środa, 10 czerwca 2015

Opuszczone miejsca województwa zachodniopomorskiego część 2

Zrujnowany dwór z drewnianymi schodami i pluszowymi owocami, opuszczone lotnisko, mordercza ropucha gigant, trochę ruin pałaców, turkusowe jeziorko, żubry i dzik - to wszystko w drugim odcinku o Pomorzu Zachodnim.


 


Opuszczony Bananowy Dwór z drugiej połowy XVIII wieku znalazłam po całym dniu średnio owocnego objazdu. Już widok z zewnątrz jest wystarczającym powodem do odwiedzin i tym się kierowałam, zaznaczając wieś na mapie. Ta wieża z zegarem robi wrażenie. Akurat tę część dobudowano w XIX wieku.
 

Na miejscu okazało się, że da się wejść do środka. Nigdzie w necie nie znalazłam zdjęć wnętrza, obiekt jest mało popularny. I bardzo dobrze. Może to dzięki temu jakimś cudem nie rozkradziono choćby ozdobnych, drewnianych schodów. Ale inne, jeszcze piękniejsze elementy wyposażenia miały znacznie mniej szczęścia. W internecie można znaleźć artykuł o losach tego dworu i pięknego, ozdobnego pieca, który kilkanaście lat temu ukradziono stąd w niewyjaśnionych okolicznościach. W komentarzach ludzie kłócą się, kto był złodziejem, padają nazwiska i domysły, że chodziło o pieniądze na alkohol.



Po II wojnie w budynku były mieszkania dla pracowników PGR, biura, stołówka, potem nawet kino i - jak głosi tabliczka - "punkt alarmowania straży pożarnych", cokolwiek to znaczy. Dziś dwór, a właściwie cały zameczek, jest kompletnie porzucony. Podobno to własność prywatna, ale zabezpieczeń nie ma tu żadnych.


Pierwsze, na co natknęłam się po wejściu przez otwarte drzwi, to święty obrazek typu "pamiątka pierwszej komunii". Ktoś go specjalnie postawił w przedsionku. Na podłodze - mozaikowa gwiazda.






Zaczęłam obchodzić dostępne pokoje na parterze. Były fototapety, piece i ładne miejsca po żyrandolach, do tego pozostałości po lokatorach - zeszyt romantycznej gimnazjalistki ze złotymi myślami o miłości;>







(pisownia oryginalna): "Miłość jest jak morska fala, raz się przybliża, a raz się oddala", "Miłość to okręt na wzbużonym morze, wie zkąd wypłynie, nie wie gdzie stanie", "Miłość jest jak dróżka która prowadzi do łużka, a z łużka do szpitala gdzie wyprowadza się krasnala", "Miłość jest piękna, niezapomniana, radosna, bolesna, cierpiąca".






Pod piecem coś leżało. Schyliłam się, a tam pluszowy banan:> Czego jak czego, ale pluszowych owoców człowiek się raczej nie spodziewa, wchodząc do opuszczonego strasznego dworu:>






Doszłam do pustego, dużego pokoju z czymś w rodzaju sceny. Może była tu też jakaś wiejska świetlica czy coś w tym rodzaju. Podniosłam głowę i zobaczyłam kolorowe zdobienia na suficie.






Potem zaczęłam ostrożnie wchodzić po drewnianych schodach. Gdy zobaczyłam, co jest na piętrze, poczułam wiesiexowy dreszcz radości;> Drewniane zdobienia zachowały się do naszych czasów.















W pomieszczeniach na piętrze już niemal nic nie było. Jeszcze tylko jeden piec, jedno więcej miejsce po żyrandolu. Dopiero gdy wyszłam z obiektu, dotarło do mnie, że to wszystko przecież dopiero jedno skrzydło budynku. Powchodziłam przez okna, gdzie się dało do drugiej części, ale nic tam już nie było. Z kolei z tyłu obiektu - wielkie pokrzywy.







 

Pałac w Koziej Górze z XVIII/XIX wieku jest wystawiony na sprzedaż. Jeszcze niedawno w sieci można było znaleźć informacje o tym, że remont trwa i że coś z niego może być. Sporo zrobiono, ale teraz obiekt jest porzucony.


Podjechałam od strony resztek parku. Pałac otoczony jest przez budynki mieszkalne i gospodarcze. W części mieszkają ludzie - nie wiem, czy bezdomni, czy po prostu jacyś lokatorzy. W każdym razie trzeba uważać, ale dla mnie akurat napotkany pan był miły.


Zajrzałam do środka pałacu - są surowe ściany.






Opuszczone lotnisko nie trafia się często. O miejscu tym powiedzieli mi Kolekcjonerzy Czasu. Miałam odwiedzić jeszcze pobliskie najstarsze dęby w Polsce, ale nie dałam rady. Przez cały wyjazd byłam niestety przeziębiona i akurat przechodziłam kryzys, z gorączką i tak dalej. Ale do samego lotniska dało się podjechać autkiem.


Opuszczone lotnisko w Bagiczu nie jest tak do końca opuszczone. Był tam jakiś aeroklub, teraz trwają prace remontowe. Rzeczywiście, obok mnie przejeżdżało sporo ciężarówek, więc chyba coś się faktycznie dzieje. Ale teren jak najbardziej można uznać za urbexową atrakcję. Lotnisko służyło wojskom hitlerowskim i potem radzieckim. To po tych czasach zachowały się te widocznie poniżej opuszczone hangary. Nie brak oczywiście obowiązkowych legend o tajemnych podziemiach, jakie są gdzieś pod pozrywanymi pasami startowymi,  nawet sekretnych basenach, gdzie pływały łodzie podwodne i połączeniu tajnych tunelów z pobliskim morzem:> Świadkowie, jacy przed laty zapuścili się na ten wówczas zamknięty teren wojskowy, opowiadali o samolotach, które po wylądowaniu znikały gdzieś pod ziemią. Ciekawe informacje można znaleźć choćby TU.


Stąd podczas II wojny startowały samoloty niemieckie, które bombardowały Polskę. Po wojnie Armia Czerwona zrobiła tutaj całe wojskowe miasteczko ze szkołą i mieszkaniami dla pracowników.


Powłaziłam do niektórych hangarów. Na terenie lotniska jest ich kilka.




Gdy pojechałam dalej na zachód, znalazłam więcej hangarów i coś w rodzaju toru dla quadów czy autek. Moje autko też pojeździło, ale trzeba uważać, bo jest trochę porozbijanych butelek.




Jeżeli prace remontowe zakończą się (a widziałam, że faktycznie coś się dzieje), to lotnisko po raz kolejny odżyje i będą z niego korzystać małe samoloty. TU aktualna strona internetowa lotniska.



Ruiny XIX-wiecznego pałacu w Radaczu, niegdyś należącego rodu von Kleist, wyglądają z daleka jak cerkiew lub jakaś fatamorgana :> Stoją we wsi w krzaczorach, ogrodzone siatką. "Środek" już niestety nie istnieje, więc nie opłacało się przez nią przechodzić. Widać, że obiekt był kiedyś wyjątkowy, ale niestety nie dotrwał do naszych czasów. W necie można jeszcze znaleźć zdjęcia z lat, gdy ściany były całe. Nie było to wcale tak dawno. Obiekt zawalił się dopiero w 2004 roku.



Historia pałacu jest niestety typowa. Kiedyś był tu PGR, a potem nie brakowało cennych pozostałości, ale wszystko rozkradziono. Obiekt jest w rękach prywatnych. Otoczono go siatką, ale nie widać żadnych prób ratowania budowli.





W krzaczorach obok ruin - nagle opuszczona drabinka;> W obiekcie był kiedyś ośrodek wypoczynkowy, pewnie to jakaś pozostałość z tamtych czasów.



Ruiny pałacu w Juchowie są niedaleko. Stoją nad jeziorem, nie otoczone nawet żadnym płotem. Pałac zbudowano w drugiej połowie XIX wieku dla rodu Dennigów. Mieli w nim ogromną bibliotekę. Dziś z obiektu została tylko malownicza fasada, poza tym to kompletna ruina - w rękach prywatnych. Podobny zabytkowy skandal co z Radaczem. 







Ruiny dużego pałacu w Otoku wciąż robią wrażenie. Ale szkoda, że odwiedziłam je w czasie "z krzaczorami", bo przez to było trudno robić zdjęcia. Drzewa i krzaki rosną oczywiście także w środku budowli i trzeba było się narobić, żeby wejść do "środka" i sfotografować piękne pozostałości zdobień na murach. Jak tam dotrzeć? Wskazówką jest jak zwykle zarośnięty park pałacowy. Parkuje się obok przystanku, z tego co pamiętam i idzie ścieżką do ruin.


Jak można przeczytać TU, podobno jeszcze w latach 90-tych nie była to żadna pusta od środka ruina, tylko normalny budynek z salą balową i drewnianymi zdobieniami, a w tej wciąż pięknej wieży były kręte schodki. W ogóle niejedno można w tym wątku przeczytać. Obiekt, który byłby wiesiexową perełką, przez złodziejstwo i zaniedbania jest już teraz tylko ciekawostką. Znajduje się w rękach prywatnych.













Uwielbiam historie o kosmitach;>, więc nie mogłam nie obejrzeć tak zwanego Głazu Królewskiego pod Kamieniem Pomorskim. Kamień leży przy Wyspie Chrząszczewskiej, niedaleko wsi Buniewice. Prowadzą od niej drogowskazy do tego miejsca. Teraz to już resztki świetności, podobno do XIX wieku głaz był większy, ale granit kusił i w rezultacie dziś na pierwszy rzut oka to już żaden gigant. Ale fajne legendy zostały. Według jednej z nich kosmici umieścili w środku głazu swoją aparaturę badawczą. Tym sposobem mają teraz na oku całe Buniewice.



Inna legenda jest też niezła - na tych terenach w czasach pogańskich grasowała mordercza ropucha gigant, siejąc wszelakie spustoszenie. Mieszkańcy poprosili boga Trygława, żeby coś z tym zrobił, a on zamienił potwora w głaz. Według innej opowieści w XII wieku właśnie na tym kamieniu stał Bolesław Krzywousty, gdy oglądał defiladę i stąd nazwa "Głaz Królewski".




Trygław to największy w Polsce głaz narzutowy. Nazwa pochodzi od tego wspomnianego wyżej boga, który uporał się z ropuchą grozy. Trygław stoi we wsi Tychowo na południe od Koszalina na środku... cmentarza. A cmentarz jest całkiem spory, więc musiałam zapytać miejscowych, gdzie ten wielki kamień.


Pod ziemią jest jeszcze więcej Trygława, niż nad nią. W sumie kamień ma aż osiem metrów wysokości. Według legendy pod głazem zakopana jest złota figura boga Trygława.




Nocowałam w Świnoujściu (zdjęcia w kolejnych odcinkach), a następnego dnia odwiedziłam Międzyzdroje.





Chciałam znaleźć jakąś naprawdę pustą plażę i ruszyłam samochodem na objazd miejscowości położonych na wschód od Międzyzdrojów. No i Wisełka dała radę, przynajmniej pod koniec maja. Najpierw trzeba się pofatygować przez las, jakieś półtora kilometra czy dwa. Na dole był tylko jakiś zmęczony plażowicz.





Wizyta w Międzyzdrojach nie może obyć się dla mnie bez wizyty u żubrów. Do ich zagrody pokazowej można dojść albo od parkingu przy drodze na Wisełkę, albo od ulicy Leśnej w mieście. Tym razem wybrałam pierwszą opcję i chyba na szczęście trafiłam na moment, w którym grupy autokarowe jadły obiady w swoich ośrodkach.




Mały żubrzyk:


Poza żubrami są tam jeszcze dzik i orzeł.




Spacer na małą Kawczą Górę, punkt widokowy na zachodnim końcu Międzyzdrojów, to mój kolejny rytuał związany z wizytą w tych rejonach.





Na Wzgórze Gosań (93,4 m n.p.m., idzie się od parkingu przy drodze asfaltowej na Wisełkę) dosłownie wbiegłam, bo tuż za mną podążała grupa autokarowa dziarskiej młodzieży. Gdy zziajana dotarłam na górę, zobaczyłam inne grupy:> Mimo końca maja nie było już niestety nad morzem tak pusto, jak w kwietniu. Ale wystarczy iść nad wodę rano lub wybrać miejsce choć trochę oddalone od kurortów i już jest w porządku.





Jezioro Turkusowe w Wapnicy naprawdę jest turkusowe. Mam nadzieję, że chociaż trochę widać to na zdjęciach - pokazuję też te stare z kwietnia parę lat temu. Od parkingu warto iść najpierw na wzgórze Zielonka przez ładny bukowy las, a stamtąd wrócić na parking inną drogą, okrążając w ten sposób jeziorko.















Ze Wzgórza Zielonka widać tak zwaną wsteczną deltę Świny, Zalew Szczeciński i morze. Jest tam ponad 40 różnych wysp i wysepek. Widok coraz bardziej zasłaniają rosnące drzewa.




Gdy się wraca, okrążając jeziorko inną drogą, idzie się przez fajny "straszny las". Schodki, dziwne betonowe ruinki, pnącza, łuki z gałęzi, paprocie, wąwozy.













c.d.n.

5 komentarzy: