poniedziałek, 4 czerwca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 13

Wycieczka na Mogielicę, czyli najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Trasa: od Jurkowa niebieskim szlakiem-Mogielica-żółtym na Stumorgową Halę - Krzystonów-baza namiotowa--Półrzeczki-Jurków.








Mogielica była ostatnią górą, na jaką weszłam podczas kwietniowej trasy. Miałam wchodzić tam wcześniej, ale plany pokrzyżowały najpierw kiepskie samopoczucie, a potem zagrożenie burzowe. Teraz już wiem, żeby nie zostawiać najdłuższych i ewentualnie najtrudniejszych wycieczek na ostatnie dni, bo wtedy mimo kondycji czuje się jednak zmęczenie materiału. A jednak podczas majowej trasy te najtrudniejsze też wypadły na niemal sam koniec, ale to dlatego,że nie wiedziałam o stopniu trudności:> Nocowałam w Dobrej, skąd do Jurkowa dojechałam samochodem, jest tylko kawałeczek. Zaparkowałam pod kościołem i ruszyłam według niebieskich znaków, około szóstej rano jak zwykle.


Najpierw przechodzi się przez most na rzece Łososinie:


Jak się potem okazało, na tej trasie jest droga krzyżowa, a spotkana tuż za ostatnimi zabudowaniami kapliczka to jedna z początkowych stacji.











Wschód słońca został zasłonięty przez chmury, które niefartownie akurat tam się ulokowały:>




Droga weszła w las. Ta trasa nie obfitowała w przysiółki. One są zazwyczaj na położonych bardziej na północ szlakach Beskidu Wyspowego, część południowa jest zdecydowanie bardziej dzika, zalesiona, a szlaki często trudniejsze. Czasem zaskakująco trudne, jak żółty na Luboń Wielki czy czarny na Szczebel, ale o tym dopiero w relacji z majowej trasy.



Słońce w końcu przebiło się przez te nieliczne pechowe chmury:






















 

Doszłam do Polany Cyrla. Był tu kiedyś normalnie zamieszkały przysiółek, dziś jest on opuszczony. Nazwa Cyrla, dość często spotykana w górach, bierze się według przewodnika Rewasz od tak zwanego cerchlenia, czyli korowania drzew. Widocznie kiedyś tutejsi mieszkańcy tym się właśnie zajmowali.




Na polanie dopadł mnie spory kryzys kondycyjny. Czułam się słabo i nawet zastanawiałam się nad odwrotem, ale w końcu krok po kroku poszłam dalej. Możliwe, że był to trochę kryzys psychiczny związany z byciem na pustkowiu i perspektywą bycia na pustkowiu przez kolejnych parę godzin. Szansa na spotkanie innych turystów o tej porze jest znikoma w Beskidach, z tego co zauważyłam. Rozbestwiłam się wtedy przez szlaki prowadzące przez przysiółki:> Na szczęście podczas majowej trasy okazało się, że mi to przeszło. Pozostawało posilić się czekoladą i iść dalej na takiej zasadzie, że robię parę kroków i zobaczę, co dalej.



Przysiółek opuszczony, ale żonkile się jeszcze ostały:









Szłam prosto dobrze widoczną dróżką gruntową, a wzdłuż niej widać było stary murek, też pozostałość po opuszczonym dziś, a kiedyś zamieszkałym przysiółku.


Nagle w tym miejscu ze zdjęcia poniżej przede mną przeszło spokojnie pojedyncze szare zwierzę, które mogło być psem albo wilkiem. Wyszło na chwilę z krzaków po prawej, przeszło parę kroków i wróciło w las. Było daleko od domów, więc to drugie jest całkiem realne. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Podczas majowej trasy miałam taką sytuację pod samym szczytem Szczebla na czarnym szlaku prowadzącym do Mszany. Też widziałam przez krótką chwilę pokryte futrem zwierzę na pewno nie będące sarną, tym razem brązowe i nie wiem, co to było, a mogło być wszystko - duży, ale chudy dzik, wilk, ryś, nawet niedźwiedź, bo sporadycznie przychodzą one z Gorców do bardziej odludnych części Beskidu Wyspowego. Choć to tak incydentalne, że bardzo rzadko się tego obawiałam.


Zorientowałam się, że kolejnych znaków nie widać, a dotychczas oznakowanie było gęste. Jak się potem okazało, przegapiłam zakręt w lewo, gdzie trzeba podejść pod górkę przez łączkę i poszłam prosto. Doszłam do szerokiej gruntowej drogi wijącej się serpentynami wokół Mogielicy. Kierując się mapą, poszłam w lewo i szybko znalazłam zagubione znaki.








Szlak skręcił w prawo, zbliżała się ostatnia prosta, wieża widokowa na szczycie Mogielicy nie była już ledwo widoczną kreseczką w oddali, a tak to widać z wielu miejsc w okolicy:








Szlak w pewnym momencie zaczyna podchodzić bardzo stromo pod górkę, to już końcówka trasy pod szczytem.


Tam w pierwszej połowie kwietnia jeszcze można było znaleźć trochę lodu i śniegu, choć na dole chodziłam już w krótkim rękawku.



No i jest szczyt Mogielicy:> O dziwo, spotkałam tam turystę, który zażartował, że zdobyłam drugie miejsce. Było jakoś po ósmej rano.


No i znowu te wieże widokowe! Jak wspominałam w relacji z wycieczki na Jaworz, boję się wchodzić na szczyt takich wież, bo przez niezabudowane boki idzie się tuż nad "przepaściami". Gdy wieża ma zabudowane boki, wchodzę bez problemu, a tutaj dałam radę tylko do pierwszej kondygnacji:> Może uda mi się kiedyś przełamać te opory, bo ludzie przecież wchodzą, ale póki co kręci mi się w głowie w takiej sytuacji.

















Miałam wątpliwości, jak dalej iść, gdzie znaleźć żółty szlak w kierunku Hali Stumorgowej. Oznakowanie jest trochę niejednoznaczne, a może to inni zdezorientowani turyści wydeptali mylne ścieżki prowadzące w skałki i do minijaskiń:>


Ale w końcu doszłam do wniosku, że jedna z szerszych dróg jest tą właściwą. Żółty znak był namalowany dopiero kawałek dalej, to trochę mylące.


Stumorgowa Hala okazała się jednym z najpiękniejszych miejsc Beskidu Wyspowego! Widoki przy dobrej widoczności powalają.




Jak na połoninach w Bieszczadach, tylko jeszcze widać Tatry, które wydają się być bardzo blisko.



Koniecznie trzeba zobaczyć to miejsce, gdy już weszło się na Mogielicę.







Ruszyłam drogą dalej według żółtych znaków, kierując się na Przełęcz Przysłopek i Krzystonów





Widok na Mogielicę ze straszną wieżą;>








Na przełęczy Przysłopek spotkałam kolejne dwie osoby - w weekend szansa na zobaczenie kogoś na szlaku jest zawsze znacznie większa, w dni powszednie poza sezonem znikoma. Była to para rowerzystów pod wiatą. Szlak przecina w tym miejscu leśną, szerszą drogę z serpentynami.




Po krótkim odpoczynku i pikniku pod wiatą ruszyłam dalej żółtym szlakiem, wspinając się na Krzystonów:











Nie znalazłam żadnej tabliczki z nazwą szczytu, ale możliwe, że to tutaj na tej małej polance:



Doszłam do skrzyżowania z zielonym szlakiem, którym miałam wrócić w dół. Postanowiłam jeszcze zerknąć na "bazę namiotową" i pójść kawałek w przeciwnym kierunku niż ten do Półrzeczek, a potem wrócić w to samo miejsce, na przecięcie szlaków.



"Baza namiotowa" była oczywiście nieczynna, to znaczy nie było tam żywego ducha, ale to było do przewidzenia. Mała chatka, czy raczej wiata, polana, ławki.







Wracając, po lewej stronie widziałam małe jeziorko. O dziwo miałam nieracjonalne przeczucie, żeby do niego nie podchodzić, czasem mi się coś takiego zdarza. Nie podeszłam, robiłam zdjęcia z góry zza drzew.



Potem zaczęła się ostatnia prosta, czyli zielony szlak do Półrzeczek.




Las w wielu miejscach jest tutaj dziki, szlak nie jest zbyt uczęszczany. Tam też miałam trochę stracha:> Jakiś taki był dzień, choć tak udany. Tym razem przychodziły mi do głowy te niedźwiedzie, które "sporadycznie zachodzą z Gorców", jak głosi przewodni wydawnictwa Rewasz.


Gdy byłam już blisko wsi, zobaczyłam samotną bacówkę na polanie.


Wydawała się opuszczona, a w środku.. :>






Było już blisko Półrzeczek, szlak biegł lasem i wzdłuż pięknego górskiego potoku, czasem go przecinając. To któryś dopływ Łososiny.

















Zrobiłam sobie dłuższy odpoczynek na łące i piknik (nieodzowna drożdżówka z "Delikatesów Centrum":>). Musiałam jeszcze na koniec dojść asfaltówką przez wieś do Jurkowa pod kościół, gdzie czekało autko. Tak też w końcu zrobiłam, po drodze mijając sporo ładnych drewnianych domków w Półrzeczkach.










No i zaciekawioną owcę:




Widok z Półrzeczek na Mogielicę:


c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz