piątek, 1 czerwca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 12

Wycieczka na górę Kostrzę od strony Tymbarku, z opuszczonym domkiem pełnym świętych obrazów, drewnianym kościołem i okolicznymi przysiółkami.






Kostrza (725 m n.p.m.) to typowa góra Beskidu Wyspowego. Pojedyncza, pojawiająca się nagle między nizinami i wsiami. Niewielka, ale jak się okazało dzika:> Rano podjechałam od okolic Limanowej do Tymbarku, skąd wystartowałam. Autko zostawiłam pod nową biblioteką za bramą - polecam, najpierw samochód stoi w zacisznym miejscu, a potem można zwiedzić sympatyczne małe muzeum w bibliotece. Ruszyłam według niebieskich znaków, przekraczając przejazd kolejowy.









Zgubiłam się bardzo szybko:> Jest tam takie miejsce, gdy droga zakręca w lewo, a tak naprawdę powinno się chyba iść prosto jakąś mniej oczywistą ścieżką. No ale poszłam drogą w kierunku kolejnych przysiółków, licząc na pojawienie się znaków.








Znaki nie pojawiały się i zrozumiałam, że coś tu nie gra. Ale nie chciało mi się wracać do punktu wyjścia i jeszcze raz wspinać pod górkę, w końcu jeszcze tyle drogi miało być potem przede mną. Zrobiłam improwizację, idąc na przełaj przez lasek, łąkę i obok gospodarstw tam, gdzie na tak zwany chłopski rozum powinnam znaleźć szlak.



Znalazłam po chwili szlak, a wcześniej opuszczony domek na końcu świata:>





Chyba coś się w nim kiedyś paliło. Był już mocno zdewastowany, ale pierwsze pomieszczenie dało się obejrzeć bez wielkich kłopotów, za jedyne narzędzie mając chroniącą przed potłuczonym szkłem, przygodnie znalezioną reklamówkę:>






Drugie, spalone pomieszczenie. Szkoda tego pięknego i oryginalnego domku, jeszcze w takim miejscu..





Gdy już weszłam na właściwy zielony szlak, szybko wszedł on w las. Zaczęło się schodzenie do przysiółka Pod Kostrzą, by po chwili znów od zera wspinać się pod górę - tak to jest w Beskidzie Wyspowym, niby małe górki, ale przez ich wyspowość kondycja przydaje się nie tylko na pierwszym etapie wycieczki.



Wszędzie w lesie było pełno fioletowych kwiatów charakterystycznych dla kwietnia w Beskidach. Nie pamiętam ich nazwy, ale pięknie to wygląda.


Zeszłam do przysiółka:



Szlak prowadził nie po raz pierwszy ani ostatni przez czyjeś podwórko, dosłownie przez sam środek, tak tam bywa. Ruch turystyczny jest tak niewielki, że pewnie gospodarze się zgadzają bez kłopotu. Zarówno podczas kwietniowej, jak i kolejnej, majowej trasy w Beskid Wyspowy spotkałam na szlakach znikomą ilość osób. Praktycznie zawsze byłam tylko ja, pojawienie się kogoś jest naprawdę incydentem i zaskoczeniem dla obu stron:> Przynajmniej w tych godzinach, gdy ja chodzę, czyli około 6 rano -14 po południu.


















Szlak przeciął kolejne podwórko, gdzie nagle znalazłam się w samym środku kłótni rodzinnej o to, jak coś tam zrobić w oborze:> Ulotniłam się do lasu, gdzie zrobiłam sobie pierwszy postój i mały piknik. W Beskidzie Wyspowym w zasadzie nie ma schronisk, nie ma co na nie liczyć na szlaku - pomijając odwiedzony w maju Luboń Wielki! W Beskidzie Sądeckim mogłam się czymś posilić w takim miejscu, tutaj trzeba było zawsze brać w góry bułkę lub drożdżówkę, żeby głód nie dokuczał, same batoniki musli nic nie dawały, a w mijanych wsiach może wcale nie być sklepu, zwłaszcza jeśli to tylko przysiółki.


Na chwilę znów wychodzi się między nieliczne domki:



No i Kostrza jest tuż tuż. Tutaj pojawiły się kolejne problemy z odnajdywaniem znaków na polu, ale przypomniało mi się, że w przewodniku Rewasz była mowa o szlabanie obok dalszej części trasy. Rzeczywiście, przy szlabanie znalazłam na szczęście zielone znaki.


A także niestety informację o ścince drzew i zakazie wstępu.. W dodatku faktycznie słychać było odgłosy ścinki po lewej stronie. Nie tam, gdzie szłam. Było wystarczająco daleko. Już tyle przeszłam, przecież nie odpuszczę. Między leżącymi na ziemi drzewami wypatrywałam kolejnych znaków na stromym, zalesionym zboczu.





Łatwo nie było to znajdować, ale jakoś szło, a w górze widziałam już prześwitującą polanę.



Po drugiej stronie te same napisy. Najwyraźniej zakazy nie dotyczą tylko szczytu:>








Na szczycie Kostrzy:







Po krótkim odpoczynku ruszyłam dalej zielonym szlakiem w stronę Jodłownika.


Zbocza Kostrzy pełne są wielkich, pięknych buków:










Nieoczekiwanie znów się zaczęło! Gdy tylko szlak zszedł stromo w dół zachodniego zbocza, ponownie musiałam wysilać się przy szukaniu jakichkolwiek śladów ścieżki oraz zielonych znaków. Jakby tego wszystkiego było mało, usłyszałam szczekanie i pośrodku niczego pojawiło się stadko dzikich psów. Na szczęście nie były zbyt duże i trzymały dystans. Potem w rozmowie z kierowcą busa z Jodłownika do Tymbarku poruszyłam ten temat i on w ogóle się nie zdziwił. Powiedział, że pełno psów szwenda się po okolicy. Ale to był jedyny przypadek, gdy je spotkałam.



"Wita Kostrza":>



To tutaj ułamane stare drzewo nazywa jest... Pan Buk :> Ma podobno niemal dwieście lat.



Nagle na pobojowisku taki smutny widok.. Teoretycznie według mapy rezerwat przyrody jest w tym miejscu kawałek dalej, ale skąd ta tabliczka tuż obok drzew ewidentnie ściętych, a nie wiatrołomów? Mam nadzieję, że znalazła się tam przypadkiem i nikt nie ciął w rezerwacie...



W końcu jakoś doszłam w dół do szerokiej gruntowej drogi, tam była tablica informacyjna i miejsce odpoczynku.




Zielony szlak prowadził dalej lasem do Jodłownika:







Na polu znów trochę się zgubiłam i poszłam kawałek inną drogą, niż ta znakowana, ale potem doszłam do właściwej asfaltówki i odpowiedniego zakrętu.


Widok na Kostrzę:




Pisałam o tym w pierwszym odcinku, to nie strach na wróble, a lokalny symbol poświęcenia pola. Bywa, że takie krzyżyki wykonane z palm Wielkanocnych przybija się też do ściany domu czy stodoły:



Znów widok na Kostrzę:














Kolejne symbole poświęcenia pola. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to takiego. Pierwszy taki krzyżyk wzięłam za upamiętnienie miejsca wypadku, kolejne za specyficzne strachy na wróble. Dopiero w komentarzach na blogu ktoś wyjaśnił tę sprawę.













Widać już charakterystyczny kościół w Jodłowniku. Byłam już nieźle zmęczona, bo mimo pierwszej połowy kwietnia był w Beskidach po prostu upał. W pewnym momencie zobaczyłam na samochodowym wyświetlaczu, że w słońcu jest 30 stopni.


Obok nowego jest w Jodłowniku stary, drewniany kościół. Niedaleko znalazłam też przystanek busów. Poczekałam tam na połączenie do Tymbarku, gdzie pod biblioteką czekało autko.



c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz