Przekracza się drogę 28 przy stacji paliw i idzie dalej prosto asfaltówką między domami.
Czarny szlak wkracza w las jeszcze na tym etapie, gdy mija się domy.
Ostatni domek na szlaku. Zaraz wejdę w las i przez parę godzin będziemy tylko on i ja, bo ludzi praktycznie na sto procent nie spotkam, zwłaszcza, że jest dzień powszedni. Mimo wszystko bywa to trochę niepokojące także dla mnie, najlepiej się na tym nie skupiać i starać się myśleć pozytywnie, jakkolwiek to brzmi;>
Las na zboczach Łopienia Wschodniego (pierwszy z Łopieni, sądząc po mapie są Wschodni, Środkowy i właściwy Łopień zwany Złotopień) szybko staje się piękny i dziki. To jest góra dla miłośników lasu, rozległych widoków się tu raczej nie znajdzie. Ja uwielbiam las, więc bardzo mi się podobało. Czasem się trochę boję, ale warto robić to wszystko!
Las naprawdę robi wrażenie, jest wyjątkowo piękny. Strome zbocza Łopienia po obu stronach:
Jakoś na krótko przed tym kawałkiem skały pomyliłam szlak. Trzeba uważać, bo w pewnym momencie skręca on z tej dobrze widocznej drogi w lewo i zupełnie się zmienia, stając się wąską dróżką. Przez pomyłkę poszłam jeszcze kawałek główną drogą.
Nie widząc znaków, w końcu wróciłam i zauważyłam czarne znaki wyżej na zboczu. Wąska ścieżka prowadziła dość stromo pod górkę, potem wśród młodego lasu iglastego.
Dochodzi się do małego domku myśliwskiego, oczywiście zamkniętego, ale nie wyglądającego na zapomniany i opuszczony. Zrobiłam tam sobie mały piknik na ławkach.
Poszłam dalej czarnym szlakiem przez las w stronę kolejnych zaznaczonych na mapie polan.
Jest pierwsza, z myśliwską amboną:
Kolejna duża polana, ale to wciąż jeszcze nie tak zwany Złotopień, tylko chyba Myconiówka. Teraz żałuję, że nie poszukałam tam w okolicy Jaskini Zbójeckiej, pewnie trzeba było iść kawałek dalej zielonym. Choć jedyne, co bym zobaczyła, to otwór, sądząc po zdjęciach w necie:>
Pojawiło się oczywiście trochę wątpliwości orientacyjnych, niestety dość często mi one towarzyszyły podczas majowej trasy, ale zawsze udawało się ostatecznie dotrzeć tam, gdzie chciałam. Tym razem też w końcu domyśliłam się, jak iść. Do czarnego dołączył zielony i czarny kończył się trochę dalej, niż myślałam.
Mogielica wystająca z lasu, na samej górze charakterystyczna wieża widokowa. Relacja z wycieczki na ten najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego TU.
No i jest polana Jaworze, czyli miejsce oznaczone jako właściwy Łopień zwany też Złotopieniem:>
Po kolejnym postoju odszukałam dalszy ciąg zielonego szlaku, prowadzącego już w dół.
Mogielica znów się wyłania:
Na odgałęzieniu szlaku była mała polanka, tam zrobiłam sobie piknik:
No i weszłam na przełęcz Rydza-Śmigłego zwaną też Przełęczą Chyszówki. Jest tam parking i miejsce z pomnikiem wojennym.
Zgodnie z planem zaczęłam powrót do Tymbarku asfaltówką, według czerwonych znaków.
Krzesło przydrożne pośrodku niczego :>
Kawałek za tą kapliczką zauważyłam tablice ścieżki historycznej. Okazało się, że gdzieś w okolicy jest stara kuźnia. "Obok tej tabliczki zaczyna się ścieżka, którą można dojść do starej kuźni widocznej w dole rzeki". Zrozumiałam, że kuźnia jest nad samą rzeką. Ale w tym miejscu były straszne krzaczory i stromizna. Doszłam do wniosku, że to nie dokładnie tutaj, a już strasznie chciałam obejrzeć tę kuźnię. Jest tam "wiertarka pamiętająca czasy Franciszka Józefa", jak napisano na tablicy - to mnie skusiło!
"Można przejść ostrożnie z biegiem rzeki przez cieśninę przełomu" - głosiły dalej napisy:> W tej sytuacji postanowiłam poszukać zejścia nad potok zwany Czarną Rzeką i iść nim, aż namierzę kuźnię;> Było to totalne nieporozumienie, jak się potem okazało, ale bardzo interesujące!
Przy kolejnej tabliczce było wygodne zejście do kamienistego potoku, pięknego i dzikiego.
Ruszyłam po kamieniach z powrotem, tam gdzie miała gdzieś być kuźnia. Cały czas jej nie widziałam, ale szłam jakoś do przodu kamień po kamieniu do tej wiertarki, która pamięta czasy Franciszka Józefa. Było warto, piękne miejsce.
Mały wodospad:
Krowy leśne:> Tuż obok była po prostu łąka, ale od tej strony wyglądało to tak, jakby krowy mieszkały w środku lasu.
Za tymi łopianami zrozumiałam, że coś tu jest nie tak i pora wchodzić na górę. Przez krzaczory, pokrzywy i łopiany wlazłam na pole, na którym już byłam, a tam moją uwagę zwróciła malutka drewniana szopa. To była ta kuźnia:> Oczywiście widoczna z drogi już na samym początku. Ale dzięki brakowi spostrzegawczości odbyłam fajną wycieczkę po potoku, więc nie był to na pewno czas stracony.
Na tabliczce była rada, by iść do pierwszego domku, bo tam są właściciele kuźni, którzy otwierają i pokazują. Zapukałam i otworzył miły starszy pan. Najpierw trochę mówił, że "przecież nic tam nie ma", ale potem mnie zaprowadził na miejsce i się rozgadał. Jego dziadek pracował w tej kuźni, nie tylko podkuwał konie, ale też np robił części do sań. Okazało się, że nie do końca się myliłam brnąc przez ten potok, bo pierwotnie kuźnia stała właśnie nad samą wodą. Potem została przeniesiona w obecne miejsce, na pole na skarpie, też blisko wody, ale nie nad nią samą.
To urządzenie poniżej to jest właśnie ta wiertarka. Do drewnianej części wkręcało się metalowe wiertło i przystawiało do deski, gdzie trzeba było wywiercić otwór. Jedna osoba trzymała deskę, druga kręciła kołem i w ten sposób się wierciło. Niezłą trzeba było mieć do tego krzepę.
Po zwiedzeniu kuźni poszłam dalej czerwonym szlakiem i asfaltówką, szukając zakrętu na szlak czerwony rowerowy, bo nie chciałam iść po prostu żółtym, rowerowy przechodził otwartym polem i to wydawało się ciekawsze.
Traktorek mieszka w domu <3 Chciałabym tak mieszkać ze swoim samochodem, ale niestety nigdy nie będzie mnie stać na dom.
Znaków nie znalazłam, ale skręciłam trochę na chybił trafił, a trochę kierując się wyglądem linii lasu i małych lasków na polu i trafiłam na właściwą polną dróżkę.
Oznaczona na mapie kapliczka przy lipie chyba akurat w remoncie:
Tutaj przystanki tej ciekawej ścieżki historycznej z kuźnią, tego dnia już oczywiście nie miałam siły przejść jej całej:
Widoki na otwarte pola i polne dróżki okazały się bardzo ładne. Zwłaszcza ta droga prowadząca gdzieś do Słopnic.
Zrobiłam sobie na tej łące dłuższy odpoczynek.
Potem ruszyłam według mapy tam, gdzie szlak rowerowy miał spotykać się z żółtym, niedaleko widocznego tutaj zalesionego Łopienia.
Na tym odcinku żółtego było bardzo widokowo. Szłam już według żółtych znaków do końca, aż do rynku w Tymbarku, po drodze robiąc sobie już częstsze przystanki.
c.d.n.
Bardzo się cieszę że w końcu znowu znalazłam się wśród Twoich relacji z wycieczek. Z zabiegania czytałam je ostatni raz dosyć dawno, a najbardziej utkwiły mi w pamięci odwiedziny domku w którym znalazłaś "przepis na lekarstwo na raka". To wspomnienie oraz fraza "wieśex" były moim punktem zaczepienia w poszukiwaniu Twojego bloga, niestety to było za mało, i już się martwiłam że blog został przez Ciebie zamknięty,ale na szczęście odnalazłam go poprzez grupę Urbex Poland na Facebooku. Myślałam ostatnio o tym, jak powoli z krajobrazu znikają stare, drewniane domy, i one mi właśnie o Twoich relacjach przypomniały. Dzielisz się tym co lubię w krajobrazie Polskiej wsi, co przynosi mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Aż chcę mi się iść czym prędzej do lasu, zobaczyć zwierzęta, przeżyć przygodę i odkryć historię zaklętą w kapliczkach i starych chatach. Trzymam kciuki za to, abyś razem ze swoim wechikułem mogła zamieszkać w domu, który będzie Ci się podobał. Dziękuję za to, że kontynuujesz dokumentowanie swoich mini-wycieczek. Pozdrawiam, Ania
OdpowiedzUsuńChciałbym iść Twoim śladem. Masz niebywałe szczęście do miejsc niezwykłych.
OdpowiedzUsuń