Opuszczoną kaplicę z drewnianym ołtarzem wypatrzyłam na jednej z map Sudetów. Nie prowadzi tam żaden szlak, a jak się okazało, praktycznie również żadna droga. Na mapie nie wyglądało to jednak tak źle, bo pewien znakowany szlak jest blisko. Ostatniego dnia trasy, tego, w którym miałam już wrócić do Warszawy, po wejściu na Kamienną Górę (pokażę to także w tym odcinku) postanowiłam poszukać kaplicy. Jedna droga prowadziła szlakiem przez las, druga od pobliskiej położonej wysoko wsi. Wybrałam tę drugą opcję. Postanowiłam sprawdzić, jak daleko da się wjechać tam bezpiecznie autkiem tak, by móc je zostawić w jakimś normalnym miejscu. No i kawałek po kawałku wjechałam spory kawałek pod górę przez wieś na końcu świata. Prowadzi tam wąska, kręta asfaltówka. Udało się zatrzymać na wygodnym poboczu przy niemal ostatnim domu przed górną granicą lasu. Miła właścicielka pobliskiej posesji pozwoliła mi tam parkować. Tymczasem strasznie się rozlało. Wzięłam mapę, aparat i parasol dla ochrony aparatu i ruszyłam w las, starając się kierować mapą.
Najpierw idzie się kawałek według szlaku, potem trzeba z niego zejść. No i tu zaczęły się spore problemy, choć na mapie wyglądało to tak, że po prostu boczna dróżka prowadzi od szlaku kilkaset metrów w bok i to cała filozofia. Ale w rzeczywistości tak nie było.
Na zakręcie i przy ławach turystycznych pojawiła się podejrzana ścieżka w bok. Skończyła się szybko w skałach. Musiałam wrócić, bo zwłaszcza w narastającej ulewie traciłam z oczu ogrodzoną szkółkę leśną, punkt orientacyjny przeciwdziałający kompletnemu zgubieniu się w lesie. Potem wypróbowałam jeszcze dwie inne dróżki z tym samym rezultatem, a z jednej ledwo zawróciłam na szlak. Uff. Całe szczęście, że było to widoczne z tyłu ogrodzenie szkółki leśnej, bo zgubiłabym się w Górach Bystrzyckich. Wróciłam z ulgą do szlaku i prawie pogodziłam z tym, że nie znajdę tej kaplicy.
Ale w końcu postanowiłam spróbować jeszcze ten jeden ostatni raz, od drugiej strony, kierując się tylko zaznaczeniem linii lasu i łąki na mapie. To był strzał w dziesiątkę! Przy łące zobaczyłam resztki omszałego muru. Przeszłam przez mokrą łąkę bez żadnej drogi. Za trawą zaczynała się na szczęście ścieżka leśna. Poszłam nią i to było to. Po prawej stronie z wielką radością zobaczyłam wreszcie to, czego szukałam:
Trudno znaleźć jakieś informacje o tej kaplicy. Podobno powstała w drugiej połowie XIX wieku na dawnym świętym miejscu pogan, by odgonić złe moce i jeszcze podczas wojny odprawiano tu nabożeństwa. Dziś miejsce jest kompletną ruiną, choć z bardzo ciekawymi pozostałościami. Fascynujące jest samo miejsce, fakt takiego zakamuflowania kaplicy, a jej szukanie jest miniprzygodą:>
Zajrzałam do środka, jeśli można tak powiedzieć, a tam...
Zachował się drewniany, malowany na niebiesko ołtarz. Niesamowite jest uczucie znajdowania takich miejsc na końcu świata, na kompletnym odludziu.
Po obejrzeniu ruin kaplicy zeszłam w dół zbocza, mając nadzieję na bezproblemowe znalezienie ścieżki, którą tam przyszłam. Na szczęście problemy nie pojawiły się. Czasem mogą się pojawić nawet mimo tak małych odległości, choć domy najbliższej wsi są tuż tuż. Pokryta gałęziami ścieżka prowadzi na szczęście wzdłuż czegoś w rodzaju małego urwiska i to jest znak rozpoznawczy. Wyszłam szybko na łąkę, znalazłam domy i wróciłam do autka, a tymczasem przestało padać. Zapomniałam tylko zrobić zdjęcia pobliskiego zabytkowego kamiennego krzyża. Nie chciałam zapeszać i zostawiłam go sobie na koniec, a potem wyleciało mi to z głowy.
Na Kamienną Górę poszłam tego samego dnia, tylko wcześniej. Około szóstej rano szukałam miejsca do zaparkowania w okolicach Przełęczy Sokołowskiej pod Polanicą. Okazało się, że całkiem sympatyczne pod tym względem jest tak zwane Muzeum Misyjne. Przed nim jest coś w rodzaju parkingu na klepisku. Wydaje się względnie bezpieczny i jest duży, więc nie zawala się komuś miejsca. Zostawiłam tam autko i poszłam z parasolem według znanych mi już "sercowych" znaków miejskiej trasy turystycznej. Polecam ją, ktoś fajnie ją zaprojektował. Kawałek zwiedziłam już przy okazji początku wspinaczki na Wolarz, relacja TU.
Najpierw szło się obok domów do Przełęczy Sokołowskiej, po drodze ładne ule:
Przełęcz Sokołowska to skrzyżowanie dróg blisko zabudowań. Ruszyłam dalej prosto.
Za wiatami turystycznymi szlak wchodzi w las charakterystyczny dla Gór Bystrzyckich - omszałe kamienie spotyka się raz po raz.
Szlak skręcił w lewo razem z czarnymi znakami. Wypatrywałam ruin fortu, które miały tu być.
Jak się potem okazało, właśnie ta skalista górka, na którą wchodziłam, to było poszukiwane miejsce. Niestety przegapiłam mały korytarzyk prowadzący do środka, myślałam, że coś pokręciłam i nie znalazłam ruin. Ale to były one, takie zakamuflowane:> Górkę wykorzystano jako element fortu w 1790 roku. Zbudowano go na zlecenie króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, który obawiał się ataku Austriaków. Część konstrukcji rozebrano 16 lat później, wtedy też przestała tu stacjonować niewielka załoga pruskich żołnierzy.
Dziurę pośrodku drogi (wentylacja korytarza fortu?) przykryto gałęziami:
Przepaście całkiem okazałe, trzeba tam uważać.
Taki napis na kamieniu nad jedną z takich przepaści:
Wtedy nie wiedziałam, co znaczy ten napis, a potem przeczytałam o tym w przewodniku Rewasz "Ziemia Kłodzka". "Ponzels kühner Sprung 1887" znaczy mniej więcej "śmiały skok Ponzela". Otóż w 1887 roku niejaki August Ponzel, wojskowy weteran nie stroniący od trunków, zapewniał kolegów, że gdyby w tym miejscu otoczył go wróg, to on bez wahania skoczyłby w przepaść. Któryś kolega powątpiewał, więc Ponzel założył się z nim, że skoczy i faktycznie skoczył. Miał szczęście, bo spadł na gałęzie świerka, które zamortyzowały upadek. Poobijał się tylko i ruszył do następnego baru, a kolega był mu winien flaszkę i kiełbasę.
Szlak zszedł ze skalistej górki fortowej i prowadził spokojnie przez las w kierunku równie skalistej Kamiennej Góry:
Głazy po drodze coraz większe:
Szlak miejski "sercowy" doprowadził mnie na Kamienną Górę:
W głazie wyryto schodki, wchodzi się po nich do punktu widokowego:
Widoki wspaniałe nawet przy takiej deszczowej pogodzie:>
Szlakiem "sercowym" szłam już prawie do samego Muzeum Misyjnego. Trasa wciąż prowadziła przez skały i tajemniczy las;>
Droga skręca i prowadzi stromo w dół:
Widać nawet coś w rodzaju skalnych stopni:
Dochodzi się do grobu inspektora leśnego Friedricha Wredego, zmarłego w 1942 roku. To z jego inicjatywy powstała pobliska Droga Stanisława, dziś żółty szlak.
Wychodzi się na szutrową drogę i parking leśny. To właśnie początek Drogi Stanisława. Stamtąd według żółtych, a potem rowerowych znaków doszłam już prosto do miejsca, gdzie czekało autko. A w międzyczasie nieoczekiwanie wyszło na chwilę słońce:
Wieś B. była jednym z pierwszych miejsc, jakie odwiedziłam podczas tej trasy. To malutka miejscowość, ale bardzo ciekawa - jest tam i niedostępny, o tej porze całkowicie zarośnięty pałac na wodzie w wiecznym remoncie, i zabudowa o pięknym układzie - jak się potem okazało, również chroniona jako zabytek. Panuje tam jak dla mnie zagadkowa atmosfera. Kojarzy mi się z powieścią kryminalną, tak jakoś, choć raczej takich nie czytam;> Ciekawe są rozmowy z mieszkańcami. Podobno pałac kupił krewny znanego kierowcy rajdowego. Trochę wyremontował, teraz nie pokazuje się od lat. A przy wjeździe do wsi wypatrzyłam po prawej starą kaplicę grobową i resztki cmentarza. Zaparkowałam więc obok i ruszyłam na zwiedzanie:
Kaplica pochodzi z połowy XIX wieku. To już ruina, ale zachowały się płaskorzeźby alfy i omegi, co pewnie jest nawiązaniem do Apokalipsy św. Jana: "Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec".
Data budowy na frontonie kaplicy:
Środek kaplicy:
Miniognisko?
To już koniec relacji z małej trasy w Sudety. Mam nadzieję, że tam wrócę, zwłaszcza w Góry Bystrzyckie i w okolice Nowej Rudy :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz