niedziela, 5 lutego 2017

Puszcza Białowieska, podlaskie cmentarze i inne miejsca część 1

W październiku wybrałam się na kolejną wycieczkę na Podlasie, tym razem głównie pod kątem zwiedzania cmentarzy, także tych czynnych. Jechałam od Drohiczyna w rejon Góry Grabarki, Koterki, Hajnówki, Puszczy Białowieskiej, potem bardziej na północ w rejon Michałowa, a na koniec do Białegostoku. Bardzo podobną trasę zrobiłam parę lat temu, pokazałam ją TU. Pamiętam, jakie to wszystko zrobiło wtedy na mnie wrażenie. Jaskrawe kolory cerkiewek, żółte, zielone i niebieskie groby na cmentarzach, wszędzie drewniane chatki i lasy. Prawdziwy wiesiexowy raj;> Wtedy jeździłam od cerkwi do cerkwi, tym razem postawiłam po pierwsze na cmentarze, w tym kirkuty, których na Podlasiu nie brakuje, a po drugie na wycieczki po Puszczy Białowieskiej. Zobaczyłam bardzo dużo wspaniałych miejsc, udało mi się też zupełnie niespodziewanie oglądać z bliska żubry na wolności. Wszystko to pokażę w dwunastu odcinkach.





Cmentarz prawosławny w Dubiczach Cerkiewnych jest czynny, ale można tu znaleźć mnóstwo starych, kolorowych grobów. Kto chciałby zobaczyć, jak wygląda typowy podlaski cmentarz prawosławny, niech rusza właśnie tam. Podobne obrazki widuje się na zdjęciach z południa Europy lub z innych kontynentów, w Polsce malowanie grobów na jaskrawe kolory jest wyjątkowe, a na cmentarzach katolickich praktycznie się nie zdarza - choć są wyjątki, jak pokazał na przykład cmentarz parafialny w Lesznie blisko Puszczy Kampinoskiej, gdzie znalazłam malowany na żywy,  zielony kolor grób dziecka z 1911 roku - patrz poprzedni odcinek na blogu.


Na cmentarzach prawosławnych, podobnie jak na starych katolickich, też nie brak porcelanek, czyli portretów nagrobnych. Bardzo je lubię. Ludzie na nich mają starodawne fryzury, wąsy i ubrania, a niektórzy wyglądają zaskakująco współcześnie, choć umarli sto lat temu albo jeszcze w XIX-tym wieku. Porcelanki przetrwały wszystkie wojenne i polityczne zawieruchy i wciąż są na grobach. Oczywiście nie wszystkie miały tyle szczęścia, często widuje się rozbite portrety, jakby specjalnie, a może po prostu popękały z powodu upływu czasu.






Na prawosławnych nagrobkach wiąże się kolorowe wstążki. TU ciekawy artykuł na ten temat. Według autora wstęgi to swojego rodzaju ręczniki, które przybrały funkcję sakralną. "W tradycji spotykało się też specjalizację: na grobach kobiet zawieszane były fartuszki, na grobach mężczyzn – ręczniki, których nie wolno było zdejmować. Dzięki temu obrastały kolejnymi warstwami, przez co szybko stały się one wyobrażeniem pochowanych osób."



A tak o kolorowych wstążkach można przeczytać w przewodniku "Polska egzotyczna", tu akurat w kontekście Góry Grabarki, którą pokażę w ostatnim odcinku: "Wiele krzyży opasują kolorowe wstążki, prawosławnym zwyczajem , który nawiązuje do przewiązania przez Maryję Chrystusa na krzyżu kolorową tkaniną. Ciągle jeszcze, choć już rzadko, spotyka się przywiązane do krzyży kawałki białego płótna z wyciętymi wzorkami; jest to wywodząca się jeszcze z czasów pogańskich symboliczna opłata za duszę zmarłego. Kolorowe wstążki i plastykowe kwiaty zdobią również groby na cmentarzu grzebalnym".































Cerkiew w Koterce odwiedziłam drugi raz. Jest czynna, nie opuszczona, ale stoi na końcu świata, pod samą białoruską granicą. Bardzo lubię to miejsce, jest ciche i spokojne, położone w środku lasu. Cerkiew powstała w 1912 roku na pamiątkę objawienia, jakiego miała tutaj doznać w 1852 roku Eufrozyna z Tokar. Cerkiew bywa też zresztą nazywana cerkwią w Tokarach, a Koterka to według przewodnika "Polska Niezwykła" nazwa uroczyska. Woda z tutejszej studni jest uważana za cudowną. Trzeba jej sobie samemu nabrać ze studni.



Napis nad wejściem do cerkwi:




Udało mi się nabrać trochę wody ze starodawnej studni. Trzeba było ileś razy pociągnąć za tę studzienną wajchę.





Malunek na jednym z krzyży:










Z Koterki pojechałam na pólnoc przez kolejne wsie, oglądając cerkwie, cmentarze i chatki. Tutaj czynna cerkiew w Zubaczach z 1895 roku i kilka grobów przy niej:







Kilka dni podczas październikowej trasy poświęciłam na chodzenie po Puszczy Białowieskiej. Byłam tam już wcześniej, ale wtedy zwiedziłam mniej, to był tylko jeden dzień. Pokazałam tę wycieczkę między innymi TU. Chodząc samotnie po pięknych puszczańskich szlakach, czasem  trochę się bałam. Puszcza Białowieska jest bardziej monumentalna niż moja Kampinoska, no i zawsze to nowy, praktycznie nieznany mi las. Zupełnie bez ludzi - bo poza sezonem i w dodatku dni powszednie. Oczywiście było warto.

 Przygotowując się do wyprawy i po niej, czytałam "Sagę Puszczy Białowieskiej" Simony Kossak. Dla interesujących się tematem to obowiązkowa lektura. Ostatnio tyle się mówi o wycinaniu puszczy, a "Saga" pokazuje, jak bardzo ten temat nie jest nowy i ile złego człowiek zdążył zrobić w tym miejscu. Najbardziej zapamiętuje się opisy królewskich polowań, kiedy to na północ od dzisiejszej Dziedzinki istniała tak zwana Wielka Kletnia. Polegało to na tym, ze zganiano zwierzęta do czegoś w rodzaju zagrody, a potem dumni monarchowie i ich znajomi strzelali do zwierząt, w tym oczywiście do żubrów, które po prostu podtykano im pod nos, podczas gdy sami wygodnie siedzieli i czekali. Nie wiedziałam, że stojący w pałacowym parku obelisk upamiętnia właśnie takie mało chwalebne wydarzenie z udziałem króla Augusta III Sasa z 1752 roku. Z drugiej strony te polowania sprawiały, że puszczy nie wycięto w pień. W końcu królowie i carowie musieli gdzie urządzać "tradycyjne łowy". Była jeszcze angielska spółka Centura, która wycinała puszczę w latach 20-tych, no i Niemcy od I wojny światowej. Tutejsze kolejki wąskotorowe, dziś malownicza pozostałość, to ich dzieło. Ale to Niemiec, przyrodnik Hugo Conwentz, przyczynił się do ratowania puszczy jako rezerwatu przyrody. Kto się tym interesuje, niech sięgnie po książkę Simony Kossak. Oczywiście także po książki Adama Wajraka. Czytałam chyba wszystkie, polecam zwłaszcza "Kunę za kaloryferem" i "Wilki".

Najpierw pokażę puszczańską wycieczkę, podczas której spotkałam żubry na wolności. Stalo się to zupełnym przypadkiem, miałam iść inną drogą. Ruszyłam z parkingu w Starej Białowieży, niedaleko Królewskich Dębów. To między Białowieżą a Teremiskami. W tym miejscu stał dwór myśliwski książąt litewskich. W XV-tym wieku poza tym dworem nie było innych ludzkich osiedli w środku puszczy. Po tym dworze nie ma już śladu. Poszłam najpierw do dębów, potem chciałam przejść ścieżką "Orlik Krzykliwy" ale była zamknięta z powodu... wycinki drzew. Którą zresztą faktycznie widziałam i słyszałam nieopodal. Dalej ruszyłam według czarnego szlaku nordic walking "Do Starej Białowieży" i przeszłam nim do wsi Budy. Tutaj punkt widokowy przy drodze z Białowieży na Teremiski, Budy i Pogorzelce.





Ścieżka Dęby Królewskie, pokazywana już raz TU. Niektóre rosnące tutaj dęby mają 500 lat.











Rzeka Łutownia:








Miało tego dnia zupełnie nie być pogody, ale parę razy wyszło słońce, akurat gdy ruszyłam tą trasą oznaczoną jako nordic walking dalej na północ, a potem na zachód. W ogóle białowieskie szlaki nordic walking bardzo mi się przydały, choć nigdy nie szłam z kijkami, ale ktoś powymyślał ciekawe trasy.







W puszczy było jeszcze bardzo zielono mimo drugiej połowy października. Na szlakach panowały kompletne pustki, byłam zawsze tylko ja i sporadycznie drwale jadący traktorem.








Leśna polana gdzieś przy szlaku:






Jeszcze raz przekraczam Łutownię:




No i szlak wyszedł na wieś Budy. Nazwa wzięła się od budników, czyli ludzi wypalających węgiel drzewny. Zostali sprowadzeni z Mazowsza. W zamian za pracę przy wycince zwalniano ich z pańszczyzny. Budnicy żyli także w Puszczy Kampinoskiej.












W rejonie wsi Pogorzelce, Teremiski, Budy, znalazłam w lesie kawałek jakiejś ściany, ktoś może wie, co to za pozostałość?










Ze wsi Budy miałam dojść do parkingu w Starej Białowieży czarnym szlakiem. Doszłam do początku szlaku szosą, ale okazał się tak zarośnięty, że trudno było stwierdzić, gdzie iść. Najpierw ambitnie przedzierałam się przez krzaczory, ale w końcu z żalem odpuściłam, bo nie widziałam kolejnych znaków, a nie chciałam się tam jednak zgubić i trzeba było w dodatku jeszcze wrócić do szosy. Dziwne, ze ten szlak jest tak bardzo zarośnięty. Trzeba to będzie nadrobić w porze bez krzaczorów. Może wiosną, albo wcześniej w ramach jakiejś minitrasy? Chociaż o powrocie do Puszczy Białowieskiej na dłużej pomyślę na serio chyba dopiero wtedy, gdy wyremontują Narewkowską Drogę, teraz zamkniętą i odnawianą. Nie da się przez ten remont dojechać na parking przy tak zwanym Kosym Moście, a to świetny punkt wypadowy, sądząc po tym, co widzę na mapie. Czy ktoś wie, kiedy ten remont się skończy?

W każdym razie ostatecznie musiałam wracać szosą przez wsie do Starej Białowieży. Szłam sobie przez Teremiski i na szczęście coś mnie tknęło, żeby zerknąć na taką boczną polną dróżkę. Patrzę, a tam coś takiego:


No nie, to chyba niemożliwe. Może to sztuczny żubr, albo coś co z daleka tak wygląda?:> Ale to tajemnicze coś zaczęło się ruszać. Podchodziłam bliżej i coraz bardziej robiłam sobie nadzieję, że to jest to co myślę. Wkrótce zobaczyłam dwóch panów z aparatami niedaleko zagadkowej zwierzyny. Okazało się, że to miejscowi, więc nabrałam odwagi na podejście bliżej.
 

To naprawdę były żubry na wolności. Za pobliskim płotem mieszka Adam Wajrak i to właśnie te zwierzaki widuje i fotografuje pod swoim domem. Wśród nich był Wiking, stary żubr. Byłam blisko nich, robiłam im zdjęcia, a one wciąż spokojnie tam stały. Jeden z tych panów ze dwa razy podszedł jeszcze bliżej, wtedy trochę się podnosiły, niby były niespokojne, ale nie atakowały ani nie uciekały. Gdy człowiek się wycofywał, wracały do swoich zajęć. A raczej do ich braku:> Szczytem aktywności przez te jakieś 30-40 minut, gdy byłam obok nich, okazało się ocieranie się jednego z żubrów o brzozę. Potem powędrował sobie samotnie kawałek na pole. Wszystko w bardzo zwolnionym tempie.

















c.d.n.

1 komentarz:

  1. Z czasów przedchrześcijańskich przetrwał też inny zwyczaj. Na cmentarzach prawosławnych,przygotowywano posiłki i noszono je groby. Według dawnych wierzeń,dusze odczuwały głód i pragnienie,a żywi musieli zaspokoić te potrzeby. Jest taki zwyczaj podczas Prawosławnych Zaduszek,że przed grobem ustawia się stoły z jedzeniem i alkoholem,kieliszek wódki wylewa się na grób i dopiero potem rodzina zmarłego może ucztować.
    Religijne zwyczaje z wierzeń pogańskich,przetrwały w tradycji ludowej i przeniknęły do religii chrześcijańskiej również z tego powodu,że ludność pierwotnie opierała się chrystianizacji. Podczas gdy władcy i mieszkańcy grodów oraz osad służebnych wyznawali chrześcijaństwo,w osadach oddalonych od cywilizacji nawet do XVI wieku czczono stare bóstwa i zwyczaje religijne. I to właśnie dlatego do naszych czasów przetrwał między innymi zwyczaj topienia Marzanny czy Nocy Kupały,zwany również Sobótką.

    OdpowiedzUsuń