W Beskidzie Sądeckim i Wyspowym bardzo podobało mi się to, że na szlakach często spotyka się górskie przysiółki. Często te domy są już naprawdę wysoko, na stromych zboczach i za każdym razem zastanawiałam się, jak wygląda życie mieszkających tam kierowców, zwłaszcza zimą. Moje małe autko, w przeciwieństwie do mnie, chyba nie przepada za górami. Tak czy inaczej widoki są świetne, a do tego raźniej jest iść, wiedząc, że niedługo natrafi się na jakąś wioskę na kompletnym odludziu. Cały czas podczas tej trasy przypominało mi się co wyczytałam na jednym blogu. Autorka wpisu nocowała w namiocie w takim przysiółku i rozmawiała z gospodynią, która pozwoliła jej rozstawić namiot, o niedźwiedziach. Gospodyni potwierdziła, że misie są, a jeden nawet mieszka w pobliżu. "My go nawet poszłyśmy podglądać" - wciąż mi się to przypominało. Zawsze raźniej, gdy są przysiółki:> Ale póki co było jeszcze blisko Piwnicznej, ciągle Latawcowa i okolice.
Poprzedniego dnia doszłam właśnie do tego domku i zapukałam, pytając, czy dobrze idę do żółtego szlaku. Mieszkaniec potwierdził i poradził mi wypróbowanie drogi przez Kosarzyska. Potem postanowiłam tak zrobić i to był dobry pomysł. Ale na razie szłam skrótem przez Latawcową do żółtego szlaku w kierunku Chatki pod Niemcową.
Rano jeszcze nie było słońca, dopiero po południu zrobiło się niebieskie niebo. Ale kolory były takie, że w ogóle to nie przeszkadzało. Trafiłam na najładniejszą jesienną porę w górach.
Wyszłam na szerokie łąki, wciąż było widać pojedyncze domki gdzieś w oddali.
Uciekające sarenki:
Miejsce pamięci w formie kapliczki na żółtym szlaku:
Można zejść jakieś 200 metrów ze szlaku, żeby odwiedzić miejsce zwane Jackową Pościelą. To coś w rodzaju miejsca pamięci poświęconego ludziom, którzy zginęli w górach, razem z ich zdjęciami czy portretami, nazwiskami, pomnikami. Co roku w październiku odbywa się tam msza.
Potem wróciłam na żółty szlak i kierowałam się nim w stronę odnogi prowadzącej do Chatki pod Niemcową.
Kapliczka niedaleko przecięcia z czerwonym szlakiem, prowadzącym na Niemcową i dalej na Radziejową. Nim poszłam w końcu innym razem.
No i jest drogowskaz:
W międzyczasie wyszło słońce, potem znów się trochę schowało, wyszło dopiero gdzieś przed Chatką na Magórach i wtedy tak już było przez kolejnych kilka dni.
Chatka już widoczna w oddali, a poniżej kolejny mały przysiółek.
Wielką zaletą Beskidu Sądeckiego są schroniska, gdzie można coś zjeść i kupić. Chatka pod Niemcową nie jest jednym z nich i warto to wiedzieć zawczasu. Nie ma baru, to po prostu mała chatka, gdzie można przenocować w spartańskich warunkach i z tego co zauważyłam, ewentualnie coś sobie ugotować we własnym zakresie. Toalety to drewniane sławojki obok. Ja byłam tam zdaje się w niedzielę rano i akurat w chatce było sporo młodych ludzi, chyba harcerzy. Coś gotowali na stole przed chatką. Może i warto się poświęcić i zrezygnować z podstawowych wygód, żeby rano być od razu na szlaku, ale to już nie były moje klimaty, wolę mieć spokój i być sama w pokoju, no i nie chodzić do sławojki:>
Ale huśtawka przed chatką była fajna :)
Wróciłam tą samą drogą do przecięcia ze szlakiem niebieskim do Kosarzysk. To był dobry pomysł, bo dzięki temu zrobiłam jeszcze Chatkę na Magórach i Eliaszówkę, oba miejsca są świetne.
Tu już schodzę na Kosarzyska niebieskim:
Nieliczne gospodarstwa, kręta stroma droga, krowy - typowy szlak przez przysiółki w Beskidzie Sądeckim :>
Tym sposobem doszłam do szosy Piwniczna-Czercz-Obidza. Według mapy ruszyłam w stronę odejścia szlaku na Eliaszówkę. Był to szlak niebieski.
Od razu przy wejściu w las - pracowity Steyr, najbardziej popularny w tym regionie pracujący klasyk;>
Stroma droga przez las prowadziła znowu przez piękne przysiółki.
Spotkany po drodze Ził:
Już blisko Chatki na Magórach - pomalowana studnia:
Trzeba było skręcić w prawo w las i przejść krótki kawałek drogi, żeby dojść do schroniska:
No i jest Chatka na Magórach, czy też Chatka Magóry, funkcjonują obie nazwy. Można zjeść obiad, są też noclegi.
Zjadłam dobre pierogi z bobem:
Wróciłam tą samą drogą na szlak, który jest od tego miejsca szlakiem granicznym. Szłam teraz według zielonych znaków w stronę Eliaszówki, gdzie jest wieża widokowa.
Widoki były wspaniałe już po drodze:
Widoki z wieży:
Widać też Tatry:
Ruszyłam w dół zielonym szlakiem w stronę Obidzy.
Słupek graniczny:
Chciałam coś jeszcze przekąsić w tutejszym schronisku, ale mimo października spotkałam tam tłum, który mnie przeraził (weekend - potem byłam tam w dzień powszedni i bez problemu zjadłam pierogi) i od razu poszłam asfaltówką w dół do pętli PKS w Obidzy, to jeszcze ładny kawał drogi. Tam poczekałam na autobus, który zabrał mnie z powrotem do Piwnicznej.
c.d.n.
Co ja widzę,na jednym ze zdjęć jest stara konna przetrząsarka widłowa do siana. To ta zardzewiała niebieska maszyna z żółtą osłoną i drewnianym dyszlem. Nie wiem jak w innych częściach Polski,ale na mazowieckiej wsi jeszcze w latach 90-tych była używana przez rolników,którzy nie posiadali traktora. Teraz to już chyba nikt takich maszyn do prac polowych nie używa.
OdpowiedzUsuńDo tej pory tylko podglądałam cichaczem, ale dziś postanowiłam to zmienić.
OdpowiedzUsuńPiękne są pani zdjęcia i wspaniały blog!
Cieszę nim oczy i wspominam własne wypady i spacery po bezdrożach.
Dziękuję za podzielenie się wrażeniami z tych niesamowitych wypraw.