Do pałacu w Gorzanowie weszłam dzięki obecnemu właścicielowi, czyli Fundacji Pałac Gorzanów. Pani Alicja Siatka wpuściła mnie i pozwoliła jednemu z pracowników, panu Wasylowi, oprowadzić mnie, za co jeszcze raz dziękuję. Gdy podjechałam z samego rana, wszędzie była mgła.
Remont tak ogromnego obiektu to ambitne zadanie, ale postępy są już duże. Da się wejść do pomieszczeń, w których dopiero co nie było podłóg, stropów. Oby udało się zdążyć z ratowaniem najcenniejszej z urbexowego punktu widzenia części, czyli dolnej sali ze zdobieniami sufitu. Podobno zaczęły już odpadać elementy stiuków.
Są też inne pomieszczenia z pięknymi sufitami, w jeszcze innym stylu:
Gdy chodzi się po salach, prawie wszędzie widać resztki malowideł, zwłaszcza wokół drzwi. Okazuje się, że nie są zdrapane, wręcz przeciwnie - łuszczy się warstwa, która je przykrywała i podczas remontu zostaną odsłonięte, ale do tego jeszcze daleka droga. Docelowo pałac ma stać się muzeum i ośrodkiem kulturalnym promującym Dolny Śląsk. Odnowiony będzie też pałacowy park.
Pałac z kominkami zwiedziłam w pierwszym dniu wycieczki. Ogromna ruina wystaje z zarośli pośrodku wsi na końcu świata, a wokół panuje potworny smród.
Myślałam, że to jakaś fabryka nawozów, ale jak się potem okazało, jest tam hodowla świń. Zaparkowałam przy wejściu do tego zakładu i wybrałam jedno z miejsc, w których ogrodzenie pałacu jest zawalone. Trzeba było przedzierać się przez gigantyczne chaszcze, pokrzywy, osty, rzepy i co tam jeszcze - zwykłe uroki wiesiexu w sezonie letnio-jesiennym. Gdy dobrnęłam wreszcie do wejścia, pozostało wskoczenie przez okno, przy czym usmarowałam się jakąś fioletową substancją przypominającą denaturat w żelu. Taka sama ubarwiła mi ciuchy w jednej z opuszczonych cerkwi Podkarpacia, także przy wchodzeniu oknem. Nie mam pojęcia, co to takiego, ale na szczęście łatwo się spiera i jeszcze żyję. W środku z jednej strony wszystko było zawalone, z drugiej można było rozpoczynać wędrówkę po kolejnych salach.
Chociaż obiekt jest kompletną ruiną i przez to wygląda niepozornie, w środku zachowało się całkiem sporo, a konkretnie pozostałości po kominkach, także na wyższych kondygnacjach, niedostępnych z powodu zawalonych stropów. UWAGA, obiekt okazał się niebezpieczny. Nie ma żadnych wspinaczek i ledwo trzymających się schodów, ale z góry czasem spadają różne kawałki budowli. Oto pałac z kominkami:
Największe wrażenie robi mroczna sala balowa. Nie udało mi się tego oddać swoim aparacikiem, ale zwłaszcza dla niej warto pojechać w to miejsce.
Kominków jest jeszcze więcej:
Po wyjściu z pałacu dotelepałam się przez chaszcze do samochodu. Był pierwszy dzień wycieczki, a już wyglądałam jak bezdomny. W obawie, że nie wpuszczą mnie do hotelu w takim stanie, przy samochodzie prałam sobie spodnie resztkami wody mineralnej, a z budynku obok mnie dobiegał potworny kwik zwierząt z hodowli. Brzmiało to tak, jakby właśnie je zarzynali. Obok była za to malownicza tablica informacyjna, a w pobliżu opuszczone gospodarstwo z ładną tapetą.
Chociaż wieś J. to miejsce zdecydowanie mniej znane niż Pałac z zieloną salą czy pałac z malowidłami i nie jest oczywiście tak widowiskowe, naprawdę warto tam pojechać. Miejscówka jest podwójna - po jednej stronie asfaltówki prowadzącej przez obrzeża wsi mauzoleum w zarośniętym ogrodzie, a po drugiej pałac. Mauzoleum trzeba zwiedzić koniecznie. Zostało zbudowane w 1871 roku dla młodo zmarłego, poległego na wojnie prusko-francuskiej jedynego męskiego potomka rodu von L. Grobowiec ozdobiono figurami - przedstawiały anioła pochylającego się nad ciałem zabitego. Rzeźby zostały zdewastowane i oblane farbą, teraz postaci bez kończyn i głów wyglądają upiornie, ale trzeba przyznać, że tym bardziej ciekawie.
XIX-wieczny pałac z piecami, należący dziś do Agencji Nieruchomości Rolnych, do niedawna był częściowo zamieszkały. Gdy podjechałam, na balkonie powiewała smętnie flaga państwowa. Okoliczni mieszkańcy powiedzieli mi, że "jeszcze niedawno mieszkał tu jakiś koleś, ale się wyprowadził". W środku zachowały się resztki wyposażenia po współczesnych lokatorach i kilka pieców.
Ruiny zabudowań XVIII-wiecznego klasztoru Cystersów w Winnicy można zwiedzić przy okazji oglądania ruin kościoła w Twardocicach, opisanych w jednym z poprzednich odcinków.
W dalszych pomieszczaniach zrobiło się romantycznie;>
Po wyjściu okazało się, ze obiekt nie jest tak do końca opuszczony:
W Winnicy znalazłam jeszcze jedną ciekawostkę - stoi tam figura jakiegoś świętego czy mnicha, który ma część twarzy czarną, a część białą.
Teraz parę opuszczonych pałaców, które z różnych względów zobaczyłam tylko od zewnątrz. Najbardziej żal mi żółtego pałacu. Część jego stropów jest zupełnie zawalona, ale sądząc po jednej internetowej relacji, jeszcze jest co zwiedzać w ocalałej części. Wejście (? niepewne, nie wiem czy dokądś prowadziło) było przez część piwniczną, ale tak niefortunne, że bez drabiny z każdej strony nie da rady, a z racji mocno zawalonych stropów nie wiem, czy warto podejmować ryzyko. Klucze ma ktoś z okolicy, ale podobno rzadko bywa w domu i akurat go nie było.
Oto kilka innych pałaców.
Na sam koniec Cieplice pod Jelenią Górą i wycieczka w Błędne Skały. W obu miejscach pogoda średnio dopisała, przez chwilę było słońce, a potem chmury.
Cieplice to uzdrowisko bardzo przypominające niemieckie nadmorskie miejscowości, jak Ahlbeck. Jest i promenada, i Park Zdrojowy. Poza mną byli tam chyba wyłącznie niemieccy emeryci, więc nie obyło się bez dancingu w hotelu tuż pod moim pokojem, ale na szczęście szybko się skończył:> Niedaleko Parku Zdrojowego jest Park Norweski. Wcześniej pojechałam na starówkę w Jeleniej Górze.
Błędne Skały zaskoczyły mnie podobnie, jak Śnieżka - w Karpaczu okazało się, że wyciąg nie działa, a tutaj, że nie działa tak zwany górny parking. Prowadzi tam dosyć wąska droga i ruch jest wahadłowy, więc przyjechałam o pełnej godzinie, żeby mnie wpuścili, ale z powodu remontu trzeba było i tak zaparkować na parkingu dolnym i dotrzeć do skalnego labiryntu na piechotę, co zajmuje około godziny.
Na miejscu nie było jeszcze tłumów, pojawiły się pod koniec zwiedzania. Kupuje się bilety w kasie i rusza labiryntem skalnym. Nie mam pojęcia, dlaczego nie ma przed nim ostrzeżeń o wąskich przejściach. Gdzieniegdzie i jak dla mnie było dość ciasno, choć trochę grubsza osoba nie ma tam szans. Ciekawe, czy kiedyś ktoś się tam zaklinował. Na początku labiryntu jest kamień wyglądający jak kosmita z rysunków Raczkowskiego:>
Oczywiście to jest tylko niewielka część tego, co można zobaczyć w tym regionie, zupełnie wyjątkowym pod urbexowym względem w skali kraju. Podczas wyprawy nie udało mi się dojechać do wszystkich obiektów, które miałam zaznaczone na mapie, często z powodu umówionych terminów w innych miejscach, a czasem z powodu braku sił lub komplikacji podczas wycieczki. Na pewno trzeba będzie wrócić choćby z powodu kalwarii czy Muchołapki, a także paru pałaców. Mam więc nadzieję, że jeszcze kiedyś wkleję tu jeszcze co najmniej część siódmą:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz