sobota, 12 listopada 2016

Opuszczone miejsca i przyroda Lubelszczyzny, część 12

Dom z dzwoniącą lalą, ruiny zamku nad jeziorem, cmentarz żydowski pod jabłonką, a do tego Góra Piekiełko z opuszczonym nie dokończonym Piekłem oraz wąwozy, kapliczki i lasy w okolicach Krasnobrodu.




 

Dom z grającą lalą stał między zamieszkałymi, nowymi budynkami, sklepami i hurtowniami przy pewnej ruchliwej drodze no i był mocno zdewastowany z zewnątrz, a co za tym idzie dostępny. To raczej dobrze nie rokowało, ale zajrzałam do środka, a tam...


Zachowało się całkiem sporo. Porcelanowy dzbanek i filiżanka nadal stoją na stole, nad łóżkiem wisi baldachim z urwanej tapety.


Na piecu w pierwszym pomieszczeniu stał święty obrazek:



Na szczęście przyszło mi do głowy, żeby zajrzeć do komórki za drugim pokojem. Ciemno, graciarnia, a gdzieś na podłodze taka oto lala grozy:



Podniosłam ją i usłyszałam, że lala jest grająca:> Dobiegała z niej jakaś dziwna melodyjka, jakby dzwoneczki czy coś w tym rodzaju. Przypominało to trochę melodię z "Dziecka Rosemary":> To chyba w tej żółtej kulce pod płaszczem lali coś grało:


















Zamek K. nad jeziorem powstawał w XVI i XVII wieku. Zmieniał właścicieli, najpierw byli Krupscy, potem szlachcice herbu Korczak, Jastrzębiec, trafili się nawet potomkowie Mikołaja Reja. Był co i rusz niszczony, a to przez Szwedów, a to przez Niemców. Najgorszy był pożar pod koniec XVIII wieku, po którym już nikt zamku nie odbudowywał. Od pół wieku jest tak zwaną trwałą ruiną - bardzo okazałą, a jednak chyba mało znaną.






Tutaj trochę widać, że to "pałac na wodzie";> Woda jest od tylko jednej strony w postaci stawu:







Jak ci ludzie tam weszli i zrobili te napisy? Może jednak "trwała ruina" trochę się wciąż zawala i wcześniej dało się tam wejść,  a może wandale śmiałkowie skorzystali tylko z tego, co jest teraz.





Cmentarz żydowski U. to dziś już tylko kilka macew. Znajduje się na bardzo zarośniętym - przynajmniej na początku września - terenie. Ale na szczęście ktoś wydeptał ścieżynkę prowadzącą do kilku zachowanych grobów. Przynajmniej innych nie znalazłam. Wszystkie stoją rzędem pod jabłonką - rzadki widok na kirkutach. To był ten jeden dzień podczas wrześniowej trasy, kiedy lało.


Według informacji ze strony Wirtualny Sztetl cmentarz powstał już w XVI wieku, a ostatni pochówek miał tu miejsce w 1943 roku. Podczas wojny hitlerowcy dewastowali kirkut i mordowali na nim Żydów. W latach 60-tych część cmentarza przerobiono na... boisko. Przypomina mi się historia opowiedziana mi przez dr Joannę Minksztym, kurator w poznańskim Muzeum Etnograficznym. Obok jednego z opuszczonych cmentarzy ewangelickich na Pomorzu widziała, jak miejscowe dzieci grają w piłkę, a prowizoryczne słupki bramek mają zrobione z części niemieckich nagrobków. Niestety ludzie potrafią ukraść i zniszczyć dosłownie wszystko, nawet grób z cmentarza. Na poznańskiej wystawie [Nie] Święte, o której pisałam TU, można było oglądać tego przykłady, między innymi właśnie te słupki od bramki. Dlatego często nie piszę wprost lokalizacji nawet takich miejsc. Ludzie potrafią kraść płyty nagrobne na schody czy mur wokół szkolnego boiska. W U. hitlerowcy przerabiali macewy na chodniki.



Jest w tej ponurej historii jakiś jasny element. Jak podaje Sztetl, w ciągu ostatnich dziesięciu lat mieszkańcy te ocalałe macewy znaleźli gdzieś pod ziemią, zanieśli je na cmentarz i ustawili pionowo. Na szczęście wiele starych cmentarzy jest teraz odkrywanych na nowo, odchwaszczanych, powstają tablice informacyjne. Organizacje pasjonatów (na przykład "Nasze Łomianki" w Dziekanowie Leśnym - Puszcza Kampinoska) mozolnie odkopują z ziemi macewy i remontują je, sprzątają cmentarze. W dalszych odcinkach pokażę pozytywne, ale też niestety negatywne przykłady tego, jak lokalne społeczności i władze podchodzą do dawnych cmentarzy żydowskich i ewangelickich.






No a teraz znów Roztocze, gdzie spędziłam najwięcej czasu podczas wrześniowej trasy, głownie chodząc po szlakach i ścieżkach przyrodniczych. Krótka trasa na Wzgórze Kamień, zwane też Górą Piekiełko, zaczyna się we wsi Stanisławów na południe od Krasnobrodu. Można zaparkować prawie pod samą górą, o czym nie wiedziałam i przeszłam kawałek przez wieś:



Przez bukowy las wchodzi się na mały pagórek (348 m np.m.) z wielką ilością kamieni na szczycie.



Jak głosi legenda, diabeł chciał zbudować na tej górze piekło i nawet założył się z jakimś facetem, że dokona tego w ciągu jednej nocy. Mało brakowało, a tak by się stało, ale w ostatniej chwili zapiał kogut. Wkurzony diabeł rzucił głazem, który właśnie niósł i skały do budowy piekła się rozsypały. Hmmm czyżby to oznaczało, ze ta miejscówka to opuszczone, zrujnowane Piekło?;> Wzgórze jest z wapieni, w czasach wojny Niemcy wywozili stąd nawet kamienie do budowy dróg, ale materiał okazał się kiepski i zaprzestano wydobycia. Przez używanie materiałów wybuchowych naturalny wygląd skałek się zmienił. Podobno wcześniej wyglądały bardziej tak, jak gdyby były ruinami zamku, stąd inna legenda, według której kiedyś stał tu jakiś zamek, a nie żadne niedoszłe piekło.




Ciekawe, że na tym wzgórzu miałam podobną przygodę do tej opisanej parę odcinków wstecz, kiedy to zwiedzany przeze mnie opuszczony domek zaczął być okrążany przez jakieś tupiące stworzenie, ale nie mogłam tego stworzenia zobaczyć, kiedy wychodziłam przed próg. Teraz też coś cały czas biegało dookoła kamieni i byłam pewna, że to dziki, ale nic nie było widać. Widocznie dziki wymyśliły jakiś rodzaj kamuflażu;>











Ze Stanisławowa pojechałam do Krasnobrodu, znanego z wąwozów. Zatrzymałam się na parkingu niedaleko kaplicy św. Rocha i ruszyłam ścieżką oznakowaną na niebiesko.




Szybko dochodzi się do kaplicy św. Rocha. Została zbudowana w 1943 roku na miejscu innej, zniszczonej przez upadek dużego buka XVII-wiecznej.



Z kaplicy podchodzi się stromymi schodkami na górę. Poszłam najpierw niebieskim szlakiem, a potem czerwonym (znaki nordic walking) do jodłowo-bukowego rezerwatu św. Roch.









Okazało się, że moja mapa ewidentnie zmienia odległości, na mapie do przejścia było mniej, w rzeczywistości więcej. Myślałam, ze pobłądziłam, no ale znaki się zgadzały. Po prostu było czasem ze dwa razy dłużej, niż na mapie. Dotyczyło to tego szlaku nordic walking.






Zaczęły się pokazywać wąwozy, już po wejściu na zwykły czerwony.







Szlak zakręcił w prawo i trzeba było podejść stromą ścieżką pod górę. Zdjęcie zrobione jest już z góry, akurat jacyś ludzie szli dołem, więc widać proporcje:





c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz