piątek, 26 września 2014

Opuszczone miejsca Podkarpacia i Bieszczady, część 4

W przedostatnim odcinku o Podkarpaciu poza opuszczonymi cerkwiami pokażę opuszczony cmentarz żydowski, nieopuszczony pałac, dziką zwierzynę i bociany.





Opuszczona cerkiew z amboną bardzo mnie zaskoczyła. Poszłam do urzędu gminy zapytać o klucze i dowiedziałam się, że budynek jest otwarty. To była prawda. Na szczęście jakimś cudem ten piękny obiekt jest w dobrym stanie, nie ma sterty puszek, mnóstwa napisów na ścianach i tym podobnych.



Budowla powstała sto lat temu, po wysiedleniach w 1947 roku była używana jako magazyn. W środku jest pełno kolorowych, łuszczących się malowideł. Zwłaszcza te na suficie, z aniołkami i Okiem Opatrzności,  są w niezłym na oko stanie. Zachowała się też ambona. Można wejść na chór po drewnianych, krętych schodkach.























Przy ołtarzu, czy raczej na miejscu po nim, stoi ozdobiony krzyż i leży zapisana kartka.






Opuszczona cerkiew św. Dymitra w Ułazowie stoi przy nowym kościele katolickim w jednej ze wsi. Jest zamknięta, otoczona budynkami. Podobnie jak wiele innych opuszczonych cerkwi Podkarpacia, najpierw służyła za kościół katolicki, potem została opuszczona, gdy zbudowano nowy. Trochę nachodziłam się za kluczami, w końcu ktoś mi powiedział, żebym przeszła przez pewne podwórko w maliny, gdzie pilnujący kluczy zbierają owoce.




Tak też zrobiłam. Starszy mieszkaniec poszedł ze mną i otworzył budynek, opuszczony od kilkunastu lat.


Odrapany już trochę ikonostas robi największe wrażenie:












W kącie wciąż stał bożonarodzeniowy żłóbek ozdobiony lampkami.




Na zewnątrz też znalazłam coś ciekawego, schowanego na uboczu - dzwonnica przerobiona na graciarnię. W środku były wiesiexowe skarby, w tym Oko Opatrzności, kolumna i obraz jakby trochę w stylu Witkacego;>




Opuszczona cerkiew w Nowym Bruśnie jest już bardzo zniszczona. Mogła powstać nawet w XVII wieku, najpóźniej w XVIII. Z zewnątrz wciąż piękna, od środka jest już zbiorem drewnianych podpórek i ławek.



tak zwany bruśnieński krzyż, typowy dla regionu:







Kierując się już pomału do Warszawy, wpadłam do Leska, żeby zobaczyć tamtejszy opuszczony cmentarz żydowski. Naprawdę warto! Kirkut jest duży, zachowało się pełno macew, nastrój robi wrażenie. Miejsce skojarzyło mi się z leśnym cmentarzem w Otwocku, też ma w sobie coś przerażającego, ale warto się nie bać i tam iść;> Dostęp wymagał kolejnego szukania kluczy. Na bramie był  numer telefonu, pod który trzeba zadzwonić. Myślałam, że nic z tego nie będzie, ale zadzwoniłam i rozwiązanie problemu nastąpiło szybko i łatwo. Pan, który miał klucz, dopytywał, czy ja naprawdę tak sama i martwił się, co będzie, "jak przyjdą Żydzi", już sama nie wiem, czy współcześni, czy widmowi, w każdym razie nikogo nie widziałam:>













Starałam się też znaleźć dworki czy pałace, nie tylko opuszczone. Zerknęłam choćby na zapomniane ruiny pałacyku, czy raczej przypałacowego pawilonu w Cieszacinie Wielkim, stojące w ładnym dawnym parku dworskim. Pawilon powstał mniej więcej na przełomie XIX i XX wieku, prawdopodobnie został opuszczony w latach 80-tych. Niestety okazało się, że dostęp do obiektu jest już mocno utrudniony - wejścia i okna są zabite deskami, a na dachu leżą niebieskie folie, przez co pałacyk znacznie stracił na malowniczości, a śladów dalszego remontu jakoś nie widać. Ale jak można się zorientować w necie, w środku są już tylko gołe ściany.




Ruina dworu w Nowym Siole pod Cieszanowem to też zupełny pustostan, ale można na niego zerknąć przy okazji wizyty w cerkwi w Cieszanowie. Historia miejsca, w tym fortyfikacji ziemnych wokół budynku, sięga XVII wieku, obecny budynek to rezultat przebudowy w wieku XIX. Dwór został spalony w czasie wojny, w latach 70-tych mieściła się tu szkoła rolnicza. Przed budynkiem rośnie ładna wierzba.






Zdecydowanie nie opuszczony jest za to pałac w Krasiczynie pod Przemyślem. Do środka nie weszłam, ale spacer po parku naokoło bardzo ładnego pałacu jest miłym przystankiem i odpoczynkiem między kolejnymi opuszczonymi obiektami.







Na koniec jak zwykle coś przyrodniczego. Po zwiedzeniu Krasiczyna znalazłam się w Przemyślu, gdzie odwiedziłam zaprzyjaźnioną klinikę dla zwierząt dzikich i niedzikich - Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu i Lecznicę ADA w jednym. Dotychczas znaliśmy się z telefonów i mejli - współpracujemy czasem zawodowo, to znaczy oni czasem wysyłają swoje super zdjęcia i historie zwierząt, a ja to opisuję w gazecie;> Mimo niespodziewanego najazdu przywitali mnie chlebem i solą, a raczej kawą i dziką zwierzyną oraz poradami odnośnie drogi na Kopyśno, które ostatecznie odwiodły mnie od planów wjechania tam autem. Mają w swoim ośrodku pełno bocianów, lisów czy orlików i o każdej porze dnia i nocy potrafią jechać gdzieś w ostępy, żeby ratować różne stworzenia. Na zdjęciach zwierzaki w trakcie leczenia, te, które będą mogły, wrócą na wolność. Pozdrawiam bardzo!














ciąg dalszy nastąpi - będzie jeszcze piąty, ostatni odcinek o Podkarpaciu