Opuszczony dom z lustrami jest schowany dość głęboko w lesie, obok gruntowej, kiepskiej drogi. Trafiłam tam, szukając innego obiektu. Ten okazał się nieciekawy, ale coś mnie tknęło, żeby jechać dalej. W pewnym momencie zatrzymałam autko i poszłam na zwiady. Można legalnie tam jeździć, ale to czasami niewiele oznacza. Doszłam do zamieszkałego domu. Siedziały przed nim trzy kobiety. Zanim zdążyłam podejść, z posesji wybiegło pełno psów i wszystkie mnie otoczyły, od największego do najmniejszego. Na szczęście poprzestały na szczekaniu. Zapytałam mieszkanek, czy da się dojechać małym samochodem do asfaltówki. Powiedziały, żebym jechała za jedną z nich. Tak też zrobiłam. Nie ujechałam jednak nawet stu metrów, gdy nagle zauważyłam podejrzany, drewniany dom bez ogrodzenia. Od razu się zatrzymałam.
Otworzyłam wewnętrzne drzwi i ogarnęło mnie uczucie, dla którego zwiedza się opuszczone domy. Pokryte typowymi dla puszczy tapetami ściany były dodatkowo pomalowane we wzory - winogrona, kwiaty. Potem znalazłam w oszklonej szafce książkę o rysowaniu. Może to mieszkańcy namalowali te wzory. Na ścianach wisiały obrazy, komunijne pamiątki i Jan Paweł II.
Na jednej ze ścian była wisząca słomianka, do której przyczepiano pocztówki.
Poszłam dalej. W drugim pomieszczeniu zachowały się dwa duże, drewniane meble z lustrami: szafa i coś w rodzaju regaliku na drobiazgi. Na ścianie był kolejny obraz. Żyrandol taki sam jak w jednym z poprzednich świetnie zachowanych domów.
W szafie wisiał komplet ubrań, dno wyłożono gazetami.
Potem zerknęłam na piękny mebel stojący pod oknem. Za szkłem leżało kilka książek, stała figurka Matki Boskiej.
W szufladzie były prawdziwe skarby, w tym 102-letni modlitewnik "dla płci obojga" pełen małych obrazków.
Obok leżały damskie pantofle i czerwone, puste już pudełka z orzełkami, jakby po orderach. Potem odkryłam w przybudówce znaki świadczące o tym, że właściciel był kombatantem wojennym. W ogóle to chyba najbardziej poruszający dom, w jakim byłam. Wiszące pranie, pudełka po orderach, łóżko, na którym może umarł ten człowiek.
Kolejne pomieszczenie było też pełne obrazów - i pogiętych, niewyprasowanych koszul na sznurkach. Przy obrazie obok paprotki zrobiło się zimno, a gdy odeszłam jeden krok, przestało.
Drzwi prowadziły na drewniany ganek. Na ścianie wisiała makatka z jeleniem.
Ostatnie pomieszczenie było o wiele mniejsze niż trzy poprzednie. Stało tam łóżko z ciemną plamą na pościeli. Nad posłaniem wisiał wielki, kolorowy Jezus. Na ścianie obok powieszono krawat. Na wieszaku wyglądał jak krzyż. W malutkim pokoiku zmieścił się jeszcze kredens.
W przybudówce był praktycznie jeszcze jeden mieszkalny pokój, coś w rodzaju warsztatu do majsterkowania, z jakimiś machinami na ścianie.
Po wyjściu stamtąd chciałam jeszcze raz porozmawiać z sąsiadkami, powiedzieć im, żeby pilnowały przed złodziejami i w ogóle po tych wszystkich przeżyciach wygadać się na temat tego, co znalazłam w środku, ale sfora psów mi to uniemożliwiła, a przed domem nikt już nie stał. Udało mi się bez kłopotu wrócić autkiem do cywilizacji.
Wróciłam do opisywanej już TUTAJ opuszczonej wsi Ławy, tym razem od Roztoki. To była chyba moja najdłuższa wycieczka kampinoskimi szlakami. Trasa: z parkingu w Roztoce zielonym szlakiem do Ławskiej Góry - wieś Ławy - Wyględy Górne i Trytew - niebieskim szlakiem przez obszar ochrony ścisłej Kalisko - Zaborów Leśny - żółtym do Wierszy - powrót do Roztoki czerwonym.
Do Ławskiej Góry szło się przez las, w którym znalazłam Zygzaka McQueena. Ciekawe, skąd przyleciał. Potem wychodzi się na piaskowe skrzyżowanie dróg z krzyżem. To znak, że niedługo pokażą się pierwsze fundamenty i mostek nad Kanałem Zaborowskim.
W puszczy jest już jesiennie - pełno wrzosów, kolorowych grzybów, żółtych liści.
Wróćmy do Ławskiej Góry. Szlakiem zielonym trafi się do opuszczonej wsi Ławy. Zanim wejdzie się na mostek nad Kanałem Zaborowskim, przechodzi się obok otwartej przestrzeni, pewnie kiedyś pól uprawnych mieszkańców wsi Ławy, czyli Ławiaków. Tuż obok są pierwsze fundamenty.
Potem jest mostek:
Potem są rozstaje dróg z jednym z ławskich krzyży i tablicą informacyjną. Tam już niedaleko do najładniejszych pozostałości wsi - podwórka z resztką bramy, "kolumnami" i oddalonego miejsca z wielkim dębem, tajemniczą drewnianą budką i piwniczką, a także, jak się okazało, nadrzewnymi aforyzmami:> Najpierw przechodzi się obok "kolumn". Trawa była tutaj skoszona. To pewnie dlatego, że latem każdego roku spotykają się tutaj dawni mieszkańcy wsi Ławy na mszę.
Poszłam dalej ścieżką w kierunku słupa z dawnym bocianim gniazdem. Po lewej stronie drogi pojawiła się piękna polana ze starym dębem. Pod nim wciąż stoi jakaś budka, niedaleko są resztki piwniczki. Jeszcze dosłownie parę lat temu były pozostałości domku, teraz już ich nie ma. Gdy byłam tu poprzednio, w styczniu, nie zauważyłam tabliczki przybitej do dębu. Dopiero w domu, przygotowując się do napisania odcinka, znalazłam wtedy w internecie informację o cytacie z Żeromskiego na drzewie. Teraz miałam okazję sprawdzić, czy rzeczywiście tam jest, bo na zdjęciach był widoczny jakiś podejrzany prostokąt na dębie. Okazało się, że to prawda. Cytat brzmi:
"Puszcza jest niczyja, nie moja ani Twoja / Ani nasza, jeno boża, święta"
Zdjęcia ze stycznia i z lipca.
Potem wróciłam do miejsca z krzyżem i tablicą informacyjną i szłam szlakiem zielonym. Będą jeszcze dwa krzyże i dwa opuszczone domki. Jeden, biały, zamknięty tak jak i zimą. Drugi - ceglany - tym razem był otwarty. Niewiele tam jednak było, poza dziurawymi skarpetami i napoczętą colą z Tesco ;>
Poszłam w kierunku szlaku niebieskiego, by przez OOŚ Kalisko, pełen malutkich, skleconych z desek kładek, dostać się do Zaborowa Leśnego. Po drodze wpadłam do resztek wsi Trytew.
Bardzo lubię Zaborów Leśny, to miejsce z pozytywną atmosferą. Stamtąd poszłam żółtym szlakiem w kierunku wsi Wiersze, a konkretnie cmentarza partyzanckiego i pomnika Niepodległej Rzeczpospolitej Kampnoskiej, gdzie jest skrzyżowanie ze szlakiem czerwonym. Na koniec parę zdjęć ze wsi Wiersze, gdzie przy kościele zrobiono wystawę (chyba stałą) ze zdjęć związanych z czasami Niepodległej Rzeczpospolitej Kampinoskiej.
Dom rzeczywiście robi wrażenie. Cóż, śmierć zawsze przychodzi z zaskoczenia...
OdpowiedzUsuńTwój blog tak bardzo mnie wciągnął, że przeglądam go i przeglądam od dobrych kilku dni - a za dwa tygodnie mam dwa egzaminy - niedobrze, oj niedobrze! ;))
OdpowiedzUsuńWitam, jak zwykle bardzo ciekawe zdjęcia i opisy. Śledzę Twój blog od dłuższego czasu i jak zwykle nie zawiodłem się. Bardzo mi się podoba (pokrywająca się z moimi zainteresowaniami) Twoja pasja odkrywania opuszczonych gospodarstw i tego jak w danym miejscu ludzie żyli jak mieszkali. Czekam z niecierpliwością na dalsze relacje. Pozdrawiam Krzysiek.
OdpowiedzUsuńJakież dzikie miejsca... i jakże inne od tych na zachodniej granicy.
OdpowiedzUsuńMam urlop, więc teraz na spokojnie i wnikliwie oglądam zdjęcia, czytam Twoje opisy i nasuwają się wciąż nowe pytania. Zastanawia mnie, czy w czasie wędrówek korzystasz z mapy, czy Puszczę masz w małym paluszku i nie potrzebujesz? Szlaki są przetarte? Łatwo się zgubić?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
jasne, że korzystam z mapy - i papierowej, i map google, zwłaszcza satelitarnych - widać na nich zabudowania, to się przydaje. niektóre miejsca znam już wręcz na pamięć, ale za każdym razem staram się odkryć coś nowego. zgubić się nie jest łatwo, ale jest to możliwe:>
Usuńpiękne miejsca z duszą
OdpowiedzUsuń