:



Wyszłam na piękną polanę, okolice Jeziora Lucieńskiego i rzeki Skrwa Lewa, ale nigdzie nie było znaków ani widocznej ścieżki. Wszystko zasypane.Nie miałam nawet pewności, czy aby to przede mną to nie jezioro, tylko oblodzone i potem zasypane:>


 



W tej sytuacji trzeba było wrócić praktycznie do punktu wyjścia. Ale szosą biegł szlak zielony. Skręcał w las, miał połączyć się ze ścieżką. To był wreszcie dobry trop:>



Droga była dość dobrze widoczna, to znaczy nie rosły tam drzewa:> Znaki na szczęście w miarę gęsto wymalowane.





Spotkałam po drodze kilka sarenek, jednej udało się zrobić zdjęcie z daleka.



Szlak zielony skręcił w lewo i biegł wzdłuż podmokłych terenów otaczających jezioro. Najpierw szłam po czyichś wczorajszych śladach, potem już znowu w samych zaspach.



No i jest zaginiona ścieżka przyrodnicza "Lucień";> Gdzie była wcześniej, nie mam pojęcia. Czy ktoś może wie, gdzie jest jej początek od strony Lucienia? W każdym razie doszłam do trzystuletniego dębu Jan:






Teraz już wszystko było jasne. Co prawda nie było za bardzo widać drogi, a znaki też raz po raz znikały, ale według mapy trzeba było po prostu iść między lasem a jeziorem.



Między drzewami z prawej strony było widać Jezioro Lucieńskie:






Zdaje się, ze funkcjonują obie nazwy - Jezioro Lucień i Lucieńskie.


Jest tu rezerwat przyrody, a jezioro objęte zostało tak zwaną strefą ciszy, co oznacza, że nie mogą po nim pływać na przykład motorówki.


W tym miejscu między drzewami zobaczyłam pomost nad jeziorem i podeszłam do niego.

 


Ostrożnie weszłam kawałek na pomost:


Cały czas padał coraz bardziej gęsty śnieg, ale największa śnieżyca miała się zacząć dopiero w Budach Lucieńskich i Miałkówku.









Doszłam do końca ścieżki, tym razem dobrze oznaczonego. Możliwe, że początek też dobrze widać, ale na mapie źle go zaznaczono albo po prostu pobłądziłam.


W tym miejscu jest drugi, duży pomost, tuż obok szosa prowadząca od Lucienia do Miałkówka.












Tak było widać drugi brzeg jeziora, na który potem poszłam przez Budy Lucieńskie:



Chciałam obejrzeć pozostałości pobliskiego cmentarza ewangelickiego. Wahałam się, czy wrócić po autko, czy iść na piechotę i na szczęście wybrałam tę drugą opcję, to okazało się świetnym pomysłem. Szosą szłam przez Miałkówek.


W międzyczasie zrobiła się bardzo gęsta śnieżyca:


Zobaczyłam charakterystyczne cmentarne miejsce - wysokie stare dęby i gęste krzaczory:


Weszłam w ten gąszcz, ale albo nic tam już nie przetrwało, albo zostało całkowicie zasypane. W każdym razie tunel-labirynt z ośnieżonych lilaków i starych dębów był super sam w sobie:




Było już pewne, że pogoda jest zupełnie nie cmentarna i trzeba skupić się na okolicznościach przyrody;> Postanowiłam w tej sytuacji darować sobie planowaną objazdówkę i obejść dookoła Jezioro Lucieńskie szlakiem zielonym pieszym i zarazem czarny rowerowym, a potem zielonym rowerowym Velo Masovia. Poszłam drogą przez Budy Lucieńskie:


Zetor walczy ze śniegiem:










W wiosce przez płot wypatrzyłam Żuka:> Uwielbiam Żuki, więc co za szczęśliwy traf.










Zobaczyłam starą uchyloną furtkę do jakiejś przystani i poszłam w kierunku zasypanego pomostu. Na mapie było to oznaczone jako punkt widokowy.






"Bosmanat":>


Szlak czarny skręcał w prawo i łączył się z zielonym rowerowym, a potem zielony rowerowy biegł już sam na wschód w stronę Lucienia. Prosta droga, a na niej pełno zimowych widoków z każdej strony i oczywiście ani żywego ducha cały czas.









Po prawej jest jakiś duży ośrodek, o tej porze (a może w ogóle?) zamknięty. Do niego dobiegała przejezdna (w pewnym sensie) droga i nawet zobaczyłam, jak na jej koniec dojeżdża pojedyncze dzielne autko. Było to BMW, którym przyjechała para emerytów. Poszli na spacer, potem wrócili tą samą drogą i mnie minęli, proponując podwózkę, ale wolałam iść.







Rezerwat przyrody to Rezerwat Lucień:











Wyszłam na szosę prowadzącą do Nowego Duninowa (zresztą też świetnego miejsca, gdzie byłam już parę razy) i szłam nią jeszcze jakiś kilometr w stronę poczty, gdzie czekało ośnieżone autko. Cały ten spacer zajął mi cztery godziny. Potem pojechałam jeszcze w stronę Kowala i zwiedziłam dwa pokazane wyżej cmentarze, a także dwa inne, które będą w następnym odcinku razem z drugą, niedzielną zimową wyprawą po okolicach Gostynina.









c.d.n.