środa, 17 stycznia 2018

Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy i inne miejsca, część 9

W tym odcinku jesienna wycieczka w Małe Pieniny do schroniska pod Durbaszką i na Wysoki Wierch, czyli prawie jak w Bieszczadach na Połoninach, a na początek stary cmentarz w Nowym Wiśniczu.

 






Cmentarz komunalny w Nowym Wiśniczu, pochodzący z drugiej połowy XVIII wieku, jest pełen starych pomników i przedwojennych porcelanek. Znajduje się przy głównej drodze przez miejscowość, po prawej stronie, gdy jedzie się od Bochni. Przy samym wejściu od parkingu najpierw widzi się część wojenną, z czasów I wojny światowej.







Tutaj już część "cywilna" cmentarza. Według oficjalnej strony Nowego Wiśnicza nekropolia "jest przedłużeniem włoskich ogrodów założonych kiedyś na stoku opadającym w kierunku zamku". Zamku w końcu nie zwiedziłam, to było pod koniec trasy, kiedy się rozchorowałam i nie wystarczyło sił na wszystko. Ale myślę, że wrócę w te rejony, choćby dla noclegu w bardzo fajnym małym hotelu w Bochni przy drodze na Nowy Wiśnicz. Gdy pracownicy zobaczyli, że jestem chora, dali mi sami z siebie jakieś magiczne konfitury do herbaty, po których poczułam się naprawdę lepiej. Ciekawe, co w nich było:>








Ta aureola wygląda, jakby figura miała słuchawki, zawsze tak mi się to kojarzy, gdy patrzę na to zdjęcie:>







XIX-wieczne figury:















Na porcelance uśmiechnięta młoda para, a jak wynika z dat śmierci, razem z dzieckiem umarli prawie jednocześnie w 1946 roku. Ciekawe, co im się stało.














Pierwszą połowę tej wycieczki, którą pokażę teraz, pokazałam w TYM odcinku. Tego dnia wyruszyłam z agroturystyki w Jaworkach i przeszłam czerwonym szlakiem do Obidzy, na przełęcz Rozdziele, a potem przez rezerwat Biała Woda wróciłam do punktu wyjścia. Chciałam potem przejść wreszcie Wąwóz Homole, z którego we wrześniu przegoniło mnie oberwanie chmury. Ale znowu nic z tego nie wyszło. Już sam widok zatłoczonego parkingu nie wróżył nic dobrego. Było w końcu koło południa, a to jest pora, w której o dziwo większość ludzi właśnie decyduje się ruszyć w góry. Najwyraźniej również w październiku. Tak było i tym razem. Tłum w wąwozie był ponad moje siły i wycofałam się nawet wcześniej, niż wtedy z powodu deszczu. Najwyraźniej muszę tu przyjechać po prostu jeszcze raz:> I mam nadzieję, że tak się stanie, bo Małe Pieniny mnie zachwyciły. To takie minibieszczady, bo są odkryte szczyty i widoki.

Po odwrocie z wąwozu na parking pod wąwozem postanowiłam jeszcze powalczyć od drugiej strony, czyli iść innym odchodzącym z tego miejsca szlakiem do schroniska pod Durbaszką, a potem na Wysoki Wierch i dojść z powrotem żółtym szlakiem. Jak to możliwe, że nikt poza mną nie wpadł na ten pomysł? Na czerwonym szlaku panowała cisza. Spokój i ani pół wrzeszczącego turysty. Wszyscy poszli do Wąwozu Homole. Co za ulga!









Wanna na szlaku:>




Towarzyszył mi tylko MAN, ale nie miałam nic przeciwko temu, bo bardzo lubię ciężarówki:>








No i jest schronisko. Byłam już zmęczona. Niby dopiero co zrobiłam niezły kawałek drogi od strony Obidzy, ale jednak bez przesady. Miałam chyba jakiś kryzys kondycyjny. W każdym razie do schroniska ledwo się doczłapałam.


Pierogi z jagodami:> Jeszcze w dodatku jak ładnie podane. Tego mi było trzeba. W schronisku siedziało już trochę ludzi, ale nieszkodliwych. Miałam szczęście, bo gdy tylko skończyłam jeść i odniosłam talerz, od strony wąwozu nadeszła wycieczka szkolna.


Ruszyłam pod górkę w stronę grzbietu i dalej na Wysoki Wierch.



Ta górka w oddali bardziej po lewej to właśnie Wysoki Wierch:








Prawie jak połoniny:>










Już prawie na górze:








No i jest szczyt Wysokiego Wierchu (900 m n.p.m.). Stamtąd można zrobić bardzo widokową wycieczkę na Słowację, mam nadzieję, że następnym razem się uda taką zaplanować.


Widok na Pieniny:


W tym miejscu zrobiłam dłuższy postój, a potem ruszyłam w dół, w stronę żółtego szlaku prowadzącego do Szlachtowej.





Po drodze w jedynej czynnej bacówce kupiłam oscypka od klasyka polnych dróg i jego właściciela:



Charakterystyczne dla tej okolicy "stożkowate" góry:



Stado owiec spotkane po drodze:








Tu już ostatni odcinek szlaku do Szlachtowej, potem wróciłam szosą na parking przy Wąwozie Homole:







c.d.n.

2 komentarze:

  1. "Gdy pracownicy zobaczyli, że jestem chora, dali mi sami z siebie jakieś magiczne konfitury do herbaty, po których poczułam się naprawdę lepiej. Ciekawe, co w nich było:>"

    Może to były konfitury zalewane wysokoprocentowym alkoholem;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne widoki, piękne krajobrazy. Ach ta nasza Polonia - wcale nie taka smętna i brzydka jak to niektórzy mówią. Dziękuję za w spaniałą wycieczkę po górach

    OdpowiedzUsuń