Do Uścia Gorlickiego przyjechałam, gdy był akurat jedyny deszczowy dzień podczas kwietniowej trasy. Celem był miejscowy cmentarz, gdzie zachowała się najstarsza nagrobna porcelanka łemkowska. W Uściu w latach międzywojennych poza ponad 600 grekokatolikami mieszkało ponad 200 rzymskich katolików i kilkunastu Żydów. Po wojnie i wysiedleniach zostały rodziny polskie i mieszane. Według "Beskid Niski. Przewodnik dla prawdziwego turysty" gmina Uście Gorlickie ma największy w kraju odsetek osób deklarujących narodowość łemkowską - około 10 proc.
Najpierw zaparkowałam na rondzie przy XVIII-wiecznej cerkwi, od 1997 roku znów greckokatolickiej:
No a potem ruszyłam na cmentarz, też położony przy głównej asfaltówce przez wieś.
Grób Samuela i Paraski Krynickich, którego szukałam, znajduje się blisko wejścia po prawej stronie. Jest na nim najstarsza zachowana łemkowska porcelanka. Zdjęcie małżonków zostało wykonane jeszcze w latach 80-tych XIX wieku!
Do cmentarza parafialnego przylega cmentarzyk z czasów I wojny światowej:
Gdy na początku tej trasy jeździłam jeszcze po Beskidzie Sądeckim w rejonie Krynicy i Muszyny, skupiałam się na użytkowanych cerkwiach. Jadąc do Dubnego, które pokażę w dalszych odcinkach, zerknęłam na cerkiew p.w. św. Dymitra w przygranicznym Leluchowie. Jest tam wielkie targowisko, na które przyjeżdżają Słowacy zza pobliskiej granicy. Zza potoku widać szosę i domy, które są już na Słowacji. Cerkiew z 1801 roku stoi na górce.
Widok na Słowację:
Przy cerkwi jest mały cmentarz:
Na cmentarzu parafialnym w Krynicy Zdroju znalazłam kilka międzywojennych grobów. Z położonego na górce cmentarza widać cerkiew św. Włodzimierza. Nie jest stara, budowa zakończyła się w 1996 roku.
Nowy, ale bardzo ciekawy nagrobek:
Na koniec - spacer na Górę Parkową w Krynicy. W sezonie nie da się tam pewnie wytrzymać, ale na początku kwietnia o siódmej rano byłam sama. Najpierw wpadłam do pijalni wód, jedynej czynnej właśnie od siódmej. Bardzo lubię takie uzdrowiska i pijalnie wód mineralnych, oczywiście pod warunkiem, że nie ma tam tłumów. Różnie bywa ze smakiem tych wód, ale tym razem trafiłam naprawdę dobrze - polecam wodę Józef z tej oto małej pijalni blisko wejścia na Górę Parkową:
Ruszyłam pod górę, starając się trzymać jakiegoś szlaku.
W sumie trzymałam się głownie tego szlaku, ale w pewnym momencie się urywał, potem znów się znalazł, a na koniec szłam już zupełnie inaczej.
W jednym miejscu spotkałam całe stado sarenek i koziołków. Muszą być przyzwyczajone do ludzi, bo praktycznie wcale się mnie nie bały, choć były dość blisko.
No i zbliża się szczyt niewielkiej Góry Parkowej (742 m n.p.m.)
Na górę dojeżdża też kolejka, rano jeszcze nie była na szczęście czynna, więc wciąż nie widziałam żadnego turysty. Tak też było aż do zejścia do miasta kolejnymi szlakami i już bardziej "dzikimi" ścieżkami leśnymi:
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz