Pałac z seledynowym piecem i przyrządami medycznymi to duży, wciąż piękny obiekt stojący w małej wsi. Z jej jednej strony: szeregowe, parterowe domki jak po dawnym PGR, z drugiej: brzydkie bloki, a pośrodku tego wszystkiego stojący w parku pałac zabity dechami. Przez dziury w resztkach ogrodzenia wchodzi, kto chce, miejscowi spacerują wydeptanymi ścieżkami. Co niektórzy robią tu popijawy. Przed pałacem - ule. Zresztą charakterystyczny dla regionu widok - pszczoły otaczające opuszczony dwór czy pałac.
Niestety, mimo prób zabezpieczania obiektu złodzieje nie dają za wygraną. Niedawno ukradli kafle z jednego z pieców, inne rozkradziono częściowo wcześniej. Można je jeszcze zobaczyć na różnych zdjęciach w necie. Tych walcowatych pieców już nie ma, ale pozostałych jest jeszcze trochę.
Obecny pałac powstał w pierwszej połowie XVIII wieku, wcześniej stał tu drewniany dwór - zresztą pierwszym właścicielem był szlachcic z Mazowsza. Majątek przechodził z rąk do rąk, ostatni przedwojenny właściciel to szlachcic z Westfalii. Potem działały tu różne rolnicze ośrodki naukowe i szkoleniowe. Po Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa obiekt przejął prywatny właściciel. Obiekt jest w fatalnym stanie, systematycznie rozkradany i dewastowany. Cieszę się, że zdążyłam przynajmniej zrobić zdjęcia tego, co jeszcze zostało.
Gdy wskoczyłam do środka, znalazłam się w typowym tutejszym pomieszczeniu. Pełno dawnych biurowych papierów, jakieś spisy wydatków, listy robione długopisem, maszynopisy, rozwalone biurka, pełno śmieci i butelki po winie marki wino. Długie korytarze i na parterze, i na piętrze prowadzą do kolejnych pomieszczeń, w zdecydowanej większości wyglądających dokładnie tak samo. Ale najpierw dokładniej przyjrzałam się sali balowej, jednej z perełek obiektu. Rzeźbiony kominek, bałagan i napis na ścianie: "Żegnaj Agnieszko".
Kolejna sala, kolejny kominek:
Pewnie to stąd dwa lata temu ukradziono piec, złodziei zresztą potem złapano:
W następnej najładniejszy aktualnie piec w obiekcie w ładnym, seledynowym kolorze:
Sala ze schodami coraz bardziej zdewastowana. Sufit wali się na podłogę. Drewniane schody z poręczami wciąż jakimś cudem nie porąbane na opał.
W jednym z pokoi na podłodze rozrastają się zielone porosty obok mebli:
I na parterze, i na piętrze długie korytarze i kolejne sale pełne papierów.
Najlepszy fant leżał na jednej z szafek. Gruba, czerwona książka. Otworzyłam ją i zobaczyłam ryciny jakichś tajemniczych medycznych przyrządów:> Okazało się, że to "Katalog artykułów medycznych" z 1952 roku.
W ostatniej, większej, mapa województwa z zamierzchłych czasów:
Gazety lokalne z czasów PRL. W dziale "Sygnały od czytelników": "Na nadmiar ciepła w mieszkaniu skarżyła się lokatorka domu przy ul. Partyzantów 75. We wszystkich mieszkaniach są tu pootwierane okna i też upał, jak w tropikach. A palacz ma duży zapas węgla, więc pali i nie można go namówić do dosypywania do pieca trochę mniej".
Na strychu nagle urna wyborcza i nic poza tym;> Podłoga niepewna, szybko się z tej kondygnacji zawinęłam.
Ruiny pałacu w Barzynie można obejrzeć po drodze nad morze i tak też zrobiłam. Budowa siedziby pruskiej rodziny von Bodeck zaczęła się pod koniec XVI wieku, przebudowy trwały do XIX. Przed wojną w pałacu trzymano sporą kolekcję dzieł sztuki, był nawet obraz Rembrandta.
Po wojnie zrobiono tu PGR i mieszkania dla jego pracowników, co zapoczątkowało coraz większą ruinę.
Później co cenniejsze rzeczy prywatny już właściciel przeniósł do lepiej zachowanego pałacu w Kwitajnach. Dziś budowla należy do kategorii ruin, więc zdecydowałam się podać lokalizację. W środku można podziwiać nieliczne pozostałości architektoniczne, od zewnątrz też jeszcze coś zostało. Budowla stoi w krzakach, w żaden sposób nie zabezpieczona.
Pałac został zdewastowany przez żołnierzy radzieckich, a potem dobity przez powstały tu PGR.
Budowla jest schowana w małej wsi na końcu świata w krzakach obok gospodarstw, ogrodzona siatką i pokrzywami. Trzeba przyznać, że ktoś zadbał o to, by nie wchodzić do "środka" - wszędzie są jakieś takie siatkokratki. Można przez nie zajrzeć:
Na koniec słynne mosty w Puszczy Romnickiej, czyli Stańczyki. Niedaleko są jeszcze inne pozostałości kolejowych wiaduktów - w Kiepołciach i Botkunach. Odwiedziłam tylko dwa pierwsze. Tak wyglądają Kiepołcie, resztki powstałej sto lat temu linii kolejowej Gołdap-Żytkiejmy:
A to już mosty w Stańczykach. Gdy podjechałam tam w weekendowy dzień, turystów niestety nie brakowało, no ale dzięki temu jest jakiś punkt odniesienia na zdjęciach;> Gdy wjeżdża się na parking, pierwsze wrażenie rozczarowuje. Dopiero gdy podejdzie się blisko, widać ogrom tych mostów. Mają około 36 metrów wysokości, powstawały w latach 1912-1926, tory rozebrali żołnierze radzieccy w 1945 roku.
Do mostów w Stańczykach jechałam od zachodu, wcześniej byłam w Gołdapi. Okazało się, że powstało tam coś w rodzaju uzdrowiska. Od zera zbudowali promenadę, pijalnię wód i solankową tężnię jak w Konstancinie. Wszystko to powstało dopiero rok temu i wrażenie jest trochę takie, jak podczas oglądania zdjęć piramid i sfinksów budowanych w Chinach, ale co tam ;> Ja lubię takie przerywniki w zwiedzaniu opuszczonych miejsc. Zwłaszcza, że tuż obok jest jezioro i molo.
Do Puszczy Romnickiej muszę jeszcze wrócić. Gdy przez nią przejeżdżałam, cały dzień zbierało się na burzę i nie były to warunki do zwiedzania szlaków. Zjechałam tylko na chwilę do lasu i poszłam kawałek ścieżką. Tak było tam i w okolicy:
c.d.n.
Jakie cuda są w naszym kraju! <3
OdpowiedzUsuń:) zacne koleżanko
OdpowiedzUsuń