poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Opuszczone miejsca i wycieczki po Sudetach, część 6

Deszczowa wycieczka w skaliste Góry Bystrzyckie przez tak zwany Piekielny Labirynt na górę Wolarz, a potem zejście do Dusznik-Zdroju z przystankiem w schronisku Pod Muflonem. Na koniec zdjęcia ze Zlotu Żuka w Dusznikach.






Przed tym wyjazdem nigdy nie słyszałam o czymś takim jak Góry Bystrzyckie. Zobaczyłam je na kupionej na szybko mapie Sudetów Wschodnich i od razu polubiłam. Duży zalesiony obszar, poprzecinany rzadko szlakami. Blisko popularnych Gór Stołowych, a jednak na uboczu i w ich cieniu. Góry Bystrzyckie zaczynają się gdzieś na południe od linii między Dusznikami Zdrój a Polanicą Zdrój i ciągną się dalej w tym kierunku mniej więcej do Międzylesia -  kawał drogi, a mimo to mało znany region, bez popularnych "atrakcji turystycznych", a więc i bez tłumów. Czyli coś w sam raz dla mnie. Zwłaszcza, że choć nigdy nigdzie nie jeżdżę w wakacje, to tym razem nietypowo o nie "zahaczyłam", bo Zlot Żuka w Dusznikach odbywał się właśnie w pierwszy wakacyjny weekend. Trzeba było w tej sytuacji pójść gdzieś, gdzie tłumy nigdy nie mają ochoty iść. Góry Bystrzyckie wydały mi się do tego idealne i takie też były. Nocowałam w Polanicy, szczęśliwym trafem hotel był akurat blisko początku jednego ze szlaków. Autko zostało przed hotelem, a ja przed szóstą rano ruszyłam pod górkę w stronę granicy lasu szlakiem spacerowym. Po drodze taka piękna i zamieszkała willa z jakimś herbem na ścianie:



Przy drodze kamień z datą 1926. Co to może być? Dawny cokół figurki? Nic nie dało się wyguglować.


Szlak jest oznakowany serduszkami. Zresztą bardzo fajna trasa nie tylko pod tym względem! :> Poprowadzona ciekawie. Kolejnego dnia zrobiłam inny jej kawałek. Tym razem tylko krótki fragment tej ścieżki prowadził mnie do szlaku czerwonego, którym potem miałam iść przez prawie cały czas.












Idąc prosto, dochodzi się właśnie do przecięcia szlaku "sercowego" ze szlakiem pieszym czerwonym. Szłam na górę Wolarz, więc skręciłam w lewo. Pogoda była cały czas pochmurna, taka jakby lada chwila miała zacząć się ulewa, ale jeszcze nie padało.


Od razu zaczęły się charakterystyczne dla przynajmniej tej części Gór Bystrzyckich (tylko tę część zwiedziłam) kamienie i mchy. Potem się okazało, że w miarę wspinaczki pojawiają się coraz większe głazy i jest ich coraz więcej.








Szlak na przemian prowadził szerszą drogą szutrową, która okrąża górę Wolarz i wąskimi, skalistymi ścieżkami na przełaj.














Ten mech wyrósł tak, że uformował serce:





Pięknych omszałych kamieni coraz więcej, ścieżka coraz słabiej widoczna, nie licząc tych paru odcinków prowadzących szerszą drogą leśną:





Gdzieś tutaj znak trochę myląco kierował w prawo pod górę, ale po wejściu tam nie widziałam między skałami i powalonymi drzewami żadnych dalszych znaków. Klimat i sytuacja trochę jak na Szczeblu w Beskidzie Wyspowym. W końcu wróciłam do leśnej drogi i odkryłam, że trzeba było po prostu skręcić nie przy samym znaku, tylko jeszcze kawałek dalej. Potem przy schronisku Pod Muflonem zauważyłam na tamtejszej mapie, że mniej więcej ten fragment Wolarza nazywa się "Piekielny Labirynt":> Na mojej mapie tej nazwy nie było. Coś w tym jest..




Przy ostatnim przed wierzchołkiem Wolarza odcinku prowadzącym szeroką drogą leśną zaczęło lać. Lało już do końca drogi.


Troszkę widoków po ponownym wejściu na wąską ścieżkę przez las. Ona prowadziła już prosto na miejsce oznaczone jako wierzchołek góry Wolarz.







No i jest szczyt góry, lało coraz bardziej. Z tego wszystkiego dopiero w tym miejscu zrobiłam jakiś postój, z konieczności mały, polegający na chwilowym przycupnięciu na słupku z numerami kwartałów lasu. Nawiasem mówiąc, zawsze warto zabrać sobie na wycieczkę coś służącego do siedzenia, w ostateczności nawet reklamówkę. Ja mam worek na pokrowiec samochodowy, nic nie waży i się przydaje, a zimą kładę na niego jeszcze sfilcowany stary i niezawodny sweter i dopiero na tym siadam na słupku, powalonym drzewie czy mokrej ławce.



Tutaj podano wysokość 852 m n.p.m., na Comfort Map to 857.



Niestety poprzedniego dnia zapomniałam o opryskaniu butów impregnatem. Dopiero potem to odczułam. Póki co zaczęłam się zastanawiać, jak iść dalej. Większy plan zakładał zrobienie pieszej pętli szlakami rowerowym i zielonym, ale stwierdziłam, że chyba jednak w związku z ulewą dojdę do Dusznik czerwonym.




Miejsce widokowe w ulewie, trochę widać:>



Zaczęło się nawet robić minimalnie mgliście przez ten deszcz.













Zrobiło się też niestety strasznie ślisko, trzeba było jakoś krok po kroku schodzić stromizną w dół do asfaltówki





Dochodzi się do wąskiej asfaltówki prowadzącej przez las.



Ta asfaltówka cały czas w deszczu poprowadziła mnie do pól i łąk przy leśniczówce Bobrowniki.











Na mapie wygląda to trochę tak, jakby praktycznie doszło się już do Dusznik, w rzeczywistości idzie się jeszcze spory kawałek drogi. Szlak czerwony robi się coraz ciekawszy, prowadzi przez tereny z pozostałościami gospodarstw - są fragmenty murów, polany, samotne drzewa owocowe. Klimat jak w opuszczonych wsiach Beskidu Niskiego.















Zarośnięta polna droga no i buty i spodnie mokre:> Co zrobić..











Droga prowadząca dotychczas wzdłuż potoku Leszczyniec skręciła pod górkę w lewo. Schronisko było coraz bliżej. Deszcz zelżał, ale wszystko wokół ze mną włącznie było całe w deszczówce.






Koniec łąk i traw, szlak wszedł jeszcze na chwilę w las.




Oto i Muflon:>


Schronisko okazało się bardzo fajne. Około 10 rano było jak najbardziej czynne z barem włącznie.



Stare drzewa pod schroniskiem:





Widok na Duszniki:


No i mapa mojej trasy:





Środek schroniska:




"Czeski ser":>



Według żółtych znaków zeszłam do Dusznik:









Szlak schodził blisko parku zdrojowego. Lubię parki zdrojowe, a z powodu pogody w Dusznikach mimo pierwszego wakacyjnego weekendu nie było nawet zaczątków tłumów:>


Pozostawało zrelaksować się nad kubeczkiem wód zdrojowych, co też bardzo lubię.




"Dworek Chopina" (Chopin występował w tym miejscu) w parku:


Ruszyłam pomału do drogi nr. 28, gdzie podobno miałam znaleźć przystanek busów.









Najwyraźniej jeszcze stare niemieckie podpisy sklepów, blisko rynku:


W Dusznikach Zlot Żuka, a tymczasem póki co blisko drogi 28 zauważyłam gromadkę innych klasyków:>


A przy Orlenie takiego oto Transita:


i Peugeota kampera:


Na Zlot, zresztą bardzo kameralny, wróciłam potem autkiem. Póki co poczekałam na busa do Polanicy. Miałam szczęście, przyjechał po jakichś 15 minutach. A na kemping w Dusznikach przybyło kilkanaście Żuczków. Uwielbiam te pojazdy, dla mnie to najpiękniejsze samochody.
























Ten Żuczek na zdjęciu poniżej niestety uległ wypadkowi następnego dnia.. Wypadł z zakrętu na śliskiej drodze i dachował. Ludziom nie stało się nic poważnego, ale cała buda jest niestety do wymiany :( Mam nadzieję, że istnieją zaświaty dla samochodów. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu.



Po uwiecznieniu zlotowych Żuków podjechałam z powrotem do Polanicy i na nocleg, i do kolejnego parku zdrojowego.








Na koniec pewna ciekawostka. W hotelu w Polanicy wyjrzałam przez okno zobaczyć, jak tam autko i czy ciągle leje i zobaczyłam jakieś dwa metry od swojego okna sarenkę. Hotel nie jest pod samym lasem, musiała podejść kawałek drogi asfaltem wśród domów. Przez szybę zrobiłam jej parę zdjęć, zanim uciekła na parking hotelowy, a potem nie wiadomo gdzie.








c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz