poniedziałek, 30 lipca 2018

Opuszczone miejsca i wycieczki po Sudetach, część 2

W tym odcinku wycieczka górska od Pokrzywianki w Jedlinie Zdrój przez Góry Wałbrzyskie w Góry Sowie, gdzie czerwonym szlakiem przeszłam przez zbocza Jedlińskiej Kopy i Włodarza do dawnych budynków naziemnych Osówki. Stamtąd doszłam do wsi Kolce i wróciłam busem do Jedliny.







To była moja pierwsza większa górska wycieczka podczas kilkudniowej czerwcowej trasy na Dolny Śląsk. Nocowałam w udanym zajeździe w Jedlinie Zdrój pod Wałbrzychem, w miejscu zwanym Pokrzywianką. Jest to rzut beretem od Koziej Przełęczy w Górach Wałbrzyskich, będących częścią Sudetów Środkowych. Przyznam, że wcześniej nie wiedziałam, że tuż pod Wałbrzychem są takie malownicze miejsca nie będące Górami Sowimi. Tymczasem Sudety Wałbrzyskie zasługują na dokładniejsze zbadanie. Korzystając z położonego w fajnym miejscu zajazdu, zostawiłam na tamtejszym parkingu autko i jakoś przed szóstą rano ruszyłam od razu na szlak, początkowo według czarnych znaków.









Szlak szybko zostawił w tyle ostatnie domy obrzeży Jedliny:











No i jest przełęcz Kozia, to bardzo niedaleko od mojego zajazdu. Według planu miałam dojść do podnóża Gór Sowich i wchodzić na Włodarz. Ruszyłam wiec zgodnie z żółtymi znakami w lewo, choć wszystkie pozostałe napisy na drogowskazach wyglądały równie kusząco:> Już mam tyle miejsc, gdzie muszę wrócić, że niestety nie zdążę tego wszystkiego zrobić. W górach i lesie dosłownie wszędzie jest ciekawie. Wystarczy zaopatrzyć się w mapę szlaków i już można ruszać gdziekolwiek.



Żółty szlak kierował mnie w stronę drogi 381, którą miałam przekroczyć idąc w stronę Gór Sowich. Póki co Sudety Wałbrzyskie:








Skrzyżowanie dróg na Przełęczy pod Borową. Borowa to najwyższa Góra Wałbrzyska, jest tam też wieża widokowa. Tym razem szłam dalej za żółtymi znakami, nietypowo już z samego rana w dół:

















Ruina domku już blisko zabudowań Jedliny i drogi 381:






Szlak prowadził od tej pory asfaltówką, tak było aż do wejścia w Góry Sowie:






Przejście pod torami kolejowymi w Jedlinie:



Za tunelem skręciłam w prawo według znaków niebieskich.



Doszłam do budynku dworca kolejowego w Jedlinie Zdrój.



Jest klimat;> Trochę jak w latach 90., gdy jeździłam pociągami, a nie samochodem.


Przy budynku dworca zrobiłam sobie mały piknik i odpoczynek, a potem ruszyłam dalej według tym razem czerwonych znaków. One towarzyszyły mi już potem prawie do samej Osówki.









Nagle w lesie, ale dość blisko zabudowań jakieś kilkanaście metrów ode mnie drogę przeszła mi dorosła sarna z małą sarenką. Jeszcze nie widziałam aż tak małej sarny. Podglądałam wcześniej sarenki z młodymi, ale nie aż tak małymi. Młode było wielkości małego psa. Musiało urodzić się niedawno. Nie zdążyłam zrobić im zdjęcia na drodze, ale potem zobaczyłam je kawałek dalej po prawej na dole, na granicy lasu i łąki. Chyba się niestety przestraszyły. Dorosła sarna odbiegła przez łąkę do lasu, a mała sarenka została sama. Chwilę rozglądała się, jakby nie wiedziała co ma robić. Potem chyba instynkt podpowiedział jej, żeby położyć się na ziemi. Mam nadzieję, że matka potem po nią wróciła. Oczywiście nie zbliżałam się, zrobiłam szybko z drogi tyle, ile się dało i poszłam dalej. Gdy widzi się samotne małe sarenki, nie wolno ich dotykać. Matka niemal na pewno jest gdzieś w pobliżu, a jeśli potem wyczuje zapach człowieka, może odrzucić młode i dopiero wtedy zaczynają się dla niego kłopoty. Najlepiej zostawić więc takie maluchy w spokoju.








Przekroczyłam drogę 381 i według czerwonych znaków poszłam pod górkę gruntową drogą, przechodząc przez mostek na Bystrzycy. Góry Sowie były już bardzo blisko.






Czerwony szlak wszedł w las i zaczęły się Góry Sowie. Droga prowadziła łagodnie przez las i pod górkę w stronę Jedlińskiej Kopy.






Góry Sowie to jedno z najbardziej "owianych legendą" miejsc w kraju;> A wszystko przez działalność Niemców w czasie II wojny światowej. Przede wszystkim pod górami został wydrążony tak zwany kompleks Riese. Prac nie ukończono, bo wojna się skończyła. Prawdopodobnie cel drążenia tych korytarzy i budowania licznych konstrukcji naziemnych był wojskowy, miała się tu też zapewne w przyszłości mieścić kwatera główna dowódców III Rzeszy.

Podziemia nie są do końca zbadane. Do dziś zajmują się tym różni zapaleńcy, także zupełnie nieoficjalnie, kopiąc gdzieś po lasach, chodząc z wykrywaczami metali z nadzieją na odnalezienie skarbów lub Wunderwaffe nazistów, a przynajmniej jakiegoś wojskowego guzika:>

Z legendami o skarbach wiążą się ciekawe, choć nie wiem na ile prawdziwe opowieści o ludziach, którzy do dziś przeszkadzają podobno w poszukiwaniach i śledzą "eksploratorów":> W forach na ten temat można się zaczytać;> Uwielbiam takie opowieści. Ludzie ci nazywani są "strażnikami". Pilnują ponoć po dziś dzień tego, co zostało gdzieś pod koniec wojny schowane w zasypanych obecnie sztolniach czy różnych innych kryjówkach (super jest jedna opowieść znaleziona na forach o wejściu do tajnego schowka przez grobowiec na cmentarzu w pewnej miejscowości, aż chce się tam jechać;>) - kosztowności, dzieł sztuki zrabowanych podczas wojny, czegoś związanego z wojskowością...

Niektóre relacje z rzekomymi spotkaniami z tymi strażnikami mówią o strzałach z lasu, a nawet o zabójstwach osób, które dotarły za daleko ze swoimi śledztwami na temat Gór Sowich. Nie mam zielonego pojęcia, ile w tym prawdy, sama nigdy nie miałam w ręku wykrywacza metalu, ale rzeczywiście bardzo to wszystko ciekawe!









Po drodze spotkałam tylko dwóch drwali i pracowitego Zetora:> Chyba nie byli to groźni strażnicy skarbów, choć dzielny Zetor budził respekt;> Teren prowadzonej zrywki na szlaku był niewielki i bez przeszkód mogłam iść dalej.




Pierwsze widoki z Gór Sowich:








Doszłam do dużej, nietypowej wiaty turystycznej za Jedlińską Kopą blisko odejścia szlaku niebieskiego na Przełęczy Marcowej:


Szerokie siedziska z desek, miejsce na ognisko i takie oto wyposażenie:> Można wręcz zanocować. Ja tylko zrobiłam sobie mały postój.








Połączone szlaki czerwony i niebieski doprowadziły mnie do widokowego dzięki wiatrołomom miejsca:









Szlak trawestuje zbocza góry Włodarz. Gdzieś po drugiej stronie w środku góry jest kompleks podziemny o tej samej nazwie.








Od Rozdroża pod Moszną szłam już według czerwonych znaków:






Nagle - ściana w lesie:>


I inne kamienne pozostałości obok:



Betonowa płyta:




W ścianie był otwór, przez który starałam się zrobić z fleszem jakieś zdjęcie:


Szlak wyszedł na otwarty teren we wsi Grządki.





Według czarnych znaków szłam już prosto do dawnych zabudowań Osówki.


Ciekawe drzewo na szlaku:





No i jest pierwszy naziemny budynek kompleksu Riese, czyli tak zwane Kasyno. Miało najprawdopodobniej pełnić funkcję siedziby dowódców. Jest całkiem spore i oczywiście zupełnie puste. Tuż obok po drugiej stronie drogi są ciekawe pozostałości, w tym mały tunel, a w głębi lasu dziura grozy:> Najpierw jednak obeszłam budynek Kasyna:













"Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny". Przysłowie z czasów starożytnego Rzymu.





Po drugiej stronie drogi:








Wejście do minipodziemi przy Kasynie. Tunel prowadzi kawałek dalej niż na drugą stronę drogi:



Strome schodki też po drugiej niż Kasyno stronie drogi. Warto nimi zejść, bo prowadzą między innymi do drugiego wylotu małego tunelu i do wielkiej dziury.


Po lewej takie skałki:





Ścieżka doprowadza do wspomnianej wielkiej dziury. Podobno ma 50 metrów głębokości, ale żeby do niej zajrzeć , trzeba by przejść przez barierki. Wolałam jednak tego nie robić, bo faktycznie w tym miejscu można łatwo ześlizgnąć się w dół, trzeba by mieć jakąś linę, by tam zajrzeć.






Wejście do minitunelu od drugiej strony:




Przed zakrętem szlaku czarnego w lewo po tej samej stronie widać kolejny tajemniczy obiekt Osówki, czyli Siłownię i symboliczną mogiłę. Z tabliczki na mogile wynika, że w latach 90. zamarzł tu człowiek. Jak mogło się to stać? Wyobraziłam sobie, że spadł z tego miejsca w przepaść do Siłowni i potłukł się,po czym  starczyło mu sił, żeby wyjść na górę, ale już nie na powrót do domu. Oczywiście nie wiem, czy to prawda. W necie można znaleźć opis wersji wydarzeń, zgodnie z którą chłopak "zabłądził w podziemiach". Ale chyba akurat w tym miejscu nie są one tak rozległe? A może tak tylko się wydaje. Inna wersja głosi, że Tomasz Kozioł po prostu zabłądził nocą w górach. Ale tak jak mi się wydawało, wokół tej tragedii powstały już różne domysły i mity, w tym zapewne i takie o działalności wspomnianych wyżej groźnych "strażników". Niestety trudno ustalić, jakie konkretnie te mity właściwie są. Może ktoś coś wie? To bardzo ciekawe.


"Góry potrafią być zimą bardzo niebezpieczne, nawet te stosunkowo niewysokie. Na górze Osówka w Górach Sowich znajduje się symboliczny grób chłopaka, który zamarzł w tym miejscu 6 marca 1993 roku. Powiadają, że dwóch kolegów wybrało się wtedy w góry i zabłądziło w nocy podczas śnieżycy. Jeden z nich Tomasz Kozioł nie doczekał poranka… Wokół tej tragicznej historii narosło wiele mitów. Pożywką do snucia różnego rodzaju opowieści było miejsce śmierci chłopaka, znajdujące się tuż nad zagadkową budowlą „Siłownia”, wybudowaną w ramach projektu Riese. Przy symbolicznym grobie, jak głosi napis na tabliczce, rodzice i Tomasz proszą o modlitwę"
https://eloblog.pl/10-miejsc-pamieci-na-dolnym-slasku/


Tak wygląda Siłownia widziana z góry, z miejsca tuż obok symbolicznej mogiły nad niewielką przepaścią skalną. To podobno najbardziej zagadkowy obiekt Osówki.





Z dołu można wygodnie wejść na betonowy obiekt:





Poszukałam tych odciśniętych w betonie śladów butów budowniczych Riese, o jakich jest mowa na pokazanej wyżej tablicy informacyjnej. Rzeczywiście, są:



Miejsce jest udostępnione do zwiedzania dla każdego, chociaż dość niebezpieczne, tu na przykład jakiś dół z wodą:






Czarne znaki prowadziły mnie do wejścia do podziemnej części Osówki, w końcu jej nie zwiedziłam. Nawet byłam skłonna przełamać klaustrofobię, ale jeszcze bardziej przestraszyłam się nadciągającej grupy szkolnej:> Wolę mroczne podziemia Riese i wszystkich strażników Gór Sowich naraz niż gromadę dzieci;>



Samo wejście do podziemi jest kawałek dalej niż parking i knajpa zaznaczone na mapie. Wejścia do podziemi strzeże emerytowany Lublin 51:




A kawałek dalej jest duży parking i nowy budynek z barem i sklepem.Tam posiliłam się "czeskim serem", czyli takim panierowanym i z żurawiną. Czechy są bardzo blisko i to częste danie w tutejszych knajpach:


Potem ruszyłam dalej według czarnych znaków do wsi Kolce. Gdzieś tam lub w Głuszycy miałam poczekać na powrotnego busa do Jedliny.















Widokowo we wsi Kolce. Tam spytałam w sklepie, kiedy odjeżdża bus, bo rozkłady oczywiście pozrywane, a upał już nie dawał żyć, zwłaszcza po sześciu godzinach wycieczki, gdy przez parę ostatnich godzin było prawie 30 stopni. Okazało się, że akurat bus przyjeżdża za 15 minut i tym sposobem szybko wróciłam do głównej drogi przez Jedlinę, po czym podeszłam do swojego zajazdu na Pokrzywiance, gdzie czekało autko i gdzie miałam także drugi nocleg. Około godziny 16 nadeszła w tym dniu wielka burza, ale ja już byłam schowana w zajeździe. Ciekawie było patrzeć, jak cała zalesiona góra tuż obok zostaje niemal zasłonięta przez deszcz "padający poziomo" z powodu wiatru. Chyba rzeczywiście coś w tym jest, że na Dolnym Śląsku gwałtowne zjawiska pogodowe są jeszcze bardziej gwałtowne. Wyłączyli nawet prąd, na szczęście nie było gradu i dało się zaparkować nie pod drzewem. Temperatura bardzo szybko spadła z 30 do... 8 stopni. To było bardzo dziwne, ale ułatwiło mi wchodzenie na Wielką Sowę kolejnego dnia. Na koniec trochę widoków z Pokrzywianki:








c.d.n.