Wycieczka na Wielką Sowę, czyli najbardziej znaną górę w Górach Sowich. Szłam od Przełęczy Walimskiej szlakiem fioletowym, potem żółtym przez Małą Sowę z zakamuflowanym wierzchołkiem, następnie czerwonym przez Kozie Siodło już na samą górę. Po obejrzeniu widoków z wieży na Wielkiej Sowie wróciłam na Przełęcz Walimską niebieskim szlakiem.
Wycieczkę na Wielką Sowę, moją drugą w Górach Sowich, zaczęłam od dojechania autkiem z Jedliny na Przełęcz Walimską. Nawiasem mówiąc, podobno to wcale nie jest żadna przełęcz i to tylko taka nazwa. w każdym razie jest tam duży płatny parking, mały domek z pamiątkami i stołami no i ruina dawnego schroniska, którego już niestety nie ma. Około szóstej rano mój samochód był pierwszy. Jak się potem okazało, po południu wciąż jedyny na parkingu. Zawsze mnie to dziwi - serio nikt poza mną w całym kosmosie nie wpadł na pomysł pójścia jakimś szlakiem?:> Tak czy inaczej ruszyłam zgodnie z planem na szlak... fioletowy.
Nietypowy kolor, nie spotykany chyba nigdzie indziej. Prowadzi do schroniska Orzeł i niegdysiejszego, ale nie teraźniejszego, jak się okazało, schroniska Sowa:> Idzie się dobrze widoczną drogą delikatnie pod górkę:
Pogoda była mocno niepewna, no ale jak zwykle wyruszyłam na szlak nieco po szóstej. Wczesne wychodzenie to nie tylko cisza i spokój, ale i znacznie zmniejszone zagrożenie burzowe. Pierwsze widoki się pojawiły, a chmury tylko dodawały im urody:
Widok na zbliżający się szczyt. Specjalnie szłam okrężną drogą, żeby nie było za krótko, ale i nie za długo, bo miałam wracać na nogach do autka, a potem jeszcze dojść do pewnej opuszczonej kaplicy i ruiny wieży widokowej, co pokażę w kolejnych odcinkach.
Doszłam na rozstaje dróg na tak zwanej Jeleniej Polanie. Jest tam spora wiata, gdzie zrobiłam sobie mały odpoczynek. Potem według żółtych tym razem znaków ruszyłam na Małą Sowę.
Z górą tą, podobnie jak w ogóle z całymi Górami Sowimi, wiążą się różne zagadkowe opowieści. Można o nich poczytać m.in. w przewodniku wydawnictwa Rewasz "Góry Sowie". Zawsze korzystam z tych przewodników, bo nie są powierzchowne, jest tam sporo historycznych informacji i opisów niebanalnych tras, także tych nie znakowanych. Na stokach góry można znaleźć podobno kamienie z dawnymi napisami z czasów, gdy funkcjonowały tu kopalnie, a starzy mieszkańcy okolicy pamiętają podobno z wojennych czasów, jak całe ciężarówki wjeżdżały do środka góry. Jedna z teorii spiskowych głosi, że tutaj też zbudowano część słynnego kompleksu Riese. Ale najprawdopodobniej to jednak była zwykła kopalnia. Inne opowieści o tych okolicach we wcześniejszym odcinku TU.
Napis na powalonym drzewie;>
Doszłam do miejsca z taką tabliczką, ale szczyt był ewidentnie bardziej po lewej..
Na chybił trafił poszłam tam wąską ścieżką przez jagodowisko. Bardzo blisko był najwyraźniej właściwy wierzchołek Małej Sowy, nawet z kolejną tabliczką:
Słupek wysokościowy też jest:
Ciekawe jest to szukanie "ukrytych" wierzchołków, bo czasem szlaki tylko trawestują zbocza, niżej lub wyżej samego szczytu gór. na taki sam zakamuflowany wierzchołek natrafiłam w Beskidzie Wyspowym na Lubogoszczy.
Szlak żółty prowadzi przez bardzo widokowe dzięki wiatrołomom miejsce:
Wieża na Wielkiej Sowie już była blisko, ale według planu miałam wrócić kawałek w dół na fioletowy szlak.
Krótki odcinek według znaków rowerowych w dół i już jestem z powrotem na fioletowym szlaku:
Doszłam do miejsca, które na wszelkich możliwych drogowskazach, mapach i w przewodnikach jest określane jako 'schronisko Sowa'. Nawet ich własny profil na Facebooku tak się nazywa. No ale..
Na drzwiach około godziny 8:30 rano zastałam tabliczkę "zamknięte". Zamknięte schronisko? Zadzwoniłam dzwonkiem, otworzył pan i powiedział, że "trzeba czytać". Aha! Nad wejściem jest faktycznie szyld, a na nim napis: "założone jako schronisko". Założone jako, ale już nie schronisko! No i nici z herbaty czy małego posiłku, na który się nastawiłam. Pozostało wyjedzenie żelaznego zapasu batoników musli na ławce pod nieschroniskiem. Przykra niespodzianka. Na szczęście niedaleko jest schronisko Orzeł, trzeba zejść jeszcze niżej. Tym razem postanowiłam to sobie darować i wobec dodatkowej połowy godziny wejść na Wielką Sowę jeszcze bardziej okrężną drogą.
Sympatyczne pojazdy obok budynku:>
Plan zakładał jedzenie i postój, po czym wejście czerwonym na górę. Ale była dopiero 8:30 rano, z planu nic nie wyszło i została mi jeszcze godzina, bo jak na szczęście wyczytałam wcześniej w necie, wieża widokowa na Wielkiej Sowie czynna jest dopiero od godziny 9:30. W tej sytuacji poszłam żółtym szlakiem na tak zwane Kozie Siodło.
Kozie Siodło to szeroka przełęcz pod Wielką Sową:
Stamtąd poszłam według czerwonych znaków już na samą Wielką Sowę. Przejście od budynku na szczyt zajęło mi równą godzinę, trafiłam więc dokładnie na moment otwarcia wieży widokowej.
Wieża już się wyłania. Powstała w latach 1904-1906 na miejsce dawnej, drewnianej konstrukcji.
Na wieżę sprzedawane są bilety, na dole mały sklepik z pamiątkami. Weszłam na górę, widoki są świetne:
Obok wieży są jeszcze mały sklepik, sztuczny muflon i nowa kaplica:>
Po krótkim postoju na ławach ruszyłam w drogę powrotną niebieskim szlakiem na Przełęcz Walimską.
Po drodze mija się ruinę dawnych zabudowań narciarskich.
Podobno kiedyś w tych rejonów było prawdziwe bagno wciągające ludzi i bydło. Do dziś gdzieś na stokach Sowy znajduje się pomnik dziecka w tym miejscu utopionego. Nie natknęłam się na to miejsce, to gdzieś poza szlakiem.
Już niżej droga nietypowo jak na ten rejon prowadzi wśród brzóz. Gdzieś tutaj spotkałam bardzo wiekową miejscową panią z plecakiem, która dzielnie szła pod górę zbierać jagody.
Mijany po drodze miniszczyt, gdzieś tu spotkałam tę panią:
No i powrót na Przełęcz Walimską z ruinami schroniska, gdzie czekało na mnie autko.
c.d.n.
Bardzo lubię czytać Twoje relacje z wycieczek i oglądać piękne zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie Zosiu :)
OdpowiedzUsuń