środa, 28 października 2015

Opuszczone miejsca na Podlasiu część 6

Zapomniana chatka zbieraczy poroży pełna pamiątek i różne miniwycieczki po Wigierskim Parku Narodowym.


 


Zarośnięty Dom zbieraczy poroży stoi blisko jeziora przy drodze. Obok - resztki gospodarstwa. Jest już bardzo zaniedbany i zdewastowany, jednak w środku zachowało się niemało. Chatka okazała się jedną z najciekawszych, jakie zwiedziłam podczas tej trasy.


Od progu widać, że jest co oglądać. Zachował się układ pomieszczeń i ozdoby na ścianach. Widać jednak wyraźne ślady szabru, w tym i w kolejnych pomieszczeniach ktoś powyrzucał wszystko z szaf, ubrania i papiery kłębią się na ziemi.


Nietypowa, "wschodnia" makatka:> Chyba jeszcze takiej nie widziałam w opuszczonym domku.


Klasyczny kredensik, naczynia wciąż na suszarce. Na podłodze i stole mieszanka okularów, krzyży i zdjęć.









Ciekawe zdjęcie, chyba z lat 70-tych czy 80-tych. Wygląda na to, że ktoś wtedy urządził rodzinne zbieranie poroży w lesie:>


W przedsionku między pokrytymi pajęczynami sprzętami - buty, a w nich chyba coś, co nazywa się prawidła, choć wgląda jak dwie drewniane nogi:>

Nawet w przedsionku zachowały się różne wiesiexowe skarby:


W drugiej izbie ubrana kłębiły się na podłodze, ale na niebieskich ścianach wciąż wisiały święte obrazy:





No a potem zajrzałam do trzeciej z izb i poczułam wiesiexowy zachwyt:> Pokój był pięknie zachowany, a w dodatku w ładnym, seledynowym kolorze.










Na krześle leżała powykręcana lala grozy:



A na łóżku - gra "Bitwa morska":>



A także zegar:









Gdy wróciłam do pierwszej, kuchennej izby, zauważyłam na podłodze stary podręcznik "Litery". Też kiedyś taki miałam w podstawówce.






"Inka obok komina ma konika. Nosi mu sianko". Przypomniało mi się, jak mnie fascynowała ta czytanka, też chciałam mieć konika i nosić mu sianko, choć trochę nie kumałam, po co sianko sztucznemu konikowi.




"Nikogo się nie boimy, bo jesteśmy teraz silni i mamy mocnych przyjaciół", czyli jakieś komunistyczne akcenty w czytankach.





Wigierski Park Narodowy zwiedzałam pierwszy raz w życiu. Podjechałam tam od wschodniej strony i najpierw ruszyłam w stronę Mikołajewa. Miało tam być jezioro z przezroczystą wodą. No i było. Mieszkańcy pokazali mi, gdzie iść leśną ścieżką do jeziora i pomostu.






Potem pojechałam do wsi o dziwnej nazwie Rosochaty Róg:








W Wigrach, jak się okazało małej wioseczce, zerknęłam na klasztor i zjadłam pierogi ze szpinakiem w tamtejszej knajpie.







Nocowałam we wsi Gawrych Ruda. Na koniec dnia pojechałam do wsi Słupie i przeszłam sobie ścieżką przyrodniczą "Jeziora".





















Następnego dnia rano był mróz. Tak wyglądało jezioro tuż przy moim pensjonacie.





Przeszłam dwiema ścieżkami przyrodniczymi, odchodzącymi od dyrekcji WPN we wsi Krzywe. Pierwsza, dłuższa, nazywa się "Suchary" - suchar to leśne jezioro. Druga, malutka, nazywa się "Las" i też prowadzi obok jezior w lesie.















 c.d.n.