W poprzednim odcinku TU pokazałam początek tej wycieczki. Odwiedziłam opuszczoną wieś z zachowaną całą cerkwią, a potem przeszłam przez góry do kolejnej doliny. Tam znajduje się zamieszkała dziś na nowo wieś Ropki. Przed wojną mieszkało tu około czterystu Łemków, były dwie kuźnie, cerkiew, tartak. Cerkiew z początku XIX wieku w latach 70-tych przeniesiono zresztą do skansenu. Po wysiedleniach Łemków miejscowość była niemal całkowicie opuszczona, mieszkała tu jedna rodzina. Dziś to niewielka, ale jak najbardziej żywa wioska. Pamiątką po łemkowskich mieszkańcach jest pomnik na dawnych cmentarzu, znajdującym się blisko zabudowań. Tak wyglądał początek wsi po zejściu z góry:
Stary ciągnik Dutra odpoczywający na zboczu góry:
Według mapy poszłam jedną z dróg i szybko znalazłam położony na wzniesieniu łemkowski cmentarzyk:
Pomnik na cmentarzu:
No i według mapy udałam się w kierunku kolejnej doliny. Kiedyś znajdowała się tam łemkowska wieś C. Teraz jest opuszczona, jak to zwykle w takich miejscach zachowały się resztki podmurówek, kapliczka, cmentarzyk i drzewa owocowe. Prowadzi tam kilka szlaków.
Nowsza kapliczka wisząca na drzewie przy drodze do opuszczonej wsi:
W tym miejscu znaki mogą być trochę mylące, ale trzeba po prostu dalej iść drogą przez dolinę, a nie skręcać w las.
Przy tym potoczku usłyszałam jakieś dziwne pomruki z zarośli. Jak wspominałam wcześniej, obawiałam się niedźwiedzi i w razie czego śpiewałam "Rozkwitały pąki białych róż" i klaskałam. Podczas drugiej trasy zmieniłam repertuar na "Rudy rydz" - też było skuteczne. Podobno misie lubią iglaste młodniki i lepiej się w nie nie zapuszczać. Może coś w tym jest, bo z kolei pod Magurą Małastowską właśnie z młodników dobiegły mnie dziwne pomruki po raz kolejny. No ale może to był dzik, który wolał mruczeć niż chrumkać, albo który chrumkał tak, jakby mruczał. W każdym razie idąc tą drogą, starałam się chwilowo nie zapuszczać w tego typu rozważania:>
Widać ślady gospodarstw:
No i jest kapliczka, pierwszy tego typu ślad po opuszczonej miejscowości. Podobno nawiedzona ;> Duch jest klasyczny - biała dama tułająca się po okolicy.
Duchy były dla Łemków normalną częścią rzeczywistości. Wierzono, że towarzyszą człowiekowi na co dzień i mogą być złe lub dobre. W poprzednim odcinku pisałam o upiorach, czyli czymś na pograniczu świata żywych i umarłych. Poza nimi łemkowski świat zaludniała cała rzesza innych istot nadprzyrodzonych. Można o tym przeczytać na przykład w cytowanej już tutaj książce "Świat Łemków. Etnograficzna podróż po Łemkowszczyźnie" . Był więc domawik, który pomagał w pracy, a także duch opiekuńczy zwany chowańcem. Swoją drogą na Podhalu jest takie popularne nazwisko - Chowaniec. Płanetnik był złym duchem, który ściągał na wieś burzę. Z kolei bohyny, wodne demony, prały w potoku szmaty przy pomocy swoich obwisłych piersi - serio:> Nieco korzystniej prezentowały się Niawki, czyli spotykane w polu dziewice o blond włosach i niebieskich oczach. Ale lepiej było się do nich nie zbliżać, bo mogły na przykład zacząć łaskotać i załaskotać na śmierć. Ciekawe, skąd się takie wierzenie wzięło:>
Ciekawy jest demon hurbóż, podobna do kota włochata postać, dusząca ludzi we śnie. To motyw, który do dziś przewija się w "historiach o duchach". Hurbóż jest chyba odpowiednikiem "nocnej zmory", według tych popularnych opowieści siadającej na piersiach śpiącej osobie. Medycznym wyjaśnieniem tego zjawiska jest podobno tak zwany paraliż senny. Polega to na tym, że człowiek jest między jawą a snem - już świadomy tego, co się dzieje, nie może jeszcze ruszyć ręką ani nogą. Mogą do tego dochodzić halucynacje. Stąd wrażenie bycia uciskanym, przytrzymywanym i duszonym przez jakąś postać - o dziwo często przypominającą właśnie włochate zwierzę.
Na terenie wsi zachował się mały cmentarzyk - już na samym jej końcu, blisko drogi gruntowej, którą wróciłam do zamieszkałej wsi, gdzie zostało autko. W C. stała jeszcze cerkiew, jedna z najstarszych w regionie. Niestety, została rozebrana po wysiedleniach z lat 40-tych. Szerzej o wysiedleniach Łemków piszę w TYM odcinku.
Na początku kwietnia na drodze za cmentarzem w cieniu uchował się spory kawał lodu:
Doszłam do kolejnego w tym dniu brodu - czyli miejsca, gdzie nie ma mostu i trzeba przejść potok w bród. Tym razem już nie dało się uniknąć zdejmowania butów i łażenia po lodowatej, choć na szczęście płytkiej wodzie z pływającymi tam jeszcze nielicznymi kawałkami lodu. Za potokiem była już gruntowa, a potem przechodząca w asfalt droga prowadząca do miejsca, gdzie moje autko czekało pod sklepem.
Na koniec pokażę nie opuszczoną, użytkowaną cerkiew w Kwiatoniu. Jest bardzo nietypowa - mianowicie ma swojego przewodnika. Choć było poza tak zwanym sezonem, miły pan niespodziewanie podszedł do mnie, gdy tylko wyszłam z autka i oprowadził mnie po cerkwi. To jedyny taki przypadek w tej i w majowej trasie. Oczywiście zawsze można chodzić po wsiach i plebaniach w poszukiwaniu kluczy, ale zazwyczaj wystarczało mi oglądanie czynnych cerkwi od zewnątrz, zwłaszcza że szukanie kluczy zajmuje sporo czasu, a ten nie zawsze jest do wykorzystania w ilościach dowolnych.
Podobno nie jest jasne, kiedy cerkiew w Kwiatoniu p.w. św. Paraskiewy powstała, ale zapewne zbudowano ją jeszcze w XVII wieku. W środku jest XVIII-wieczna ikona. Warto odwiedzić to miejsce z jeszcze jednego powodu - w środku można kupić ciekawe publikacje o Beskidzie Niskim. Jedna z nich mnie zachwyciła i bardzo zainspirowała - to przewodnik razem z mapą o cmentarzach wojennych z I wojny światowej w powiecie gorlickim - autor Paweł Kutaś. Świetna książka, dzięki niej majowa trasa przebiegła pod znakiem szukania po górach i dolinach tych cmentarzy, bardzo ciekawych architektonicznie. Potem napiszę o tym szerzej. Są też pocztówki i inne książki, na przykład "Historia cerkwi w Kwiatoniu" (Maria i Jan Hyra).
Ikonostas pochodzi z 1904 roku:
XVIII-wieczna ikona Matki Bożej z Dzieciątkiem:
Blisko cerkwi w Kwiatoniu jest mały cmentarz, który potem zwiedziłam. Czynny, ale z paroma starymi nagrobkami:
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz