Deszczowy wrześniowy dzień w Szczawnicy i okolicach, czyli stary cmentarz w Szczawnicy z XIX-wiecznymi figurami, mały cmentarzyk w Krościenku, a na koniec wycieczka w ulewie do kaplicy na Sewerynówce.
Stary cmentarz w Szczawnicy znajduje się w samym centrum miejscowości, tuż obok ruchliwej ulicy i straganów - nawiasem mówiąc, w tutejszych sklepach można kupić Lentilki giganty, a w Warszawie nigdzie nie mogę ich znaleźć. Jest zamknięty, a klucz nie wiadomo gdzie, więc trzeba było wykonać odpowiedni skok z furtki w krzaczory.
Według jednych źródeł, w tym tablicy informacyjnej, cmentarz powstał jeszcze pod koniec XVIII wieku, według innych dopiero w czasach międzywojennych. Tak czy inaczej pod koniec XIX wieku wyznaczono inną nekropolię poza granicami miejscowości.
Stało się tak dlatego, że początkowo położony poza zamieszkałym terenem cmentarz w wyniku rozbudowy Szczawnicy w końcu znalazł się w jej obrębie, a zgodnie z prawem austriackim grzebanie zmarłych nie mogło odbywać się w granicach zabudowy przy kościołach (gdzie pierwotnie się to odbywało) ze względów sanitarnych.
Było warto wykonać stosowne akrobacje - brodząc w mokrej trawie, znajdowałam stare figury cmentarne.
Tego samego dnia odwiedziłam jeszcze bardzo mały stary cmentarz w Krościenku (a nawiasem mówiąc - najlepsze białe małe oscypki są na placu w Krościenku - tuż przy przystankach;> Dotyczy to także lodów - warto zaparkować na rynku i zrobić gastronomiczny obchód).
Nie jest łatwo znaleźć ten cmentarzyk, choć też znajduje się w centrum miejscowości i blisko ruchliwego ronda oraz wspomnianego rynku z busami i pekaesami. Trzeba przejść między domami na coś w rodzaju podwórka. Na dobrej mapie będzie zaznaczone. Cmentarz powstał pod koniec XVIII wieku, także z powodu zarządzenia austriackich władz zakazującego chowania zmarłych w obrębie miejscowości. Dziś trudno się tego domyślić, bo to centrum Krościenka. Pogrzeby odbywały się tu do końca XIX wieku.
Główny pomnik był akurat w remoncie.
Ten wysoki krzyż to pomnik upamiętniający ofiary wojny i lat powojennych, powstał w latach 80-tych. Postawił go ksiądz, który chciał ratować stary cmentarz przed kompletną ruiną i wpadł na pomysł, by urządzić tu takie miejsce pamięci.
Woda w Dunajcu była wtedy bardzo wysoka, poprzedniego dnia wieczorem ogłaszano w rejonie alarmy przeciwpowodziowe. W agroturystyce w Szczawnicy słyszałam nawet wtedy jakieś alarmowe syreny. Niesamowita była ta widoczna różnica w poziomie wody między tym, co widziałam jeszcze poprzedniego dnia, a tym, co się pokazało po niecałej dobie. W niektórych miejscach niewiele brakowało do zalania domów i drogi tuż przy rzece, a lokalne media żyły tylko tym tematem. Już wtedy zawijałam się do Krakowa, tam z kolei zaczęło być niewesoło, gdy odjechałam do Warszawy. Ostatecznie przestało lać i wielkiej powodzi na szczęście jednak nie było.
A poniżej potok Grajcarek w Szczawnicy jeszcze na dobę przed ogłoszeniem zagrożenia powodzią:
Pokażę teraz wycieczkę, jaką zrobiłam w jedyny maksymalnie deszczowy dzień podczas wrześniowej trasy w Beskidy. Rano wybrałam się wtedy do Wąwozu Homole. Oberwanie chmury i wiatr wygoniły mnie stamtąd po może półgodzinnym spacerze. Zalewany mimo wysiłków aparat zaczął niestety szwankować, ale podsuszenie go na kwaterze (i oczywiście zrzucenie kopii zdjęć na laptopa w razie czego) pomogło. Ale przecież nie będę siedzieć w pokoju choćby nie wiem co. Zostawiłam autko pod kwaterą i ruszyłam na piechotę na mały spacer w kierunku tak zwanej kaplicy na Sewerynówce.
Gdy przechodziłam przez most, zobaczyłam, jak jakieś motoryzacyjne cudo przejeżdża obok mnie i jedzie tam, gdzie sama się wybierałam. Jak się ucieszyłam, widząc potem ten wynalazek na jednym z podwórek! Kierowca chętnie pogadał. To samoróbka z Ursusa zrobiona w latach 90. Przy tej samej ulicy, kierując się w stronę niebieskiego szlaku do kaplicy, trafiłam na jeszcze dwa podobne pojazdy, także SAM-y.
Lało niesamowicie, asfaltem płynęły fale, ze wszelakich stron w dół zlewała się woda z niewielkich potoczków i kanałów do Grajcarka. Nic dziwnego, że było blisko do powodzi.
Ostrówek na kolejnym podwórku, obok był jeszcze Uazik w tym samym kolorze:
W tym domu mieszkały tylko gołębie, w klatkach po prawej stronie budynku było ich pełno. Za budynkiem już wchodziło się w las i kaplica była tuż obok.
Oto i ona. Powstała w latach międzywojennych z myślą o kuracjuszach z pobliskiego sanatorium dla chorych na astmę. Podczas wojny chronili się w niej partyzanci. Sanatorium spłonęło i podobno zachowały się gdzieś jego fundamenty, ale niestety nie wiedziałam o tym wtedy i nie natknęłam się na nie.
Przez szybkę zajrzałam do środka:
Zaczęłam wracać tą samą drogą. Można też tędy dojść do schroniska na Prehybie, ale pogoda za bardzo dawała się tym razem we znaki. W butach mimo impregnatu już mi chlupotało.
Miałam przejść krótkim łącznikowym szlakiem do odwiedzonej wcześniej Bacówki pod Bereśnikiem, ale szlak ten zamienił się w błotnisty potok i stwierdziłam, że wrócę tutaj za miesiąc, gdy będzie normalnie i przestanie mi chlupotać w butach.Tak wyglądał szlak:
Pasieka na początku szlaku:
Postanowiłam więc jednak niebieskim szlakiem dojść obrzeżami Szczawnicy do pijalni wód. Pokazałam ją w poprzednim odcinku.
Ten odcinek niebieskiego szlaku prowadził asfaltem, ale wobec tego potopu nie miałam nic przeciwko temu. To dobra opcja w górskie deszczowe dni, a widoki i ciekawe miejsca pojawiają się i tak:
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz