Opuszczony dom z lusterkiem i okularami znalazłam w jednej z łemkowskich zamieszkałych wsi na końcu świata. W agroturystyce nie było tam ani zasięgu telefonów komórkowych, ani internetu. Ani ogrzewania, jak się w nocy okazało. Były za to piękne widoki i opuszczona chatka wciśnięta gdzieś między zamieszkałe gospodarstwa.
Układanka na parapecie - lusterko i różowe okulary, znajdowane już wcześniej przeze mnie w różnych opuszczonych chatkach:
Na oknach był jeszcze lekki mróz, w kwietniu trzeba było czasem rano skrobać samochód. Na parapecie stała wielkanocna palma wśród pajęczyn:
Cmentarz wojenny w Ropicy Górnej to jeden z łatwiejszych do znalezienia tego typu obiektów. Bardzo lubię wyszukiwać te wojenne cmentarze w Beskidach. Tutaj zaparkowałam na poboczu i poszłam kawałek polną drogą do wyraźnie widocznego miejsca niedaleko asfaltówki przez wieś.
Oczywiście cmentarzyk pochodzi z czasów I wojny światowej, jak i pozostałe tego typu w tym rejonie. Jak zwykle, razem leżą żołnierze walczący wtedy po dwóch stronach konfliktu, czyli należący do armii austro-węgierskiej i rosyjskiej. Tu jest ich w dodatku prawie po połowie.
Wyróżnia się grób Czecha Jozefa Prochazki, jak widać na cmentarzach wojennych w Beskidach też trafiają się portrety nagrobne. Widziałam ich jeszcze trochę, ale to pojedyncze, rzadkie przypadki. W tych cmentarzach najciekawsza jest architektura. O ich projektantach i dziejach napisze szerzej, gdy przejdę do trasy majowej. Wtedy motywem przewodnim wycieczki były właśnie cmentarze z I wojny światowej, często położone w górach, w malowniczych miejscach.
Grób ozdabia blaszana czapka wojskowa:
Cmentarz żydowski Ł. był jednym z pierwszych, jakie zwiedziłam podczas marcowo-kwietniowej trasy. Znajduje się w Beskidzie Sądeckim. Podobnie jak spora część kirkutów, jest zamknięty i trzeba było znowu przełazić przez ogrodzenie, no ale w szczytnym celu uwiecznienia:> Jak głosi tablica informacyjna, cmentarz pochodzi prawdopodobnie z XIX wieku i zachowało się aż kilkaset macew, czyli żydowskich nagrobków.
Na koniec górska wycieczka. To był deszczowy dzień i musiałam zmienić swoje plany z godziny na godzinę. Zamiast opuszczonej wsi, jeżdżenie po okolicznych cmentarzach i cerkwiach. Opuszczoną wieś też zresztą zrobiłam, następnego dnia, gdy już świeciło słońce. Była już pokazywana w tych odcinkach. Jeździłam tak od Wysowej w kierunku Gorlic, aż dotarłam do Szymbarku. Miałam iść na cmentarz, ale zauważyłam tablicę informacyjną o szlaku na tak zwane beskidzkie Morskie Oko. Ponieważ przestało lać, postanowiłam tam pójść. Kierowałam się szlakiem zielonym od parkingu przy cmentarzu w Szymbarku. Przez Jelenią Górę weszłam na Maślaną Górę, potem cofnęłam się do skrzyżowania ze szlakiem niebieskim i schodząc z gór, odwiedziłam beskidzkie Morskie Oko. Potem zeszłam do szosy, gdzieś między Szymbarkiem a Ropą i wróciłam nietypowo dla siebie autostopem. Inaczej czekałby mnie kilkukilometrowy marsz wzdłuż ruchliwej asfaltówki, żeby wrócić do autka. No więc ruszyłam na zielony szlak i zaczęłam się wspinać, idąc na Jelenią, a potem Maślaną Górę:
Jak zwykle podczas wycieczek w Beskidy, na szlaku byłam tylko i wyłącznie ja. Sporadycznie się tam kogoś spotyka poza parkingami i wsiami.
Podczas wejścia na Jelenią Górę znalazłam samotne zamieszkałe gospodarstwo:
Dawna studnia:
Jak już pisałam wcześniej, na szlakach często towarzyszył mi strach przed niedźwiedziami i to mi trochę psuło zabawę. Żeby przeciwdziałać spotkaniom, robiłam umiarkowany hałas, śpiewając i klaszcząc. Na Jeleniej Górze sytuacja była o tyle skomplikowana, że od szczytu dość często, pewnie przez ten brak ludzi, w zaroślach poruszały się jelenie i trzeba było się zastanawiać, czy to na pewno one. To naprawdę jest Jelenia Góra. Nie udało mi się niestety żadnemu zrobić zdjęcia, bo pojawiały się na parę sekund i znikały, ale udało mi się drugi raz w życiu (pierwszy raz w Puszczy Kampinoskiej) zobaczyć całe stado.
Według mapy do miejsca, gdzie odgałęzia się niebieski szlak, idzie się dwie godziny. Byłam wtedy w dobrej formie i zrobiłam to w godzinę. Dzięki temu mogłam potem poświęcić resztę dnia na dalsze objeżdżanie cerkwi i cmentarzyków. Tymczasem jednak poszłam kawałek dalej na szczyt Maślanej Góry, skoro już byłam tak blisko.
A tam... wieża i samochód, który pewnie wjechał od jakiejś innej, lepszej pod samochodowym względem strony:>
Wróciłam od odgałęzienia szlaku niebieskiego na beskidzkie Morskie Oko:
Zaczyna się szlak niebieski, czyli tym razem w dół:
Jakieś bajorko, nawet przez chwilę myślałam, że może tak właśnie wygląda to Morskie Oko, ale to właściwe było o wiele większe:>
No i jest:
Zielone jeziorko w górach, wokół oczywiście nikogo.
Według niebieskich znaków schodziłam do szosy:
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz