czwartek, 23 listopada 2017

Beskid Sądecki i różne inne miejsca w Małopolsce, część 6

Deszczowy wrześniowy dzień w Szczawnicy i okolicach, czyli stary cmentarz w Szczawnicy z XIX-wiecznymi figurami, mały cmentarzyk w Krościenku, a na koniec wycieczka w ulewie do kaplicy na Sewerynówce.
 




Stary cmentarz w Szczawnicy znajduje się w samym centrum miejscowości, tuż obok ruchliwej ulicy i straganów - nawiasem mówiąc, w tutejszych sklepach można kupić Lentilki giganty, a w Warszawie nigdzie nie mogę ich znaleźć. Jest zamknięty, a klucz nie wiadomo gdzie, więc trzeba było wykonać odpowiedni skok z furtki w krzaczory.

Według jednych źródeł, w tym tablicy informacyjnej, cmentarz powstał jeszcze pod koniec XVIII wieku, według innych dopiero w czasach międzywojennych. Tak czy inaczej pod koniec XIX wieku wyznaczono inną nekropolię poza granicami miejscowości.

Stało się tak dlatego, że początkowo położony poza zamieszkałym terenem cmentarz w wyniku rozbudowy Szczawnicy w końcu znalazł się w jej obrębie, a zgodnie z prawem austriackim grzebanie zmarłych nie mogło odbywać się w granicach zabudowy przy kościołach (gdzie pierwotnie się to odbywało) ze względów sanitarnych.


Było warto wykonać stosowne akrobacje - brodząc w mokrej trawie, znajdowałam stare figury cmentarne.



















































Tego samego dnia odwiedziłam jeszcze bardzo mały stary cmentarz w Krościenku (a nawiasem mówiąc - najlepsze białe małe oscypki są na placu w Krościenku - tuż przy przystankach;> Dotyczy to także lodów - warto zaparkować na rynku i zrobić gastronomiczny obchód).

Nie jest łatwo znaleźć ten cmentarzyk, choć też znajduje się w centrum miejscowości i blisko ruchliwego ronda oraz wspomnianego rynku z busami i pekaesami. Trzeba przejść między domami na coś w rodzaju podwórka. Na dobrej mapie będzie zaznaczone. Cmentarz powstał pod koniec XVIII wieku, także z powodu zarządzenia austriackich władz zakazującego chowania zmarłych w obrębie miejscowości. Dziś trudno się tego domyślić, bo to centrum Krościenka. Pogrzeby odbywały się tu do końca XIX wieku.


Główny pomnik był akurat w remoncie.



Ten wysoki krzyż to pomnik upamiętniający ofiary wojny i lat powojennych, powstał w latach 80-tych. Postawił go ksiądz, który chciał ratować stary cmentarz przed kompletną ruiną i wpadł na pomysł, by urządzić tu takie miejsce pamięci.











Woda w Dunajcu była wtedy bardzo wysoka, poprzedniego dnia wieczorem ogłaszano w rejonie alarmy przeciwpowodziowe. W agroturystyce w Szczawnicy słyszałam nawet wtedy jakieś alarmowe syreny. Niesamowita była ta widoczna różnica w poziomie wody między tym, co widziałam jeszcze poprzedniego dnia, a tym, co się pokazało po niecałej dobie. W niektórych miejscach niewiele brakowało do zalania domów i drogi tuż przy rzece, a lokalne media żyły tylko tym tematem. Już wtedy zawijałam się do Krakowa, tam z kolei zaczęło być niewesoło, gdy odjechałam do Warszawy. Ostatecznie przestało lać i wielkiej powodzi na szczęście jednak nie było.



A poniżej potok Grajcarek w Szczawnicy jeszcze na dobę przed ogłoszeniem zagrożenia powodzią:




Pokażę teraz wycieczkę, jaką zrobiłam w jedyny maksymalnie deszczowy dzień podczas wrześniowej trasy w Beskidy. Rano wybrałam się wtedy do Wąwozu Homole. Oberwanie chmury i wiatr wygoniły mnie stamtąd po może półgodzinnym spacerze. Zalewany mimo wysiłków aparat zaczął niestety szwankować, ale podsuszenie go na kwaterze (i oczywiście zrzucenie kopii zdjęć na laptopa w razie czego) pomogło. Ale przecież nie będę siedzieć w pokoju choćby nie wiem co. Zostawiłam autko pod kwaterą i ruszyłam na piechotę na mały spacer w kierunku tak zwanej kaplicy na Sewerynówce.


Gdy przechodziłam przez most, zobaczyłam, jak jakieś motoryzacyjne cudo przejeżdża obok mnie i jedzie tam, gdzie sama się wybierałam. Jak się ucieszyłam, widząc potem ten wynalazek na jednym z podwórek! Kierowca chętnie pogadał. To samoróbka z Ursusa zrobiona w latach 90. Przy tej samej ulicy, kierując się w stronę niebieskiego szlaku do kaplicy, trafiłam na jeszcze dwa podobne pojazdy, także SAM-y.




Lało niesamowicie, asfaltem płynęły fale, ze wszelakich stron w dół zlewała się woda z niewielkich potoczków i kanałów do Grajcarka. Nic dziwnego, że było blisko do powodzi.



Ostrówek na kolejnym podwórku, obok był jeszcze Uazik w tym samym kolorze:



W tym domu mieszkały tylko gołębie, w klatkach po prawej stronie budynku było ich pełno. Za budynkiem już wchodziło się w las i kaplica była tuż obok.


Oto i ona. Powstała w latach międzywojennych z myślą o kuracjuszach z pobliskiego sanatorium dla chorych na astmę. Podczas wojny chronili się w niej partyzanci. Sanatorium spłonęło i podobno zachowały się gdzieś jego fundamenty, ale niestety nie wiedziałam o tym wtedy i nie natknęłam się na nie.




Przez szybkę zajrzałam do środka:


Zaczęłam wracać tą samą drogą. Można też tędy dojść do schroniska na Prehybie, ale pogoda za bardzo dawała się tym razem we znaki. W butach mimo impregnatu już mi chlupotało.



Miałam przejść krótkim łącznikowym szlakiem do odwiedzonej wcześniej Bacówki pod Bereśnikiem, ale szlak ten zamienił się w błotnisty potok i stwierdziłam, że wrócę tutaj za miesiąc, gdy będzie normalnie i przestanie mi chlupotać w butach.Tak wyglądał szlak:



Pasieka na początku szlaku:


Postanowiłam więc jednak niebieskim szlakiem dojść obrzeżami Szczawnicy do pijalni wód. Pokazałam ją w poprzednim odcinku. 






Ten odcinek niebieskiego szlaku prowadził asfaltem, ale wobec tego potopu nie miałam nic przeciwko temu. To dobra opcja w górskie deszczowe dni, a widoki i ciekawe miejsca pojawiają się i tak:


















c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz