wtorek, 27 maja 2014

Opuszczone miejsca na Pomorzu część 2

W połowie kwietnia byłam na swojej najdłuższej jak na razie samochodowej wyprawie śladem opuszczonych miejsc poza Mazowszem. Zwiedziłam województwo pomorskie od czubka Helu do Ustki. Niektóre opuszczone miejsca na Pomorzu opisałam już w zeszłym roku tutaj, stąd tytuł wpisu. Tutaj część trzecia, a tutaj czwarta :>

Oto trasa w przybliżeniu: Warszawa-Pudłowiec-Prakwice-Jeziorno-Fiszewo-Gnojewo-Gdańsk-Władysławowo-Jastarnia-Jurata-Hel-Borkowo Lęborskie-Zdrzewno-Nowęcin-Łeba-Smołdzino-Czołpino-Kluki-Gardna Wielka-Ustka-Rowy-Karżniczka-Damnica-Węsiory-Gołubie-Szymbark-Wdzydze Kiszewskie-Odry



                                        





Opuszczony szpital psychiatryczny w Gdańsku to jeden z najbardziej znanych opuszczonych obiektów w kraju. To niestety widać. W necie można znaleźć zdjęcia szpitala za czasów świetności, gdy w środku były jeszcze atrakcje typu szpitalne łóżka i dokumentacja medyczna. Dziś jedyne pozostałe wyposażenie po tym opuszczonym w latach 90-tych oddziale to krzesła (trzeba przyznać, że fajne, pałąkowate), resztki luster, umywalek. Bardzo możliwe, że papiery zniknęły dopiero dwa lata temu, gdy ktoś doniósł do prokuratury, że w budynku walają się drażliwe dane o chorobach psychicznych, niektóre jeszcze z lat 70-tych. Była jakaś afera, nie wiem, jak się skończyła, ale chyba właśnie wtedy minęły złote czasy tego obiektu. Dziś jest mocno zdemolowany, jednak mimo wszystko wciąż warto.




Budynek, zwany niegdyś Domem Freddiego Krugera, mieści się na terenie dużego kompleksu szpitalnego.




































                                         

Chociaż wszystko zostało już dawno rozkradzione przez jakichś pseudozwiedzaczy, została... zasłonka prysznicowa. Ta łazienka to zresztą najbardziej upiorna część budynku i tylko tam za nic nie mogłam zrobić zdjęcia. Wszystkie wychodziły rozmazane. W pozostałych pomieszczeniach nie było żadnych problemów ;)


 Żeby zwiedzić opuszczony pałac w P., trzeba zjechać z drogi krajowej nr 7 w okolicy węzła Małdyty. Warto sprawdzić trasę na nieocenionych podglądach map Google ile się da, wieś jest mała i niejedna nawigacja może nie ogarniać. W samej wsi nie da się już nie zauważyć tego:



Dawno, dawno temu ta wieś nazywała się Paudelwitz. Pałac, który zresztą skojarzył mi się trochę z Runowem Krajeńskim, powstał na początku lat 60-tych XIX wieku. Został zbudowany w modnym wtedy w Prusach stylu angielskiego neogotyku. Był własnością braci Dreher, potem budowla przeszedł w ręce rodziny Fehlauerów i tak było aż do 1945 roku. Bracia Dreher, którzy zmarli nie zostawiając żadnych dziedziców, zostali upamiętnieni posadzeniem dwóch wielkich dziś dębów, stojących w zrujnowanym parku podworskim. Teraz niszczejący z roku na rok obiekt należy do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa.





Gdy chodziłam po ruinach, przy drodze zatrzymał się samochód. Jak to czasem bywa w takich sytuacjach, jakiś zaciekawiony mieszkaniec zaczął dopytywać, czy jestem zainteresowana kupnem i remontowaniem pałacu ;> Poza tym nikogo nie spotkałam. Do środka, jeśli można tak powiedzieć, da się wejść od niejednej strony.






Okazało się też, że jedyna choć trochę zadaszona część pełni chyba funkcję miejscowej świetlicy. Ktoś nawet zrobił symboliczne drzwi z firanki. Klubowiczów nie spotkałam.




Tak pałac wyglądał za czasów świetności:


W dość bliskiej okolicy całkiem przypadkiem natknęłam się też na miejscowość, w której uczył Immanuel Kant - Jarnołtowo. Najpierw nie wiedziałam, o co chodzi, gdy pośrodku pomorskiej wsi zauważyłam pomnik Kanta i od razu zahamowałam.




Potem przejeżdżałam jeszcze obok ruin dworu w Prakwicach. Dziś to już nic ciekawego, ale ze względu na fajne dawne zdjęcia i dzieje wspomnę o tym. Na stronie kamienie-wilhelma.net można znaleźć pełno informacji i fotek. Pozwalam sobie dwie wykraść. Budowa zaczęła się w XVII wieku, gdy właścicielem majątku był niejaki von Wallenrod (!). Potem dwór służył jako letnia rezydencja rodu von Dohnów. W środku aż roiło się od wypchanych zwierząt, wśród których wyróżniał się sęp o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. Tak było, a tak jest:





Opuszczony pałac w J. to ogromny i piękny od zewnątrz, a od środka kompletnie wypatroszony obiekt. Widok na końcu ślepej ulicy, którą tam dojechałam, jest niesamowity. Osada wyglądająca jak bardzo biedny, były PGR i wielki pałac na wzgórzu z czarnymi dziurami zamiast okien, otoczony resztkami parku dworskiego.



Podjechałam bliżej. Z jednego z domków dobiegała jakaś domowa awantura. Mną na szczęście nikt się nie zainteresował. Gdy podeszłam do pałacu od frontu, zobaczyłam dym. Na dawnym tarasie płonęły resztki ogniska. Widok jak po jakiejś rewolucji.




Jednak nikogo przy budynku nie spotkałam. W środku pałacu nie ma już kompletnie nic, same gołe ściany i gruz. Rozkradzione zostało dokładnie wszystko. Jeszcze w 2008 roku (a może i później?) były drewniane schody na piętro, dziś nie ma już po tym śladu. Warto pogooglować, w necie są zdjęcia z lepszych czasów. Mimo to zachowały się resztki drewnianych wykończeń na zewnątrz. Przed budynkiem są jakieś resztki prowizorycznego boiska do koszykówki.



Dwór powstał w 1800 roku, potem kilka razy był przebudowywany. Należał do rodów von Wittenau, von Goltz, a w końcu XIX wieku właścicielką była Paulina von Flotwell. Teraz obiekt należy do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Na bardzo zresztą pomocnym forum Marienburg znalazłam taki wpis:

"Witam. Tak się składa, że moja żona i jej Rodzina mieszkali w J. od początku lat siedemdziesiątych XX wieku. W 1990 roku braliśmy ślub. Przyjęcie weselne zorganizowane było w pałacu. Część pomieszczeń pałacowych (piętro) zaadaptowano na trzy mieszkania. Ostatni lokatorzy opuścili pałac chyba w 1998 roku... Po upadku P.O.H.Z Waplewo gospodarstwo rolne przejął wieloletni dyrektor waplewskiego gospodarstwa p. Gałecki. Przez kilka lat doił z ziemi na maksa, następnie ogłosił upadłość.
Zabudowania mieszkalne przejęła gmina Dzierzgoń. Co do pałacu i parku to jakaś fundacja planowała zaadaptować kompleks na potrzeby niepełnosprawnych, ale okazało się że jest to kant na potrzeby wyłudzenia pieniędzy z funduszy dla niepełnosprawnych. Pałac niszczeje i jest rujnowany przez mieszkańców: drewno na opał, stal i instalacje elektryczne, C.O na złom. W czasach świetności PGR -ow, w J. zatrudnionych było ok. 100 osób. Dziś dzierżawcy gruntów zatrudniają sezonowo kilku pracowników. Na ocalenie obiektu szanse są mizerne"


A oto drugi punkt widzenia:
 

"O ile się orientuję ,owy dzierżawca ziemi tej nie "wydoił" a ino w długi popadł.. (...) Pałac upadł po likwidacji POHZ Waplewo i przekazaniu majątku AWR...AWR wprawdzie zaplanowała oddanie pałacu w dobre ręce ale kupiec po zakupie pałac miał w d....Wyszabrował z niego co się dało a resztę pogromu lud czyni tam zamieszkały"




 

Tak pałac wyglądał kiedyś:


Opuszczony kościół w G. został zbudowany w XIV wieku, do dziś są widoczne piękne polichromie na suficie, główna atrakcja obiektu. Powstały w 1717 roku! Mimo to niszczeją w zabitym dechami budynku, który ponoć w czasach PRL zamieniono na magazyn. Według plotek w latach 90-tych w ruinach znaleziono zamurowany złoty kielich.




Były różne plany remontów i ratowania, ale jak widać nic z tego nie wyszło. Jeszcze niedawno wejście było o wiele łatwiejsze i większe, teraz warunki do robienia zdjęć polichromii delikatnie mówiąc pogorszyły się.




Weszłam też kawałek na wieżę.Wspinałam się, dopóki grunt nie stał się zbyt niepewny.



Najlepsze są zdecydowanie niesamowite malowidła na drewnianym suficie, przedstawiające różnokolorowe anioły.






Ruiny kościoła w F. stoją przy głównej drodze przez wieś. Wyglądają bardziej jak resztki zamku. Świątynia powstała w XIV wieku, potem była przerabiana, aż nadszedł 1 kwietnia 1948 roku. Do dziś do końca nie wiadomo, co się tam stało. Może ktoś obok wypalał trawy, może nie? W każdym razie kościoła nie udało się uratować. Ponieważ był 1 kwietnia, strażacy ponoć nie zareagowali na telefon, myśląc, że zgłoszenie pożaru to primaaprilisowy żart.



Można bez kłopotu wejść do środka murów. Warto obejść obiekt dookoła, jest trochę ładnych grobów i ruina zegara słonecznego.









Pierwszy nocleg był we Władysławowie. W kwietniu naprawdę nie ma co narzekać tam na nadmiar towarzystwa.























CIĄG DALSZY TUTAJ,
TUTAJ
 TUTAJ