poniedziałek, 2 lipca 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 21

Jedna z bardziej jak dla mnie ciekawych tras w Beskidzie Wyspowym, czyli wspinaczka na Luboń. Ruszyłam z Mszany Dolnej czerwonym szlakiem, na górę wchodziłam od strony Tenczyna. Wyjątkowe w Luboniu jest między innymi to, że na szczycie jest czynne cały czas schronisko, gdzie można coś zjeść i odpocząć. W tych okolicach to nietypowe. Ale najbardziej oryginalny jest skalisty szlak żółty przez tak zwaną Perć Borkowskiego, którym zeszłam do Rabki.



 

 


Wycieczkę na Luboń Wielki zaczęłam w Mszanie Dolnej. Wystartowałam spod nowszego kościoła, który stoi blisko zakrętu drogi nr 28 na wschód. Tam jest sporo miejsc parkingowych. Była szósta rano, a tymczasem na kościelnej wieży zgromadziła się gromadka trębaczy, którzy trąbili ile sił!



Ruszyłam drogą 28 tak jak na Rabkę, szlak czerwony szybko odbija na moście przez Rabę w prawo. Idzie się najpierw między domami asfaltówką, ale nie trwa to długo.







Ściana z kwitnących drzew:




Kawałek za tą kapliczką pobłądziłam. Trzeba tam skręcić w prawo przed nowym, dopiero budującym się gospodarstwem, a nie iść prosto. No a ja poszłam prosto.




Po drodze spotkałam sarenkę na łące:


Znaków nie było, więc zorientowałam się, że coś jest nie halo. Przez mokrą łąkę doszłam do drugiej drogi. Tam znalazłam zagubione znaki. Na szczęście było dość ciepło i spodnie z butami szybko powysychały.











Pierwszy przystanek podczas wycieczki, gdzieś między przysiółkami Grocoły i Biedaki.





Luboń był cały czas przede mną:



Kolejne błądzenia i kiepskie oznakowanie, na skrzyżowaniu dróg przed wsią trzeba iść w lewo, a nie w prawo.



Doszłam do asfaltówki w miejscowości Glisne.






Była już dobrze widoczna wieża przekaźnikowa na Luboniu, podobno w 1961 roku powstała po to, żeby umożliwić transmisję z narciarskich mistrzostw świata:




Szlak czerwony skręca z asfaltówki przez Glisne w lewo. Tuż obok jest zresztą odgałęzienie zielonego na Szczebel, poszłam tam kolejnego dnia.





Polna droga weszła w las na stokach Lubonia:




Najpierw wyglądała dość zwyczajnie, a potem nagle zrobiło się tak jakoś... pionowo;> Zdjęcia niestety sporo spłaszczają i trudno to pokazać.









Po dość trudnym ze względu na stromiznę i skalistość odcinku wychodzi się na fragment góry z wiatrołomami, to już ostatnia prosta, a droga prowadzi po grzbiecie:










Pokazuje się budynek od wieży przekaźnikowej, małe drewniane schronisko jest za nią.



Zastanawiałam się, czy schronisko jest czynne, ale jak najbardziej było:> Koło 8-9 rano byłam jedynym gościem, wokół nikogo. To podobno jedyne schronisko w Beskidach, które przetrwało wojnę bez szwanku.










Domek obok schroniska:




Weszłam do schroniska, a w środku...


To taki specyficzny tutejszy zwyczaj, że bywalcy schroniska zostawiają swoje zdjęcia legitymacyjne. Schroniskowy pan (pozdrawiam!) zażartował sobie, że ci wszyscy ludzie już nigdy stąd nie wyszli, na szczęście jak zwykle nie miałam przy sobie żadnych swoich zdjęć;>


Herbata i pierogi z jagodami, które tradycyjnie zamawiam w schroniskach. Schroniskowy pan podając mi je powiedział, że gdy przychodzi tu Justyna Kowalczyk (Kasina Wielka jest blisko), też zawsze bierze te pierogi. Uznałam, że to bardzo dobrze, widocznie to jakieś pierogi mocy;> Jak się potem okazało, moc była mi potrzebna do dalszej wędrówki:>







Gdy teraz dodaję ten odcinek, mogę powiedzieć, że byłam już na wszystkich "ośmiotysięcznikach Beskidu Wyspowego":>



Na początku miałam iść niebieskim szlakiem, ale postanowiłam jednak zejść do Rabki żółtym, skuszona skałkami zaznaczonymi na mapie. Nie pamiętałam już opisu tego miejsca z przewodnika wydawnictwa Rewasz, czytałam to w kwietniu i wyleciało mi z głowy. Miałam więc niespodziankę.





Takie cudo stało przy schronisku:






Żółty na samym początku prowadzi normalnie przez bukowy las:




Aż tu nagle znów robi się tak jakoś pionowo:




I skaliście:




Ale skałki były wciąż widoczne obok szlaku, a nie na nim samym.















Aż tu nagle żółty skręcił właśnie w te skałki.





Trzeba było jakoś po tym iść, szukając kolejnych żółtych znaków.



A te w pewnym momencie pojawiły się tak jakoś dziwnie u góry.. Potem się okazało, że owszem, trzeba było właśnie tam wejść po tym wszystkim na samą górę. Ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć i w rezultacie znalazłam się po drugiej stronie tej skały i mimo woli przeszłam przez nią poza szlakiem od drugiej strony, wypatrując znaków.


Zamiast nich zobaczyłam taką oto figurkę:



I piękny widok ze skały:


Znaki w końcu się pojawiły, ale było trochę kluczenia i nerwów. Wszędzie żadnej drogi, tylko rumowisko skalne. Zupełnie nie jak Beskid Wyspowy.



Najpierw szło się dość stromo po kamieniach w dół, potem trzeba było przejść na ukos przez takie gołoborze, wciąż wypatrując na stercie kamieni znaków. Widok każdego z nich był dla mnie ulgą:>




W końcu ścieżka weszła w las i stała się normalna, uff;> Piękne było to wszystko, ale mnie zaskoczyło.











Gdy szlak wyszedł z lasu na łąkę, zrobiłam tam sobie dłuższy i zasłużony odpoczynek:> Jak na takiego skromnego beskidzkiego turystę jak ja było to jakieś wyzwanie, tak iść po tych skałach i jeszcze w dodatku błądzić w nich.







Już w Rabce na dole, Luboń ze swoją wieżą widoczny tym razem od drugiej strony:


Nie chciałam jeszcze wracać busem do Mszany, postanowiłam kawałek wrócić szlakami po drugiej stronie drogi 28, najpierw czarnym,potem zielonym. Czarny poprowadzono niezbyt szczęśliwie obok nieładnie pachnącej oczyszczalni ścieków, ale okazało się, że są tam pracujące klasyki i opuszczony samolot, więc nie było jednak źle;>





Spory kawałek asfaltem, aż w końcu szlak wszedł w las i zaczął znów prowadzić pod górkę, choć przed chwilą schodziłam w dół, takie są uroki Beskidu Wyspowego.





Ta droga była przeciwieństwem zejścia z Lubonia - łagodna, przez pola i laski, tym razem typowa dla Beskidu Wyspowego.





















Znów błądzenie:> W okolicy przysiółka Nawieśniaki doszłam do Olszówki jakąś pozaszlakową ścieżką, a potem przeszłam jeszcze kawałek dalej, by potem wpaść na to, że się pomyliłam i wracać do szosy.








Przeszłam przez Rabę już blisko drogi nr 28:


Tuż za mostem jest budynek dawnej, nieczynnej teraz stacji kolejowej:






Przy drodze był przystanek, ale ktoś zerwał rozkład i postanowiłam pójść dalej do następnego. To był błąd, w dni powszednie nie trzeba tak robić, bo na trasie między Rabką a Mszaną kursuje naprawdę sporo busów i nawet nie trzeba sprawdzać rozkładu, tylko stać przy drodze obok jakiegokolwiek przystanku i czekać, a na pewno niedługo coś przyjedzie. Na następnym przystanku szybko coś przyjechało i wróciłam busem do Mszany, gdzie czekało autko.



c.d.n.

2 komentarze:

  1. Cześć Basiu! Z przyjemnością obejrzałam sobie (i poczytałam) twoją opowieść o wędrówce na Luboń. Bardzo mi się podobało! Fajne zdjęcia, ciekawe obiekty na trasie (o pejzażach nie wspominając). Życzę nastepnych, udanych wycieczek! Pozdrawiam z Krakowa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za tą wycieczkę! Mogłem sobie przypomnieć swoje samotne wędrowanie, wchodziłem na Luboń 3 razy różnymi szlakami.
    Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych wycieczek:-)
    Rysiek

    OdpowiedzUsuń