O cmentarzu prawosławnym, jaki teraz pokażę, znalazłam niewiele informacji. Tylko tyle, że powstał w XIX-tym wieku. Ale za to okoliczna wieś parę lat temu przeżyła falę plotek o czarach, szeptuchach i magicznym sedesie. Na pobliskiej drodze doszło wtedy do śmiertelnego wypadku. Prawosławny ksiądz stracił panowanie nad samochodem, bo na środku jezdni stał... sedes. Przyniesiony właśnie z tej wsi przez nie wiadomo kogo. Kierowca uderzył w drzewo, po tygodniu zmarł w szpitalu. Wtedy zaczęła się fala podejrzeń o czary, które miały doprowadzić do pojawienia się sedesu na drodze. Jedni oskarżali drugich o czarną magię. Ostatecznie śledztwo umorzono. Nie udało się ustalić, jak było i kto jest winny wypadkowi.
Najciekawszy grób na cmentarzu - żółty, z zatartą porcelanką. Na niej wąsaty chłop z grzywką.
Nie brak niebieskich pomników i połuszczonych aniołków:
O tradycji wiązania na grobach kolorowych wstążek pisałam w poprzednim odcinku TU.
Cmentarz żydowski N. jest tuż obok asfaltówki, którą już wcześniej parę razy przejeżdżałam, ale jakoś nie zwróciłam uwagi na małą tabliczkę, która informuje, że coś tutaj jest i że studenci z Izraela 10 lat temu przyjechali robić porządki. Nawiasem mówiąc, pomagają także więźniowie z zakładu w Hajnówce. Wystarczy zaparkować na poboczu i pójść kawałek w las pod górkę, by zobaczyć pełno macew. Wydaje się, że Podlasie to przede wszystkim prawosławie, ale przed II wojną światową we wsi N. większość mieszkańców stanowili Żydzi. Podczas II wojny ich synagogę zajęli Rosjanie i zrobili z niej magazyn. Żydzi uznali miejsce za sprofanowane i sami je spalili (źródło: kirkuty.xip.pl). Gdy wkroczyli Niemcy, wymordowali wszystkich żydowskich mieszkańców.
Na tym grobie powyżej i na tym poniżej widać kamyki. To się często zdarza na żydowskich cmentarzach. O co chodzi? Tutaj można przeczytać ciekawe wyjaśnienie: "Judaizm uważa tę formę dobroci, którą skierowujemy wobec zmarłych, za najwyższą formę dobroci, bo nie istnieje najmniejsza nawet możliwość, aby ten, komu ją okazujemy, mógł nam za nią odpłacić. Jest to więc dobroć całkowicie bezinteresowna. Takie traktowanie zmarłego jest przyczyną istnienia popularnego zwyczaju kładzenia kamyków na grobie przez Żydów odwiedzających cmentarze. Gdy już odbył się pogrzeb (nawet, jeśli było to wiele lat temu) i nie mogliśmy w nim uczestniczyć, wciąż możemy realizować micwę oznaczenia grobu, właśnie poprzez dodawanie do istniejącego dużego kamienia – naszych małych kamyków". (http://poznan.jewish.org.pl)
Potem idzie się dalej według znaków ścieżki. Granica z Białorusią jest tuż obok.
Dochodzi się do ogrodzonego, zadbanego cmentarzyka ewangelickiego. W pobliżu była kiedyś wieś Czoło, powstała na początku XIX-go wieku. Polecam TEN i TEN link ze zdjęciem pracowników dawnego tutejszego nadleśnictwa. Dziś jedynym śladem po miejscowości jest cmentarz, a po stronie białoruskiej jest teraz tylko budynek straży granicznej. To tam były niegdyś domy. Dzieje Czoła opisano też na tablicy przy grobach, oto ona:
Blisko wejścia na cmentarz - grób sołtysa tej wsi, któremu w 1920 roku Sowieci odcięli głowę szablą:
Po zwiedzeniu Czoła trzeba było cofnąć się do parkingu i ruszyć dalej szlakiem czerwonym na południe.
W pokazanym na następnym zdjęciu miejscu w okresie międzywojennym stały piece smolarskie i terpentyniarskie, na tablicy wyżej pokazano budników przy pracy. Budnicy osiedlali się też w Budach, Teremiskach i Pogorzelcach, a na Mazowszu - w Puszczy Kampinoskiej, gdzie też zostały do dziś ich ślady w postaci nazw, takich jak Buda Zaborowska czy Wólka Smolana.
Szlak zakręca w prawo i niebawem wchodzi się na teren zwany Uroczyskiem Głuszec. Kiedyś naprawdę żyły tu głuszce. Podobno są nawet do dziś. Pewnie ten ptak byłby dziś znacznie liczniejszy, gdyby nie niegdysiejsze polowania. O związanych z tym kuriozalnych sytuacjach można poczytać w polecanej tu już "Sadze Puszczy Białowieskiej" Simony Kossak.
Doszłam do dużej polany, a na niej, choć do tej pory jak zwykle byłam tylko ja, zauważyłam strażnika leśnego i jego pojazd. Strażnik obdarował mnie leśnymi ulotkami na temat Obrębu Ochronnego Hwoźna, bo tak nazywają się te tereny. Jak widać, na polanie są tory kolejki wąskotorowej, szlak dalej prowadzi wzdłuż nich aż do kolejowego miniskansenu, który jest w środku puszczy.
Na kolejnej polanie są dawne kolejki, wiata w kształcie starego dworca i informacyjne tablice. Tory zbudowali w Puszczy Niemcy podczas I wojny światowej. Chodziło oczywiście o wywóz drewna z wycinek. Potem tory i wagony służyły też myśliwym. Pociągi przewoziły już nie tylko drewno, ale i zabite zwierzęta. Kolejka przestała wywozić drewno dopiero w latach 90-tych, tak można przeczytać w książeczce "Puszcza Białowieska" Czesława Okołowa, zresztą wieloletniego dyrektora BPN, zmarłego w sierpniu 2016 roku. Książeczka jest bardzo praktyczna, bo są tam opisy wszystkich znakowanych tras w Puszczy Białowieskiej, a do tego mała i daje się ją zabrać do plecaka bez kłopotu. Od lat 90-tych kolejki służą do przewozu turystów w sezonie. Gdy ja tam byłam jesienią, oczywiście nigdzie nie było żywego ducha.
Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem kolejek i tych okolic, to pokazuję kilka tablic z tej skansenowej polany:
Ruszyłam dalej czerwonym szlakiem, który połączył się z tak zwanym Szlakiem Wilczym.
Cały czas idzie się wzdłuż granicy Uroczyska Głuszec, z jego podmokłymi terenami i torfowiskami.
Pod koniec trasy droga prowadzi obok pól Masiewa, czy raczej przysiółka Zamosze. Chwilę posiedziałam tam obok kopy siana, czy raczej beli z siana.
Potem przez Masiewo wróciłam na parking leśny.
W XVIII-tym wieku do Masiewa sprowadzono tak zwanych budników z Mazowsza, ludzi, którzy zajmowali się wypalaniem węgla drzewnego. Według "Polski Egzotycznej" w Masiewie zajmowali się oni przerabianiem popiołu drzewnego na sole potasowe. Potem przekwalifikowali się na rolników, a tymczasem we wsi Czoło osiedlali się koloniści niemieccy. W 1941 roku Niemcy spalili zabudowania Masiewa.
Ładny opuszczony domek, do którego dało się zajrzeć tylko przez szybki:
c.d.n.
Czary haha:d
OdpowiedzUsuńW sumie nie dziwię się,starsi ludzie mieszkający na wsi,bywają czasami zabobonni (nie sądzę,żeby młodzi wierzyli w takie bzdury). Sam wychowywałem się na wsi,więc coś o tym wiem:) W mojej rodzinnej miejscowości podejrzewano pewnego menela o rzucanie uroków,ponieważ jak będąc pod wpływem alkoholu komuś źle życzył (najczęściej wtedy,gdy nie dostał drobnych na wino),daną osobę spotykało "nieszczęście". A to gospodyni kury przestały się nieść,a to komuś gołębie zdychały i tym podobne bzdury. Zwykły zbieg okoliczności,a nie uroki.
Niektórzy wierzą też w przesądy,np. pewien nieżyjący już szewc z mojej rodzinnej wsi. Dawniej wierzono,że jak dany dom pierwszy w Wigilię odwiedzi mężczyzna,to gospodarz przez cały rok będzie miał szczęście,a jak to będzie kobieta - to pecha. I właśnie rano w Wigilię moja mama jako pierwsza poszła do tego szewca po buty,które zaniosła wcześniej do naprawy. Przemilczę jakie wtedy przekleństwa padły z ust tego szewca pod adresem mojej mamy,która zapłakana wróciła do domu. Ale mój tata zrobił z tym porządek,poszedł do szewca,siłą wyciągnął go z domu,przyprowadził do mamy i kazał mu mamę przeprosić. I szewc przeprosił.
A ten chłop z wąsami i grzywką,którego zdjęcie jest na żółtym grobie,podobny jest do Soroki - wachmistrza Kmicica z filmu "Potop";)
Rzeczywiście na wsiach takie historie potrafią być wciąż żywe, a słuchanie ich jest bardzo ciekawe. Gdy zdarza mi się rozmawiać z mieszkańcami jakiejś wsi gdzie przyjechałam to czasem słyszę różne "magiczne opowieści". Lubię je.
OdpowiedzUsuń