To była nieco krótsza wycieczka. Poprzedniego dnia czułam się trochę nieswojo, tak jakbym była przeziębiona. Na szczęście choroba się nie rozwinęła, ale trzeba było przełożyć plany wchodzenia na Mogielicę i zaplanować coś krótszego. Zanocowałam między Limanową a Łososiną i następnego dnia ruszyłam w stronę Łososiny Górnej do żółtego szlaku na Kamionną, zostawiając autko pod hotelem.
Znalazłam zakręt żółtego z szosy przez Łososinę Górną, po chwili przeszłam przez most nad rzeką Łososiną:
Kierowałam się na Kamionną przez Pasierbiecką Górę:
Szlak prowadził asfaltówką stromo pod górę, w stronę miejscowości Pasierbiec:
Za zakrętem - Żuk! :) Trudno o piękniejszy widok.
Doszłam do wsi Pasierbiec, gdzie jest jakieś spore sanktuarium. Tam dopadł mnie kryzys kondycyjny. Niestety tak to bywa po tygodniu intensywnego codziennego chodzenia, no i ta pogoda sprzyjająca przeziębieniom - bez wiatru gorąco, ale co chwilę wieje i znów zimno. Na szczęście przeziębienie się w końcu nie rozwinęło, ale tam na miękkich nogach doszłam do ławki w sanktuarium i jadłam ciastka ze stacji benzynowej, wmawiając sobie, że to specjalne babeczki mocy i zaraz odżyję:>
Na szczęście babeczki mocy trochę zadziałały i powlokłam się dalej pod górkę, wciąż asfaltówką, tym razem kawałek przez las, coraz bliżej Pasierbieckiej Góry.
Krzesło przydrożne w lesie:>
Piękny widok na Tatry po drodze:
Przy ostatnim gospodarstwie zastanawiałam się, czy iść dalej w związku z samopoczuciem, ale w końcu na szczęście poszłam.
Od tej tabliczki do szczytu Kamionnej był już tylko kawałek, wbrew mapie, gdzie zaznaczono wierzchołek Pasierbieckiej Góry nieco wcześniej.
No i jest Kamionna, teraz już z górki:>
Kawałek dalej inna tablica:
Co do szlaków, też było chaotycznie. Na mapie żółty i niebieski rozchodziły się od razu tutaj, w rzeczywistości szły jeszcze razem.
"Tylko dla przyjaciół i narciarzy", czyli wyciągi narciarskie na polanie Makowica.
Przy wyciągach zrobiłam sobie dłuższy postój i poczułam się znacznie lepiej. Stwierdziłam, że nie pójdę niebieskim na Rozdziele, tylko żółtym do Żegociny. A właściwie kawałek czerwonym, który tez się tam pojawił. Droga prowadziła w dół lasem.
Leśny kosmita:
Pełno fioletowych kwiatów wszędzie:
Wyszłam z lasu i zobaczyłam Żegocinę:
Na drzewach w pierwszej połowie kwietnia były już całkiem rozwinięte liście, widziałam je pierwszy raz w tym sezonie, w Warszawie wszystko wyglądało jeszcze wtedy o wiele mniej wiosennie.
Znalazłam zakręt na drogę do źródełka wody Zuber im. św. Franciszka w Żegocinie:
Po drodze spotkałam Ursusa, który jest ze swoim właścicielem od 1989 roku:
No i jest źródełko. Nabrałam ze studni wody do butelki po mineralnej, ale woda okazała się ciemnobrązowa, a na tablicy było napisane, że bezbarwna. Mimo to wypiłam parę łyków i poczułam się ewidentnie lepiej;>
Wróciłam tą samą ścieżką do drogi na Żegocinę, gdzie poczekałam na busa. On zawiózł mnie z powrotem do ronda w Limanowej blisko Łososiny Górnej.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz