poniedziałek, 9 lipca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 23

Szczebel to kolejna po Luboniu Wielkim względnie trudna i bardzo ciekawa góra w Beskidzie Wyspowym. Koniecznie trzeba przejść stromym, pełnym skałek i powalonych drzew czarnym szlakiem ze szczytu do Mszany Dolnej lub na odwrót. Ja wybrałam łatwe wejście i trudniejsze zejście, czyli trasę zielonym szlakiem od Tenczyna na Szczebel, a potem zejście tym wspomnianym czarnym do Mszany. Tego dnia przeszłam jeszcze od okolic Rabki do Tenczyna zielonym, niedaleko stoków pokazanego wcześniej Lubonia.

 





Wycieczkę na Szczebel zaczęłam między Tenczynem a wsią Glisne. Poprzedniego dnia wchodziłam na Luboń, relacja TU. Idąc od strony zajazdu, gdzie nocowałam, minęłam zakręt właśnie na Luboń:




Tu też widać Luboń:


Przy asfaltówce przez Glisne zauważyłam taki oto traktorek. Mimo szóstej rano właściciel już nie spał. Powiedział, ze to SAM, składak andrychowski.






Zielony szlak na Szczebel odchodzi od asfaltówki przez Glisne niedaleko zakrętu czerwonego szlaku na Luboń. Od razu powiem, że wejście zielonym szlakiem jest bardzo łatwe, ale to dopiero czarny od Mszany gwarantuje ciekawe wrażenia i koniecznie trzeba tam pójść:> Ja nim schodziłam. Póki co szłam sobie rekreacyjnym zielonym.










Zielony szlak wchodzi w piękny las i podchodzi na tak zwaną Małą Górę (883), taki pośredni szczyt po drodze na Szczebel.






Na Szczebel nie jest już daleko. O dziwo, w tym miejscu spotkałam jednego samotnego turystę. Zdziwił się tak samo jak ja:>




No i jest szczyt Szczebla (976 m n.p.m.):



Piękne widoki na stronę, gdzie zaraz będę schodzić, czyli gdzieś na okolice Mszany Dolnej:









O dziwo, na szczycie Szczebla było sporo pszczół. Postój nie trwał więc długo. Poszukałam czarnych znaków prowadzących w dół do Mszany. Trochę się obawiałam tego zejścia, bo miało nieco przypominać stromiznę na Luboniu, miały też być skały, a ja tylko sobie chodzę drogami i na wspinaczce wysokogórskiej się nie znam, choć takie skalne widoki są niewątpliwie piękne i warto się czasem poświęcić:> Sama w sobie stromizna nie stanowiła kłopotu, bo pojechałam w góry z dobrą kondycją i nie męczyło mnie to, ale trzeba w takich miejscach ważyć każdy krok z powodu luźnych kamieni i lepiej, żeby nie było ślisko, a oznakowanie w Beskidzie Wyspowym niestety miejscami nie powala.

Była jeszcze jedna rzecz, której się tam trochę bałam. Mianowicie właśnie na Szczeblu i w okolicach zaledwie trzy miesiące przed moim przyjazdem pojawił się niedźwiedź. Artykuł na przykład TU. Jak piszą, miś defilował asfaltówką w Tenczynie dokładnie tam, gdzie nocowałam. Od czasu do czasu klaskałam więc i intonowałam jakąś pieśń;> Niedźwiedzi generalnie w Wyspowym nie ma, ale wiadomo, mogą przełazić z Gorców. Wiosną podobno ryzyko spotkania jest o tyle większe, że misie budzą się ze snu zimowego i szukają pokarmu na dużym obszarze, a jesienią jest jeszcze gorzej, bo szukają jedzenia z kolei przed snem, a do tego wtedy są jeszcze owoce, przysmak niedźwiedzi. Mimo wszystko szansa na spotkanie w tym rejonie jest na tyle minimalna, że podczas wiosennych tras prawie nigdy o tym nie myślałam.



Zaaferowana trudniejszym szlakiem do Mszany przestałam myśleć o dzikich zwierzętach. Aż tu nagle, jeszcze pod samym szczytem, po prawej stronie szlaku jakieś kilkanaście metrów ode mnie spokojnym truchcikiem odeszło sobie z drogi w krzaczory i skałki jakieś brązowe, sporawe stworzenie. Oczywiście nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Na pewno nie była to sarna ani jeleń. Nie ten chód, nie ta sylwetka. Możliwości jest kilka i jestem strasznie ciekawa, co to było. Wyjątkowo duży dzik? Wielki błąkający się pies? Dorodny wilk lub ryś o brązowej barwie? A może coś innego.. Ale to wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam się ani przyjrzeć, ani na dobre wystraszyć. A zwierzę ewidentnie nie szukało kontaktu z człowiekiem i pokojowo zeszło mi z drogi. Widziałam je tylko bokiem i z tyłu.


Tymczasem zaczęło się robić coraz bardziej skalnie, jednak droga między tym wszystkim była póki co widoczna i normalna.






Potem zrobiło się bardziej stromo i zaczęło się wypatrywanie kolejnych znaków, które nie były wymalowane wystarczająco gęsto. Widok każdego kolejnego był sporą ulgą, bo coś takiego jak droga już dawno zniknęło i trzeba było się kierować tylko znakami.






W paru miejscach na szlaku leżały duże powalone drzewa, zasłaniając skutecznie następne znaki. Trzeba było iść po nich, czasem pod nimi i mieć nadzieję, że po drugiej stronie zobaczy się czarny pasek na białym tle.














Robiło się coraz bardziej pionowo. Chyba w takich miejscach łatwiej jest jednak wchodzić, niż schodzić. Tak jak Perć Borkowskiego na Luboniu była polecana jako szlak podejściowy (a ja jednak schodziłam), tak i ten powinien taki być. Przy śliskich kamieniach musi tam być bardzo trudno, ja przy ciepłej i suchej pogodzie musiałam i tak uważać na każdy krok, bo wszędzie są luźne kamienie i można się wywalić, a po co komu kontuzja, zwłaszcza w takim miejscu.






Od omszałych kamieni było już niedaleko do końca beskidzkiej "wyspy".


Potok zwany Szczytowym Potoczkiem już dobrze widoczny w dole. Tam trudności się kończą, a dla idących od Mszany - zaczynają. Także te orientacyjne, bo zakręt w las od Mszany jest niespodziewany i słabo oznakowany. Bez mapy naprawdę można się na tych szlakach kompletnie pogubić, wiele razy kierowałam się tylko nią. A ComfortMap niespodziewanie ujawniła sporo niedokładności i słabości - chyba, że to zmiany oznakowania w terenie.



Przy potoczku usiadłam na kamieniach i zrobiłam sobie zasłużony piknik.






Po przejściu potoku (nie jest to trudne, jest mały i idzie się normalnie po kamieniach) wychodzi się na szeroką drogę szutrową i choć nie jest to oczywiste sądząc po znakach, a raczej ich braku, idzie się po prostu w lewo, tam gdzie jest Mszana.





Szlak wychodzi z lasu i pojawiają się pierwsze zabudowania Mszany, konkretnie osiedle Zarębki, sądząc po mapie:


Jak się okazuje, wejścia na czarny szlak od strony Mszany pilnuje gromadka sztucznych bocianów:>




Przeszłam przez most na Rabie:



Szczebel widoczny już z dołu:



Wejście na Szczebel i zejście z niego nie zajęły mi aż tak dużo czasu, żeby kończyć dzień. Zgodnie z planem podeszłam więc asfaltówką do przystanku przy drodze nr. 28 i poczekałam na jakiegoś busa jadącego w stronę Rabki. W dni powszednie jest ich sporo i można nie martwić się żadnym rozkładem. Kłopoty są tylko w święta i w weekend, wtedy warto sobie wszystko posprawdzać w necie - epodróżnik (nie pokazuje wszystkiego!), rozkłady na stronie powiatu limanowskiego, strony konkretnych przewoźników - z tego głownie korzystałam. W tym przypadku szybko coś przyjechało i podjechałam parę przystanków do miejsca, gdzie szlak zielony, jakim na początku dnia wchodziłam na Szczebel, biegł od Olszówki do wsi Glisne.Wysiadłam z busa przy samym odejściu zielonego na północ. Idzie się łagodną drogą po laskach i polach, mając tuż po swojej lewej Luboń.








Pogoda była piękna, ale zauważyłam, że od południa coś nadciąga, coś się chmurzy, chociaż nie było jeszcze nawet 11 godziny przed południem. Szłam więc szybkim krokiem, w razie gdy miało zanosić się na burzę.



Luboń widoczny od południowego wschodu:










Nietypowa "wisząca" kapliczka doniczkowa:>











W dole zobaczyłam wieś Glisne, z której rano ruszałam na Szczebel. Autko było parę kilometrów dalej pod zajazdem w Tenczynie, więc mogłam sobie spokojnie usiąść na jakimś pniu i porządnie odpocząć, obserwując już na luzie, jak od południa chmurzy się coraz bardziej.




Jakieś czterdzieści minut później doszłam do auta i przez Zakopiankę pojechałam sobie do Rabki (tężnię i tamtejszy cmentarz wtedy zwiedzone pokazałam TU), a tam burza była już widoczna bardzo dobrze z obu stron - tylko do samej Rabki nie dotarła, więc mogłam się relaksować długo przy tężni. Nocowałam w Mszanie, grzmiało tam potem od wczesnego popołudnia do nocy i chyba potem aż do rana. To był dzień, kiedy po prostu miałam szczęście, że burza nie złapała mnie w górach, bo przyszła nietypowo wcześnie i to mimo pięknej pogody rano. Tak wyglądał Szczebel widziany już z hotelowego okna po południu, gdy lało i grzmiało:



c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz