sobota, 5 grudnia 2015

Opuszczone miejsca województwa łódzkiego, Puszcza Bolimowska i nie tylko część 3

Dom ze starymi meblami i świętymi obrazami na niebieskim tle, park pałacowy w Walewicach i moje pierwsze spotkanie z Puszczą Bolimowską.





Dom z niebieskim pokojem był nietypowo długi i na pierwszy rzut oka wyglądał na bardzo zdewastowany. Ale w środku sporo ocalało.


Cały czas cieszą mnie święte obrazy na ścianach opuszczonych domów, chociaż już tyle ich widziałam. Do tego te ładne niebieskie ściany. Jak w niebie;>



Ostatnio zainteresowałam się Syberią i czytam o niej książki. W jednej z nich natknęłam się na fragment o opuszczonych domach. Okazuje się, że tam też w środku zostają święte obrazy:

"ötöch - stary niezamieszkały dom lub balaghan <dom albo szałas myśliwski>, także jego ruiny, zgliszcza. ale tez samo miejsce, gdzie kiedyś mieszkali ludzie. W ötöch stojących samotnie w tajdze można znaleźć carskie banknoty, porzucone ikony, kowbojskie buty z czasów, kiedy rosyjskie faktorie powstawały w Kalifornii. Ale też zdjęcie Stalina i czerwone sztandary. Zazwyczaj to rzeczy po zmarłych, czasem niemałej wartości, lecz nikt nie odważy się ich wziąć. Ze strachu przed dawnym właścicielem. Sacha <chodzi o miejscowych> unikają ötöch, niechętnie je odwiedzają, podobnie jak groby bliskich. Kiedy poprosić, by pokazali stary balaghan, miotają się między powszechną wśród nich gościnnością a strachem przed tabu. Jakuck pełen jest ötöch". Michał Książek, "Jakuck".

W Polsce też dość często trafia się ta mieszanka elementów religijnych i komunistycznych. Ciekawy przykład znalazłam w powiecie płockim, zdjęcie TU.






W kolejnym pomieszczeniu dwa piękne, drewniane meble, pewnie stare. Na jednym z nich kolejny obraz. Taką złotą Matkę Boską widziałam już wiele razy w opuszczonych chatkach. Bardzo lubię ten typ obrazów.



Tyle pozostałości i nikt z miejscowych tego nie zabiera, choć muszą wiedzieć, że ten dom jest opuszczony. Po tym obiekcie zwiedzałam drugi może dwa czy trzy kilometry dalej i podczas rozmowy sąsiedzi spytali, czy zwiedzałam inny dom - właśnie ten z niebieskimi ścianami. Wszyscy wiedzą, gdzie są domki i często pomagają mi je namierzyć. A te wszystkie stare meble i obrazy wciąż z godnością pozostają na miejscu;> Dlaczego? Zauważyłam, że miejscowi po prostu często nie są ciekawi, co znajduje się w środku opuszczonych chat i bywają zaskoczeni ich zawartością, gdy opowiadam im o niej.

Z taką sytuacją spotkałam się na przykład na Podhalu. Gdy wyszłam z na wpół zawalonego, ale wciąż pełnego obrazów, makat i zastawy kuchennej domku, przypatrywał mi się z okna sąsiad. Powiedziałam mu, że robię zdjęcia, a w środku są te porzucone rzeczy. Nie miał o tym pojęcia, choć wszystko widać przez duże, wybite okno, kiedy tylko podejść. Powiedział, że dom jest opuszczony od wielu lat, a właściciele wyjechali do USA. Nie był ciekawy, a może uznał, że nie można zaglądać do środka mimo upływu lat i porzucenia? Z podejściem do domków jako "tabu", takim jak na Syberii, spotykam się bardzo rzadko. Czasami mam może wrażenie, kiedy miejscowi nie mają nic przeciwko mojemu zwiedzaniu, że sami by tego nie zrobili. Najczęstszą reakcją jest jednak po prostu brak ciekawości.


W małym, ostatnim pokoiku - malowany drewniany kufer. To jakiś cud, że nikt nie rozkradł takich pozostałości, mających pewnie wartość. Właśnie dlatego nigdy nie podaje się publicznie lokalizacji opuszczonych chat - żeby nie kusić tych, którzy chcieliby z nich wynieść coś więcej, niż tylko wspomnienia i zdjęcia.



Tak jak na Podlasiu, i tutaj są narożne malunki w izbach. Tym razem liście.


Pałac w Walewicach też już odwiedzałam dwa lata temu - relacja TU. Budowla nie jest opuszczona, ale odwiedzam też wyremontowane pałace, jeśli są wyjątkowo ładne, a zwłaszcza wtedy, gdy otacza je park pałacowy. Lubię takie przystanki na trasach. W pałacu mieści się teraz stadnina koni należąca do Agencji Nieruchomości Rolnych. Park można zwiedzać bez kłopotu, a przynajmniej nikt mnie nie pogonił:>


Pierwszy raz pojechałam do Walewic skuszona zdjęciami parkowych starych rzeźb. Wciąż tam są. Coś się jednak zmieniło - na mostek najwyraźniej zleciało drzewo i w rezultacie nie da się teraz przejść na drugą stronę. A przynajmniej nie można było pod koniec października.












W poprzednim odcinku pokazałam moją już trzecią wycieczkę do Puszczy Bolimowskiej. Podczas październikowej minitrasy zwiedzałam te rejony pierwszy raz. Pogoda niestety wtedy nie dopisała, ale jesienne widoki jak najbardziej. Po zjechaniu z autostrady najpierw skierowałam się do wsi Puszcza Mariańska.




Zaparkowałam na placyku niedaleko urzędu gminy, kościoła i policji, po czym ruszyłam przed siebie, najpierw dookoła cmentarza, potem na asfaltówkę. Stamtąd weszłam na chybił trafił na jakąś leśną ścieżkę.










Wróciłam na parking i zaczęłam jechać w kierunku wsi Budy Grabskie. Tam zatrzymałam się nad Rawką.



Zaparkowałam przy jakimś ośrodku wypoczynkowym, niedaleko tej figury.


Ruszyłam na piechotę dalej i znów obejrzałam kawałek któregoś szlaku. Okazało się, że czarno białe, mało wyraźne mapki ze skądinąd bardzo fajnego przewodnika autorstwa Lechosława Herza nie wystarczają w terenie, a kupno mapy tych rejonów w sklepie okazało się wyzwaniem - mało gdzie je sprzedają. Nie wiedziałam za bardzo, jak znaleźć opisane w przewodniku trasy i w którą stronę idę. Plany zrobienia dłuższej pieszej wycieczki musiałam więc odłożyć na inny dzień. Dopiero w Warszawie kupiłam rozkładaną kolorową mapę, a drugą, jeszcze lepszą ("Rezerwat Przyrody Rawka" -Azymut) dostałam w dyrekcji Bolimowskiego Parku Krajobrazowego w Skierniewicach. Na tej ostatniej mapie są zaznaczone także trasy "z sercem" wymyślone przez Lechosława Herza, więc na pewno będę z niej jeszcze korzystać.



Z Bud Grabskich jechałam trochę na chybił trafił (z powodu nawigacji niekoniecznie ogarniającej wszystko) w stronę Rudy i tamtejszego drewnianego młyna, po drodze zatrzymując się i wchodząc w różne leśne odnogi.








Oto i stary młyn na Rawce w miejscowości Ruda niedaleko Skierniewic.


W niedzielę jeszcze raz wjechałam do Puszczy Bolimowskiej, tym razem od południowego końca. Tak wyglądały okolice Jeruzala i Sewerynowa. Stamtąd ruszyłam na północ, kończąc wycieczkę w rejonie Popielarni i Smolarni, które administracyjnie należą już do Mazowsza.




















 Na koniec odcinka różne łódzkie bezdroża i minikolekcja tablic z oryginalnymi nazwami wsi.









c.d.n.

1 komentarz: