Do pozostałych części tej relacji zapraszam TU i TU
Pierwszy dom stoi przy samej asfaltówce prowadzącej przez wieś. Jest oczywiście drewniany. Moje podejrzenia wzbudziły brak ogrodzenia i zarośla.
Podeszłam do tyłu budynku i zobaczyłam otwarte drzwi, a za nimi kredens, potem pierwsze obrazy. Mimo słonecznego dnia w środku było bardzo ciemno, co trochę utrudniało robienie zdjęć.
Takie makatki można oglądać w skansenach! Jest ich trochę na przykład w Kuligowie na Mazowszu.
Najlepsze pamiątki leżały w drugim pomieszczeniu małego domku. Rodzinne, czarno-białe zdjęcia, niektóre chyba przedwojenne, inne ślubne. Zostały też pocztówki, jakieś dokumenty, pisma. Z nich i późniejszych poszukiwań wynika, że prawdopodobnie mieszkała tam pani B., która zmarła 12 lat temu. Mogła mieć nawet sześcioro dzieci. Nie mogę pokazać wszystkiego, żeby nie ujawniać nazwiska tej osoby. Zdecydowałam się jednak pokazać zdjęcia i jedną z zapisanych kartek. Jest tam napisane:
"Proszę o przydzielenie mi pieniędzy ponieważ mam małą rentę i chcę postawić pomnik mężowi, który był na wojnie 5 lat. Chciałabym dać na mszę 1000 zł".
Drugi dom też stoi dość blisko asfaltówki, w otoczeniu mało ciekawych rozwalonych szop, ale o tej porze był schowany za krzaczorami i pokrzywami, przez które trzeba było się przedzierać. Jest o wiele bardziej zniszczony niż dom ze zdjęciami, najwyraźniej był tam pożar, ale warto wejść do środka. Widok spalonego pomieszczenia robi wrażenie - na łóżku leży sterta gruzu, na ścianie wciąż wisi krzyż. Z tego wszystkiego zaliczyłam małą wtopę, bo zapomniałam zrobić widoku ogólnego domku. W każdym razie jest to rozgnieciona chatka.
W drugim pomieszczeniu czekają kolejne skarby. W ocalałej szafie z lustrami wisi nietknięty płaszcz. Przy ścianie stoi też ocalały, choć podniszczony święty obraz. Drugi był odwrócony. Podniosłam go i okazało się, że to godło państwowe. Obok leżał jeszcze jeden obraz, bardzo zniszczony. Dopiero w domu domyśliłam się, że chyba przedstawia biblijną ostatnią wieczerzę.
Na tej trasie znalazłam jeszcze inne opuszczone domki, ale były zamknięte, a nie robię włamań i wchodzę tylko wtedy, gdy mogę zostawić obiekt w identycznym stanie, w jakim go zastałam. Na zewnątrz było jednak co podziwiać - na jednym wisiała jakaś zabawka, na szopie obok - kolorowe cymbałki :> Czasem myślę, że to, co mi się tak podoba w opuszczonych miejscach, to takie absurdalne pozostałości.
Z tego co zdążyłam się zorientować, ruiny pałaców i dworów nie są na Podlasiu częste. Przed wyjazdem namierzyłam ich kilka i udało mi się je zwiedzić. Poza tymi pokazanymi w poprzednich odcinkach obowiązkowymi punktami urbexowej, czy raczej wiesiexowej wycieczki są Lewickie i Niewodnica Nargilewska.
Żeby dojechać do ruin pałacu we wsi Lewickie, trzeba jechać od Juchnowca Kościelnego ulicą Lipową. Potem skręca się w prawo w drogę gruntową. Szczegóły da się spokojnie ustalić dzięki nieocenionej stronie ciekawepodlasie.pl, która jest wspaniałą pomocą, jeśli chodzi o dokładne lokalizacje obiektów, także na wschodnim Mazowszu - polecam.
Okazało się, że pałac jest ogrodzony. Cóż, tak to bywa. Oczywiście znów musiałam zmierzyć się z chaszczami po pas.
Zarówno na temat dawnych, jak i aktualnych właścicieli ruin pałacu we wsi Lewickie można znaleźć w necie historie grozy. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia, ale to dobrze, że jakimś sposobem natknęłam się na nie już po powrocie.
Pałac został zbudowany w drugiej połowie XIX wieku przez rodzinę Nowickich. Okoliczni mieszkańcy nie przepadali za dziedzicami, bo... podejrzewali ich o uprawianie czarnej magii.
W necie krąży cytat z księdza, który urządził pogrzeb ostatnim właścicielom pałacu:
"A gdy wyprowadzono trumnę z pałacu, zebrały się czarne burzowe chmury, a na drodze z pałacu do kościoła ludzie ustawili płonące beczki ze smołą, na przypomnienie, że całą wieczność będzie się smażył w piekle."
Po wojnie pałac przejęło państwo, a parę lat temu właściciele prywatni. W netowych relacjach pojawiają się opowieści o tym, że nie są oni zbyt mili, a robienie zdjęć pałacu ich denerwuje. Nie wiem czemu, bo budowla jest bardzo ładna i mogłaby stanowić atrakcję turystyczną, nawet (a może zwłaszcza) w swoim obecnym stanie.
W środku najlepsze jest pomieszczenie (jeśli można tak powiedzieć) z drzewami rosnącymi z podłogi. Jest też coś w rodzaju pieca (?), oszczędzonego przez złomiarzy.
Na cmentarzu w Juchnowcu Kościelnym można obejrzeć grobowiec rodziny Nowickich, do której kiedyś należał pałac:
Potem pojechałam do Niewodnicy Nargilewskiej. Wcześniej narysowałam sobie dokładną mapę i polecam to samo. Ruiny dworu są przy bocznej drodze przez wieś. Warto jechać od bocznej trasy prowadzącej od drogi Juchnowiec-Lewickie. Trzeba kierować się według drogowskazu na Lewickie Kolonia. Potem skręca się we wsi w lewo, ale nie od razu. Mapy google pomogą.
Są trochę kłopoty z zaparkowaniem, ale znalazłam jakieś pobocze.
Zanim w 1906 roku zbudowano aktualny dwór, stał tu budynek drewniany. Zmian dokonała Barbara Puchalska, bratowa pierwszego prezydenta Białegostoku, gdy tylko stała się właścicielką majątku. Nowy budynek wzniosła w stylu barokowym, urządziła też park i sad. W 1912 roku wszystko sprzedała poprzez Bank Rolny kilkunastu rolnikom. Celem było utworzenie w dworze szkoły. W rzeczywistości nigdy do tego nie doszło. Budynek stał porzucony i nieremontowany. Jak można przeczytać na stronie
Ciekawe Podlasie, budynek ma paru spadkobierców, co komplikuje kwestię ewentualnej odbudowy. Od okolicznej mieszkanki dowiedziałam się z kolei, że aktualna właścicielka mieszka tuż obok ruin.
Żeby dojść do ruin, o tej porze roku trzeba było przedrzeć się przez krzaczory. Nie ma ogrodzeń, przynajmniej nie natknęłam się na nie w tym gąszczu. Z budynku nie zostało już prawie nic poza piękną ruiną.
Jest coś w rodzaju "środka", fajne są pozostawione mimo wszystko drewniane drzwi, ale trzeba uważać, bo to naprawdę kompletna ruina.
Potem zauważyłam zejście do dawnej piwnicy:
Opuszczony meczet nie trafia się każdego dnia. Musiałam wiec rzucić okiem na obiekt w Białymstoku przy ulicy Pomorskiej, choć już ze zdjęć wynikało, że wielkiego szału nie ma. Nic dziwnego - obiekt jest w stanie surowym, nie został nigdy dokończony. Mimo wszystko warto, bo to ciekawostka w skali kraju.
Właściwie budynek ten nie miał być meczetem, tylko dokładnie rzecz biorąc szkołą koraniczną. Inwestycja ruszyła jeszcze pod koniec lat 80-tych, prace ostatecznie utknęły pod koniec lat 90-tych z braku środków. W tym roku podjęto decyzję o wyburzeniu niedokończonej budowli, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, powinien się trochę pospieszyć.
Robiąc to zdjęcie, byłam już po drugiej stronie blaszanego płotu. Całego ogrodzenia nie obeszłam, więc nie jestem pewna, czy to przeczołgiwanie się pod nim przez jakiś podkop to konieczność. W każdym razie po raz kolejny okazuje się, że zwiedzacz opuszczonych miejsc powinien trzymać linię;>
Do obiektu można wejść zewsząd. W jednym miejscu na górze trzeba uważać - niezabezpieczona dziura, która może kiedyś miała być oszklona. Ogólnie to korytarze, krużganki, schody, cegły.
Opuszczona cegielnia stoi niedaleko miejscowości Michałowo.
To dla mnie nietypowy teren działania, bo "industrial" robię tylko przy okazji. Ale ponieważ obiekt był po drodze, postanowiłam go sprawdzić i nie pożałowałam. Był miły dla mojego przynajmniej oka i na zewnątrz, i od wewnątrz. Najpierw wzrok przyciąga wielki komin:
Samochodem można wjechać od strony czegoś w rodzaju przybudówki, pewnie dawnej stróżówki czy biur. Nie wygląda ona specjalnie porywająco, ale zajrzałam w razie czego, a tam na podłodze leżała niezła lalka grozy.
Zwiedzacze nie powinni chyba czuć się tam specjalnie mile widziani:
Poza lalką grozy w cegielnianym biurze mieszka też UFO:
Potem poszłam do głównego budynku, czyli tego fabrycznego obok komina. Są tam fajne korytarze:
Jest jeszcze jeden budynek, wyglądający trochę jak kamienica:
Jadąc do Białegostoku, przejazdem byłam w Zabłudowie. Jak się okazało, jest tam stary, o tej porze roku oczywiście dosyć zarośnięty rzymskokatolicki cmentarz św. Rocha.
Opuszczony szpital w Sokółce odwiedziłam tylko dla jednego pomieszczenia i niestety właśnie jego nie znalazłam. Albo to miejsce zostało już zniszczone, albo miałam pecha. Obeszłam budynek, ale nigdzie nie natrafiłam na małe pomieszczenie z krzyżem, widoczne w fotorelacjach poprzedników. Obeszłabym jeszcze raz, ale kręciły się tam niestety akurat jakieś zdecydowanie mało przyjazne typy (co się zresztą zdarza sporadycznie, choć bywa) i końcu zdecydowałam o odwrocie.
W budynku, położonym na terenie Osiedla Zielone, mieściły się koszary carskie, potem szpital zakaźny. Teraz miasto usilnie próbuje go sprzedać.
Ostatnim miejscem, które obejrzałam przed powrotem do Warszawy, było Arboretum w Kopnej Górze:
Na koniec trochę podlaskich bezdroży, których jeszcze nie pokazywałam:>
Niesamowicie klimatyczne miejsca odwiedzasz, tez chetnie bym sie zapuścił w stare domki z resztką wyposażenia...a ta lalka..nie wiem czemu ale przeraża
OdpowiedzUsuńKlimat, klimat, klimat i raz jeszcze klimat! Pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pani blog, wczoraj dopiero na niego natrafiłam a dziś nadrabiam czytanie wszystkich notek , miejsca, które Pani odwiedza są niesamowite , jak by czas się zatrzymał :)Świetne jest to , ze zostawia Pani miejsca w nienaruszonym stanie , ale mam pytanie odnośni starych zdjęć, czy nie lepiej byłoby je zachować ( Pani jest w pełni świadoma ich wartości )i uchronić tym sposobem przed kradzieżami/spaleniem/zniszczeniem? Może ktoś kiedyś zgłosiłby się po te zdjęcia :) Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńGdyby każdy tak robił, te miejsca straciłyby swój klimat. Ułożone gdzieś na półce byłyby jak jakieś wypchane zwierzę:> Jedyne, co moim zdaniem można by zrobić, to ratować je w przypadku wyburzeń domków. Wtedy oczywiście sytuacja jest inna.
Usuń