Dom Pudla niełatwo znaleźć. Jest dość zakamuflowany, przy pewnej specyficznej, gruntowej drodze. Wymijanie z innymi autami i parkowanie jest tam delikatnie mówiąc niełatwe. Dlatego nie zwiedziłam wcześniej pewnych fragmentów tej drogi, jak się okazało, bardzo niesłusznie. Do wjechania tam autkiem przekonał mnie Przemek, który był w tym miejscu dzień wcześniej. Dzięki temu przetarciu szlaków zwiedziłam też zresztą Dom z Gitarą i Dom Turysty, pokażę je w kolejnych odcinkach o Puszczy. Najpierw brnęłam koło za kołem, a tu nic. Dwie kolejne podejrzane miejscówki okazały się puste lub zamknięte. Na widok trzeciej znowu się zatrzymałam.
Zaparkować nie było jak, więc zatarasowałam całą drogę. W połowie akcji wyjrzałam zresztą przez okno i zobaczyłam samochód, który nadjechał z naprzeciwka. Zanim zdążyłam dobiec, ten mistrz kierownicy wyminął moje auto, chyba jadąc na dwóch kołach albo frunąc. Podziwiam go i przepraszam, jeśli jakimś cudem to czyta. Ale do rzeczy. W środku miały być lala grozy z rozgniecioną głową i pudelek. Zauważyłam ich na kanapie. Podłoga ledwo istniała, jej część zastąpiono... drzwiami;> Na ścianie wisiało zdjęcie z 1959 roku.
Jak zwykle starałam się rozgarnąć warstwę śmieci i szmat na podłodze. Zobaczyłam pomarańczowe różki i po chwili wyłonił się taki oto gość:
Wyniosłam go na chwilę na słońce, razem z pudlem, żeby porobić im zdjęcia nie w ciemnym pomieszczeniu. Potem wrócili na swoje miejsce.
Druga izba też była niezła. Monidło, które wyjęłam spod resztek żyrandola, bezgłowa lala grozy.
Wisiał tam jakiś portret czy obraz, który przedziurawił się razem ze ścianą. Teraz już nie wiadomo, co tam miało być. Chyba widać kawałek ramienia w ciemnym ubraniu i loczki?
W stodole kolejne wiesiexowe skarby - trzecia już lala grozy i stare telefony.
Dom modnisi pokazał jak naprawdę mało który, że warto sprawdzać absolutnie każdy spotykany po drodze obiekt, nawet ten wyglądający jak kompletnie nieciekawa ruina.
Nie ma co wysiadać z samochodu, co? Ale wysiadłam.
Rzuciłam okiem na te nędzne resztki gospodarstwa i już otwierałam samochód, ale postanowiłam jeszcze w razie czego sprawdzić jedyną w miarę nie rozgniecioną część głównego budynku. Warstwa śmieci i szmat pokrywająca podłogę okazała się wypełniona wiesiexowymi skarbami, w tym przypadku w dodatku oryginalnymi. Bo poza dziełem "Wiedza, która prowadzi do życia wiecznego" (podejrzewam, że autorstwa Świadków Jehowy;>), była tam cała góra magazynów o modzie z lat 80-tych.
W pierwszej chwili wesoło nie było. Oczywiście część zabudowań w dziczy okazała się zamieszkała i zobaczyłam psy biegające luzem. Więc według mapy okrążyłam gospodarstwo inną na wpół zasypaną przez śnieg ścieżką.
Potem poszłam normalnie wytyczoną wcześniej trasą, bo psy najwyraźniej sobie gdzieś pobiegły. Na szczęście już ich nie spotkałam. Była idealna cisza. Po prawej kolejny brązowy kwadracik z mapy KPN okazał się nie domkiem, a piwniczką. Potem szłam dalej w las.
Zobaczyłam je na końcu zaśnieżonej przecznicy. Biegły tam linie energetyczne. Zbliżałam się krok po kroku. Nie wyskoczą na mnie psy? Nie mieszka tam jakiś świr?
Brak ogrodzenia, rozwalona szopa.. Jak zwykle, gdy nie mam pewności, zawołałam "dzień dobry". Nikt nie odpowiadał, drzwi były otwarte mimo mrozu i coraz większej śnieżycy.
Domek był pusty, przybudówka też, ale zachował się jeden obraz i jeden plakat:
Wróciłam skrótem i dalej asfatówką do Miszorów i potem do skrzyżowania przed Famułkami.
W tym dniu zrobiłam jeszcze dwa wypady z asfaltówki prowadzącej do Miszorów w las na północ od niej. Pierwszy wypad był początkowo powrotem do resztek cmentarza ewangelickiego w Miszorach. Prowadzi tam nawet drogowskaz. Zachowały się resztki bramy, drewniany krzyż i jeden wywrócony pomnik. Tak jest, a tak było w maju:
Według mapy poza gospodarstwem tuż przy cmentarzu mogły być jeszcze inne schowane w lesie. Ale znalazłam tam tylko fundamenty. Dla pewności spytałam mieszkańca gospodarstwa, czy dalej są chaty. Obok ujadał kolejny kundelek. Mieszkaniec powiedział, że nie, ale że przy drodze prowadzącej w las jest rezerwat jałowców. Nie muszę dodawać, że pospieszyłam tam:> Wśród kompletnej śnieżycy była kraina jałowców, charakterystyczna dla tej części Puszczy Kampinoskiej. Przed wojną tu wszędzie był wydmy, a jałowce, jak głoszą tablice informacyjne w pobliżu, to gatunek pionierski, porastający takie piachy. Niektóre te iglaki w tym rejonie dorastają do 4-5 metrów. Czyli do jałowca królewskiego z Korfowego jeszcze im daleko, ale pomału zwierają szyki i mogą mu zagrozić. W każdym razie śniegowa kraina jałowców dawała radę. Potem wróciłam do cmentarza i jezdni po swoich śladach na śniegu, przeszłam się też po okolicznych górkach.
Na koniec zwiedziłam ścieżkę przyrodniczą "Przez Wilczą Górę", idąc od nieczynnej stacji kolejki sochaczewskiej "Wilcze Tułowskie". Po drodze warto zejść (według szlaku ścieżki zresztą) na parking przy drodze z północy na południe puszczy, jest tam ładna kapliczka na drzewie. Poprzednio byłam w tym miejscu wiosną. Tak jest, a tak było:
Przy ścieżce była grupa drzew, która wyglądała, jakby jakieś stworzenie ścierało sobie o nie poroże:
Tam też nie brakowało jałowców, niektóre miały po jakieś 4 metry.
Tak było tam w marcu i w maju zeszłego roku:
Po drodze na zachodni kraniec Puszczy Kampinoskiej udało mi się też nareszcie zwiedzić środek sanktuarium Matki Boskiej Radosnej Opiekunki Przyrody w Secyminie Nowinach. Akurat ludzie wychodzili z mszy, w środku był jeszcze ksiądz i pozwolił mi zrobić parę zdjęć. Najbardziej podobał mi się witraż z łosiem:>
c.d.n.
Świetne te zdjęcia express ilustrowany to łódzka gazeta :) Te lalki troche wieją grozą :)
OdpowiedzUsuń