poniedziałek, 19 października 2015

Opuszczone miejsca na Podlasiu część 4

Na początku października pojechałam na moją trzecią podlaską wycieczkę. Wcześniej zwiedzałam południowe i środkowe części województwa, w jego północnej części byłam pierwszy raz. Poprzednie odcinki o Podlasiu - TU. Tym razem jedyne cele zaznaczone na mapie były przyrodnicze - poza tym zdałam się na przypadek i liczyłam na opuszczone chatki, objeżdżając spisane wcześniej według map wsie. Znalazłam sporo domków, a drugie tyle pewnie przegapiłam. Atrakcje przyrodnicze nie zawiodły. Pierwszy raz zwiedzałam na przykład Suwalski Park Krajobrazowy czy Biebrzański Park Narodowy i to są tematy na jeszcze niejedną wycieczkę. Zwłaszcza Suwalszczyzna mnie zachwyciła.Odwiedziłam też Wigierski Park Narodowy, Puszczę Knyszyńską, okolice Sejn, Puszczę Augustowską. Każdy dzień wypełniony był chodzeniem po szlakach i szukaniem opuszczonych chatek po wsiach na chybił trafił.


Zauważyłam, że pod chatkowym względem region ma pewną cechę charakterystyczną - wyjątkowo często opuszczone, drewniane domy stoją na posesjach zamieszkałych, ogrodzonych, obok nowego, murowanego budynku mieszkalnego. Po prostu ludzie nie remontują domów dziadków czy rodziców, tylko stawiają obok nowe. Bywa tak też w innych częściach Polski, zwłaszcza na Mazowszu, ale na Podlasiu niektóre wsie składają się prawie tylko z tak wyglądających posesji. Oczywiście są też chaty kompletnie porzucone. Ale przez ilość stojących na zamieszkałych działkach, a zarazem kuszących domków wiele z nich zwiedziłam razem z właścicielami. Trzeba było zaczepiać ich i namawiać, ale muszę powiedzieć, że nikt mi nie odmówił. Czasem dziwili się, jak może mnie coś takiego interesować, w paru przypadkach do tych domów nikt nie wchodził od lat, bo nie było takiej potrzeby. Innym razem chatki były używane jako magazyn na niepotrzebne rzeczy, stojące obok pierwotnych pozostałości. Dziękuję i pozdrawiam, jeśli to czytacie!


W pierwszym odcinku relacji z podlaskiej trasy: stojący w sadzie opuszczony dom z bardzo starymi zdjęciami i świętymi obrazami, chatka z uroczymi fantami ukrytymi w stercie śmieci, a także wyprawa do Puszczy Knyszyńskiej, w tym poszukiwania schowanego w kniejach Trójkąta Bermudzkiego;>




Dom w sadzie stoi na uboczu pewnej małej wsi. To właściwie całe gospodarstwo, otoczone drzewkami owocowymi. Zaparkowałam na poboczu i podeszłam do budynków przez sad. Drewniane drzwi były uchylone. Wołałam "dzień dobry", ale nikt nie odpowiedział, zresztą mała była na to szansa wobec stanu budynku. Od zewnątrz widziałam, jak jakiś ptak szamocze się w środku, bo wleciał do środka, ale nie umiał się wydostać.



W środku nie widziałam i nie słyszałam już tego ptaka, mam nadzieję że odleciał sam przez dziury w szybach. W opuszczonej izbie - trochę mebli, stara skrzynia, dewocjonalia.


A także wycięta pewnie z jakiegoś kalendarza reprodukcja obrazu "Skradziony pocałunek" z XVIII wieku.






Na półeczkach leżały jakieś tekturki. Odwróciłam jedną z nich i zobaczyłam piękne, ewidentnie bardzo stare zdjęcie ślubne:



Ciekawe, z którego roku. Niestety nie było żadnych dat ani podpisów. Na półeczce leżała też cała kolekcja małych świętych obrazków. Mimo położenia domu na uboczu nie czułam się tam swobodnie, miałam wrażenie, jak gdyby ktoś był tam ze mną i patrzył na mnie. Układałam więc obrazki po ileś naraz, żeby szybko robić zdjęcia.









Odwróciłam kolejną tekturkę - a tam następne piękne zdjęcie ślubne w sepii. Znów brak jakichkolwiek dat, ale wygląda na przedwojenne. Może ktoś akurat czyta tego bloga i rozpozna te zdjęcia? Strasznie jestem ciekawa, kim byli ci ludzie. Wyglądają jak damy i dżentelmeni na starodawnym balu. Oczywiście wszystko odłożyłam potem na miejsce. Nie wolno nigdy zabierać niczego z opuszczonych domów ani nawet niczego przestawiać.



W drugiej izbie - kompletnie ciemno. Figura Matki Boskiej, obrazy święte na ścianach, kolorowa, wesoła tapeta, kilka książek, w tym motoryzacyjnych:> Ten dom zrobił na mnie wrażenie swoją atmosferą, chociaż także te stare zdjęcia to jedne z najciekawszych pozostałości, na jakie natrafiłam podczas swoich podlaskich i nie tylko wycieczek. Czasami trafia się miejscówka, w której panuje jakby oddzielny klimat, ma się tam wrażenie bycia w innym świecie. To było jedno z takich miejsc. Wychodząc, zamknęłam drzwi na wiszący przy nich stary skobelek.











Dom z nimfą bez głowy znalazłam w miejscu, gdzie o dziwo trudno było o opuszczone, a zarazem możliwe do zwiedzenia chatki. Jeździłam tego dnia przez wiele godzin, a rezultaty nie powalały. Wszystko zamknięte,  albo puste, nieciekawe, a podejrzanych obiektów w ogóle mało.


Za drzwiami zobaczyłam najpierw sam tylko obraz nędzy i rozpaczy. Ale nie można łatwo się poddawać w opuszczonych domkach. Trzeba zawsze szukać zapomnianych skarbów na podłodze, przysypanych szmatami i łuszczącym się tynkiem. Tak zrobiłam i tym razem, mimo praktycznie pustych i częściowo zawalonych izb. Spod sterty śmieci wyciągnęłam następujące urocze fanty:>



Na jednej ze ścian wciąż wisiało monidło, mimo bardzo dużej dewastacji.


"Biblijne tematy do rozmów" również się uchowały. Są między innymi wskazówki co do konwersacji o diable i demonach:




W tej chatce też był ptak, ale nalepiony na umorusany kredensik, chyba to drozd:



Już pierwszego dnia wyprawy zwiedziłam kawałek Puszczy Knyszyńskiej. Zauroczyła mnie podczas poprzedniej wycieczki na Podlasie, ponad dwa lata temu, gdy jechałam od Supraśla w stronę Krynek. Strasznie chciałam tam wrócić i teraz pojawiła się okazja. Z praktycznych informacji - warto zajrzeć do punktu informacji turystycznej w Supraślu, to niedaleko tego słynnego klasztoru. Tam dostałam za darmo mapkę Puszczy Knyszyńskiej, dosyć inspirującą i dokładną. Było już dobrze po południu, gdy podjechałam na parking leśny niedaleko Supraśla. Był otoczony drzewami, an których wisiały drewniane, wydłużone kapliczki, wyglądające tak:


Było już za późno na długie piesze wycieczki, więc najpierw zrobiłam sobie mały spacer do lasu, a potem jeździłam autkiem, ile i gdzie się dało. Weszłam w las, próbując iść szlakiem, ale albo oznakowanie było za rzadkie, albo ja byłam już aż tak zmęczona, bo po chwili szłam już po prostu drogą, nie widząc znaków.



Zauważyłam, że mrowiska w Puszczy Knyszyńskiej są często ogrodzone takimi płotkami:



Potem wróciłam do szosy na Krynki i stamtąd skręciłam w inną drogę gruntową, prowadzącą przez las do Kolonii Turo i Surażkowa. Po drodze zaparkowałam na poboczu i pospacerowałam po rezerwacie Krzemienne Góry, rzeczywiście pełnym górek, za to bez żadnych ludzi:> Jadąc przez las do tych schowanych daleko wsi, nie spotkałam kompletnie nikogo.







Wróciłam do czekającego na poboczu autka i jechałam dalej, w kierunku Surażkowa.


Najpierw wjeżdża się do malutkiej wioski Kolonia Turo. Jest schowana w samym środku lasu. Nie było tam żywego ducha, ale domy nie wyglądały na opuszczone.




Potem dotarłam do Surażkowa. Jechałam, dopóki droga na to pozwalała, w rejonie stadniny zrobiła się zbyt piaszczysta i grząska jak na możliwości mojego małego autka i dopiero wtedy zawróciłam. Ale autko i tak było niezwykle dzielne podczas podlaskiej trasy. Bardzo często natykałam się na gruntowe drogi, czasem z koleinami, kamieniami, prowadzące przez las. Wycofywałam się tylko wtedy, gdy naprawdę zaczynały się doły nie do przebycia dla samochodu określanego jako mały i miejski - choć w przypadku mojego niezwykłego pojazdu niezbyt trafnie;> W sumie jednak gruntowe drogi zazwyczaj spokojnie nadawały się do jazdy. Oczywiście wolniejszej niż po asfalcie, ale w miarę normalnej.






Po drodze do Surażkowa i Kolonii Turo mija się skrzyżowanie dróg z drewnianymi rzeźbami i krzyżami.


Nocowałam w Supraślu:


A następnego dnia od samego świtu znów zwiedzałam Puszczę Knyszyńską. Tym razem wybrałam się w rejony położone na lewo do szosy Supraśl-Krynki.



Nie jechałam tam tylko po to, żeby po prostu zwiedzić nowe okolice. Na mapie, którą dostałam w Supraślu, zauważyłam coś, co bardzo mnie zaintrygowało;> Otóż jedno z miejsc w puszczy, położone przy leśnej drodze, było tam oznaczone jako Bermudzki Trójkąt:> Postanowiłam go znaleźć. Wjechałam w gruntową drogę, która według mapy powinna zaprowadzić mnie do rejonów położonych bliżej tego Trójkąta.



Poza mną nie było tam oczywiście żywego ducha. Tylko mgły, szron na trawie, ambony myśliwskie, polany i las. Moja nawigacja zwariowała. Nie rozpoznawała niczego w okolicy. Kierowałam się tylko papierową mapą, żeby jakoś jechać do przodu, mniej więcej w rejon Czarnej Białostockiej. Miałam trochę stracha, bo w pewnym momencie zgubiłam się samochodem w puszczy. Nie było nikogo, za to napotkałam całe stado łani na drodze, przyglądających mi się ze zdumieniem. Nie zdążyłam zrobić im zdjęcia, ale widok niezapomniany. Po chwili spokojnie zeszły na pobocze.


Ucieszyłam się, gdy wreszcie zobaczyłam jakąś schowaną w lesie wioskę. Chyba Budzisk? Tak też nazywa się pobliski rezerwat. Okazało się, że to tylko dwa domki.



Przed tym domem stało dwóch facetów. Nie, nie wiedzieli, gdzie jest Bermudzki Trójkąt. Chyba nieco zdziwiło ich nie tylko moje przybycie, ale i pytanie zadane bladym świtem;>


W międzyczasie wyszło słońce i ładnie wszystko oświetliło. Mieszkańcy może nie wiedzieli, gdzie jest Bermudzki Trójkąt, ale za to według nich dobrze jechałam na Czarną Białostocką i to mnie  pocieszyło.










Ruszyłam więc dalej w Puszczę Knyszyńską. Trochę jeździłam, trochę chodziłam, a wszystko wydawało mi się nowe i dzikie. W Puszczy Kampinoskiej znam już prawie każdy kąt, a tutaj czułam się nieco zagubiona.


Zobaczyłam drewniany drogowskaz z napisem Góra Powstańców i to oznaczało, że jestem blisko celu:> Na mapie Bermudzki Trójkąt był bardzo blisko tej góry. Podążyłam więc w tamtą stronę. Nie jestem pewna, czy to dokładnie tutaj, bo oczywiście nie było żadnych oznaczeń i miałam tylko tę darmową mapę z Supraśla, ale wydaje mi się, że któreś z miejsc pokazanych na zdjęciach poniżej to Bermudzki Trójkąt. Zresztą skoro zgubiłam się i nie byłam pewna, gdzie jestem, to chyba właśnie znaczy, że go znalazłam;>




c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz