poniedziałek, 11 czerwca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 15

W pierwszej połowie maja wybrałam się w kolejną trasę w Beskid Wyspowy. Skupiłam się na chodzeniu po górach jeszcze bardziej niż podczas trasy kwietniowej, a forma była tym razem lepsza. Weszłam na całkiem sporo górek i jestem coraz bardziej zachwycona tym regionem. Tym razem okazało się, że poza łagodnymi szlakami prowadzącymi przez łąki i przysiółki są w Beskidzie Wyspowym trasy dla mnie względnie trudne, o dziwo strome i skaliste, przypominające te w wyższych górach - żółty na Luboń czy czarny na Szczebel. Trzeba było też parę razy przełamać strach przed zagrożeniem burzowym, ale wbrew prognozom pogoda przed południem nigdy nie zawiodła i o tej porze każdego dnia byłam na szlaku. Do tego zwiedziłam kilka starych cmentarzy, w tym moich ulubionych z pierwszej wojny światowej.




 

Na początku majowej trasy jechałam z Warszawy w Beskidy w sobotę, więc nie było korków. Już po 11 przed południem byłam w miejscowości Rajbrot. To jeszcze nie Beskid Wyspowy, tylko Pogórze Wiśnickie tuż obok niego. Tam zaplanowałam sobie pierwszą wycieczkę, nieco krótszą niż zazwyczaj robię z powodu późniejszej godziny i zmęczenia jazdą. Normalnie o tej porze jestem już na etapie zaawansowanego schodzenia:>

Pod drewnianym kościołem znalazłam mały parking i wiaty turystyczne. Po posileniu się bułką i kefirem ze spożywczaka w Rajbrocie ruszyłam szukać zielonego szlaku. Najpierw obejrzałam niewielki cmentarz, jest tam parę starszych grobów:








Potem ruszyłam asfaltówką tam, gdzie miałam nadzieję spotkać zielone znaki. W końcu się one pojawiły i poszłam w górę wsi w stronę Dominicznej Góry.







W Beskidach zawsze wiosna przychodzi szybciej niż w Warszawie, więc kiedy przyjeżdżam, najpierw robię zdjęcia wszystkim kwiatkom i dmuchawcom, bo ich widok jest na początku jakiś taki zaskakujący:>






Droga gruntowa była dość słabo widoczna, momentami mocno zarośnięta, ale znajdowałam kolejne zielone znaki na drzewach.











Ale pozarastane! Trawy były już w pełnym rozkwicie mimo początku maja. Miejscowi gospodarze potwierdzali, że w tym roku wszystko rozwija się szybciej niż zazwyczaj. Mam uczulenie na pyłki traw, ale na szczęście po wielu latach leczenia zmniejszyło się na tyle, że mogę bez obaw robić wycieczki w takich warunkach. 







Trochę tam pobłądziłam, oznakowanie nie jest zbyt dobre na rozstaju dróg, do którego się dochodzi. Poszłam w lewo, ale na podstawie mapy zorientowałam się, że chyba nie powinnam była jednak wyjść na żadną polanę i wróciłam. Trzeba było iść jednak w prawo, a potem w lewo w dół. Wtedy wreszcie doszłam do skrzyżowania z czarnym szlakiem, którego tak szukałam.


Chciałam pójść jeszcze nie od razu czarnym, tylko ścieżką spacerową oznaczoną na czerwono, żeby dojść do miejsca oznaczonego na mapie jako "źródełko powstańców".




Znowu błądzenie i kluczenie, aż w końcu natrafiłam na właściwe znaki.


Nie byłam pewna, czy w ogóle nie przegapię tego źródełka, ale okazało się, że to miejsce "zagospodarowane turystycznie", jak to się mówi:>



Jest i źródełko. Zgodnie z tradycją w tym miejscu koczowali powstańcy styczniowi i zauważyli, że woda ze źródełka leczy ich rany. Postawiono tu wtedy krzyż na pamiątkę tych wydarzeń. To ten sam krzyż, który widać na zdjęciu wyżej, przetrwał podobno do naszych czasów. A na zdjęciu niżej - źródełko.





Na pobliskiej Piekarskiej Górze też są różne powstańcze pamiątki. Lubię takie historyczne cele podczas górskich wycieczek. W ogóle fajna wydaje się wycieczka zielonym szlakiem Rajbrot-Czchów lub na odwrót, muszę tak kiedyś pójść.




Szlak szedł dalej lasem, potem wyszedł na łąkę. Nie mogłam znowu znaleźć znaków, poszłam po prostu do wsi jakąś polną drogą. Miałam dojść do "Bacówki Biały Jeleń".




No i jest drogowskaz:




"Bacówka" okazała się sporym budynkiem, a gdy otworzyłam drzwi, przeżyłam po tym cichym, kameralnym spacerze mały szok z powodu ilości ludzi i rozwrzeszczanych dzieci. Skąd oni się tam nagle wzięli? Niestety, czasem trzeba wyjść z lasu i ostępów i udać się w prawdziwą dzicz, by zdobyć pożywienie;>


Szczęśliwie były też ławy na zewnątrz. Dzięki temu mogłam w pośpiechu zjeść pierogi:


Potem zgodnie z planem kierowałam się czarnym szlakiem w stronę Rajbrotu:




Szlak wyszedł z lasu na widokową, polną drogę. Wreszcie znowu cisza i spokój:


Szef wszystkich strachów:>







Piękne ule:



Na ścianie tego domu zauważyłam przybity krzyżyk z palemki wielkanocnej. Często widziałam takie krzyżyki w Beskidzie Wyspowym na brzegach pól i jak się potem dowiedziałam, to symbole poświęcenia, a nie, jak w pierwszej chwili obstawiałam, strachy na wróble:> Podczas majowej trasy znajdowałam je także na ścianach budynków, mieszkalnych lub gospodarczych. Nie jest to bardzo częsty zwyczaj, widziałam je poza polem tylko parę razy, za to na polach bardzo często.




Asfaltówką doszłam przez Rajbrot pod drewniany kościół, gdzie czekało autko. Udało mi się też zajrzeć do środka kościoła. Zatoczenie tego kółka zajęło mi prawie cztery godziny:> Pozostawało iść do Delikatesów Centrum (miewają bułki własnego wypieku, które następnego dnia rano też dają się jeść, co o piątej rano ma znaczenie), a potem pojechać do agroturystyki w Młyńczyskach, skąd kolejnego dnia wyruszyłam na górę Cichoń - pokażę w kolejnym odcinku.




Rabka Zdrój to miły przystanek po zejściu z Beskidów. Lubię tężnie, parki i wody zdrojowe, więc nie mogłam tam nie pojechać:> Tężnia jest tuż obok pijalni wód, zakamuflowanej w małej drewnianej kawiarni. Tam za złotówkę można kupić wodę wybranego rodzaju w plastikowym kubeczku, jak to zazwyczaj bywa. Pozostaje chodzić z kubeczkiem wokół małej tężni i wdychać solankę;> Dwa razy spędziłam tam prawie po dwie godziny, choć to do mnie niepodobne tak tkwić gdzieś prawie nieruchomo na wycieczce, ale naprawdę lubię takie miejsca. Minusem są pojawiający się od czasu do czasu wrzeszczący ludzie z wrzeszczącymi dziećmi, jak w tej knajpie opisanej wyżej. Warto mieć słuchawki lub zatyczki do uszu, wtedy jest super. Zauważyłam też, że około 14 ruszali chyba na obiad i było ich mniej.


Tutejsza solanka jest tak... solankowa, że gdy człowiek zostanie trochę opryskany wodą spływającą z tężni, to ma potem od soli białe plamy na rękach, a także na okularach przeciwsłonecznych i ubraniu, więc warto o tym pamiętać podchodząc tam:> Na koniec kupiłam sobie do domu zgrzewkę wody typu Stefan:>



W Rabce wszystkie interesujące dla mnie miejsca były tuż obok siebie. Zaskakująco duży i wygodny, a nawet darmowy parking jest bardzo blisko tężni i pijalni (ulica Orkana), a po jego drugiej stronie od razu stary cmentarz parafialny. Na nim kilka ciekawych przedwojennych pomników.


Według mnie najciekawszy nagrobek, z porcelanką z lat dwudziestych:



Tabliczka na tym pomniku. Janusia Wysklówna (?), zmarła w Chabówce "w 10 wiośnie życia" w 1922 roku.



Kolejna piękna przedwojenna porcelanka, pod figurą pokazaną wyżej:



I jeszcze jedna:














Gdy za pierwszym razem byłam w Rabce, cały czas wokół krążyły dwie burze, z obu stron, a między nimi nad parkiem w Rabce nic się nie działo. Może tam faktycznie jest jakiś mikroklimat. Zwiedzałam tężnię i cmentarz patrząc na czarne chmury gromadzące się niby blisko, ale jeszcze w bezpiecznej odległości ode mnie i zaparkowanego obok autka. W końcu wszystko przeszło bokiem.












c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz