Dużym wsparciem byli dla mnie urbexowi znajomi "po fachu" i nie tylko. Za pomoc w zorganizowaniu wycieczki i inspiracje dziękuję przede wszystkim No Trespassing, Przemkowi Kędzierskiemu, a także dr Joannie Minksztym, kurator z Muzeum Etnograficznego w Poznaniu, Przemkowi Wiśniewskiemu i wielu osobom spotkanym w trasie.
Puszczę Pyzdrską zwiedzałam intensywnie przez niecałe trzy dni. Na pewno tam wrócę, chociaż niestety to tak daleko ode mnie. Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałam o tym rejonie było to, że są tam domy z żelaza. Trochę poguglowałam i szybko zorientowałam się, że to zdecydowanie coś dla mnie. Mało znana puszcza, a do tego pełno starych domków, także opuszczonych, no i liczne ślady po interesujących mnie olędrach, w tym zapomniane cmentarze ewangelickie. Jeszcze tego samego dnia kupiłam przez internet dobrą mapę regionu. Mogę ją spokojnie polecić. Są tam zaznaczone cmentarze ewangelickie, pomniki przyrody i zabytkowe domy, w tym te żelazne. O co chodzi z żelazem? Otóż w tym rejonie są złoża tak zwanej rudy darniowej. Wystarczyło trochę pokopać pod trawą, żeby dokopać się do skał z zawartością żelaza. Olędrzy rąbali toporem rudę i budowali z niej domy, które stoją do dziś, a niektóre powstały jeszcze w XVIII wieku. Właśnie wtedy niemieccy osadnicy przybywali do Polski, o czym pisałam już w różnych innych odcinkach na blogu, bo ślady po Olędrach oglądałam też wiele razy w Puszczy Kampinoskiej czy na Żuławach. Mało kto wie, że także teren Puszczy Pyzdrskiej jest ich pełen. Podczas wojny i po jej zakończeniu nie mających nic wspólnego z hitleryzmem osadników spotkały niesprawiedliwe ataki ze strony kolejnych okupantów. Najpierw hitlerowcy chcieli przeciągnąć ich na swoją stronę, potem władze PRL wyrzuciły olędrów z domów i zabraniały nawet się do nich zbliżać. Zdecydowana większość osadników wyjechała wtedy do Niemiec. Czasem ktoś jeszcze wraca, odwiedza cmentarze i stare gospodarstwa, ale takich osób jest coraz mniej. Bardzo polecam świetny film o osadnikach i ich losach, a także ten blog o puszczy i tę stronę. Film "Ludzie z żelaznych domów" pokazuje wycieczki pary pasjonatów regionu, którzy nie tylko odwiedzają opuszczone domy, filmują znalezione tam rzeczy i rozmawiają ze starszymi mieszkańcami, ale nawet jadą do Niemiec, gdzie do dziś przetrwały społeczności dawnych puszczańskich osadników, na przykład pochodzących z Orliny Dużej.
Poniżej znalezione przeze mnie żelazne domy. Najpierw ten najbardziej znany, ze wsi Czarnybród. Bardzo się go naszukałam. Jest zadbany i zamieszkały. Stoi na końcu świata w lesie przy piaszczystej drodze.
Bardzo mili mieszkańcy tego z kolei domku, który zresztą pracowicie odnawiają, pozwolili mi obejrzeć jego środek. Byłam ciekawa, czy ruda darniowa jest widoczna także wewnątrz tych budynków. W tym wypadku była widoczna w jednym miejscu, przy ciepłym piecu.
Klasyczny biały kredensik i makatka, jak w opuszczonych chatkach:> Ale ta jest zdecydowanie zamieszkała.
Nie wszystkie żelazne domy, będące przecież unikatowymi zabytkami, mają takie szczęście. Wiele widziałam w stanie całkowitej lub częściowej ruiny. Z rozmów z mieszkańcami wiem, że czasem są po prostu rozbierane, a na ich miejscu powstają nowe zabudowania gospodarcze. Oto inne żelazne domy czy stodoły, które znalazłam w puszczy:
Dom z kolorowymi okularami znalazłam dzięki mieszkańcom jednej z wsi, którą zwiedzałam. Wywiązała się rozmowa o żelaznych i opuszczonych chatkach. - W sąsiedniej wsi jest taki dom, że tak jak ta pani umarła tak wszystko tam zostało. Jak zajrzałem przez okno to nawet laczki stały przy łóżku tak jak wtedy, gdy ona zmarła - opowiadał sąsiad. Wyjaśnił mi, gdzie szukać domu. Łatwe to nie było. W ogóle nieźle się w tej pięknej puszczy zmęczyłam jako kierowca. Piaszczyste, leśne drogi, wsie rozproszone po bezdrożach. Nawigacja często nie była zbyt przydatna, bo trzeba było i tak wiedzieć, która droga z kilku różnych jest względnie przejezdna. Parę razy byłam o krok od zakopania w piachu, ale przejechałam. Raz musiałam wyrywać korzenie z polnej drogi, żeby wydostać się z pułapki. Na przyszłość muszę się zastanowić nad rowerem, bo moje nieterenowe autko, mimo że bardzo dzielne, ledwo dawało radę. Dojazd do tej chatki też nie był łatwy. Musiałam też dalej pytać miejscowych, którzy sami mieszkali w podobnych chatach. Od razu wiedzieli. - Tam są sami starsi ludzie, nie ma kawalerki, która by to dewastowała i tak zostało - mówił sąsiad, który powiedział mi o domku.
Zajrzałam przez okienko i już wiedziałam, że to właściwa chatka. Kapcie faktycznie wciąż stały przy łóżku - tak, jak zostały zostawione przez mieszkankę przed śmiercią.
Jak widać na zdjęciu budynku, niestety kryty strzechą dach częściowo zawalił się już do środka tam, gdzie jest przedpokój. Dziura wygląda na małą, od środka nie jest już tak różowo. Z tego względu jedno z pomieszczeń było dla mnie niedostępne. Przemknęłam tylko pod ledwo trzymającymi się belkami do dawnej kuchni. Tam też wszystko było tak, jak kiedyś - i tak, jak w tylu innych zwiedzanych przeze mnie domkach, także na drugim końcu kraju. Makatki, obrazy, meble.
"Grzebienie" - dokładnie taką kieszeń widziałam w chacie na Podhalu. Ale tutaj zachowały się nawet dwa grzebyki:>
Kolejne okulary - ta pani miała ich całą kolekcję. Leżały pod oknem na stole, coraz bardziej pokryte łuszczącym się tynkiem. Ciekawe, ile ta chatka jeszcze postoi.
Nocowałam w gospodarstwie agroturystycznym w gminie Grodziec. Okolica okazała się wiesiexowym rajem:> Pod oknem staw, dalej wieś pełna starych domów, puszcza, tajemnicze rzeki i potoczki, w tym rzeka Bawół, niedaleko zapomniany cmentarz ewangelicki. Pod wieczór wybrałam się na spacer po okolicy, kierując się w stronę zaznaczonego na mapie cmentarzyka.
Usłyszałam za sobą tupanie i rzuciło się na mnie jakieś stworzenie. Boję się psów, ale od razu było widać, że ten jest w porządku. Nie wiem czemu, ale był zachwycony moim przybyciem i postanowił towarzyszyć mi w wycieczce.
Na początku nie mogłam znaleźć tego cmentarzyka. Weszłam w puszczę, szukałam pagórków i starych dębów.
Coś było, ale żadnych mogił nie widziałam.
W końcu postanowiłam pójść wzdłuż dopływu rzeczki Bawół.
Powalone drzewa, jakiś tajemniczy biały głaz - było co podziwiać:>
To faktycznie było to. Po chwili zobaczyłam stare, omszałe mogiły osadników.
Obok było drugie gospodarstwo - możliwe, że opuszczone, w każdym razie zamknięte, ale z ładnymi oknami:
A tak wyglądała moja puszczańska pobliska agroturystyka nad stawem. Kiedy następnego dnia rano wyszłam koło szóstej robić zdjęcia, był lekki mróz i mgła.
Kolejny pies, tym razem właścicieli gospodarstwa, przyłączył się do miniwycieczki.
Wspaniały odcinek :) Nie byłam jeszcze w tej części Polski. Tyle wiadomości nowych. I te chatki...cudne! Pierwszy raz tak bardzo wzruszyłam się przy zdjęciach chatki z papciami. Szczęście, że nikt tego nie zniszczył. Tylko czas i natura.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i relacja. Dziękuję za taką wirtualną wycieczke :)
Super odcinek!
OdpowiedzUsuńCudowne, ciekawy blog, możesz zdradzić co to za jezioro na zdjęciu z dwoma pomostami? https://2.bp.blogspot.com/-Mf-B2wngyS0/VySnWpX8gqI/AAAAAAAAwd4/GLmmo1DgVjYbGBZEQ3FTuVzBYUp141ovQCLcB/s640/IMG_4134.JPG
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia okolic,stare domy w których czas się zatrzymał.Tajemnicze i fascynujące okolice.Wygląda to tak jak w innym wymiarze czasu.
OdpowiedzUsuń