Pałac z malowidłami to czołówka dolnośląskich atrakcji. Obok obiektu opisanego w pierwszej części, był jednym z powodów, dla których pojechałam w tę trasę.
Historia budowli sięga XVI wieku, potem były przebudowy w dwóch kolejnych wiekach. Należała do jednego z najbogatszych niemieckich rodów.
Po wojnie oczywiście teren przejęło państwo. Był i PGR, i hufiec pracy, ale to właśnie w tych czasach (lata 50-te) pałac doczekał się remontu. Dziś jest w rękach prywatnych i żadnych nowych prac nie widać.
Wejście do środka nie było oczywistą oczywistością, ale ostatecznie okazało się nie tylko możliwe, ale i sympatyczne. W środku czekały cuda niewidy. Tak wygląda dojście do pierwszej dużej sali i ona sama:
Druga sala jest jeszcze lepsza. Malowidła, kominek, kolumny - można by tym obdzielić mnóstwo innych obiektów. Każdy element byłby wystarczającym powodem, by jechać daleko i wchodzić do środka.
Podobnie jak w przypadku Pałacu z zieloną salą, po zobaczeniu zdjęć naturalną reakcją jest pytanie o to, czy to na pewno miejsce opuszczone. Ale przecież w "urbexie" uznaje się za takie także te, które mają określonych właścicieli - to wręcz zdecydowana większość. Z drugiej strony Pałac z Malowidłami podobno wciąż bywa od czasu do czasu wykorzystywany do organizacji lokalnych spotkań, także szkolnych. To jednak okazjonalne, obiekt jest na co dzień nieużytkowany i zamknięty dla turystów, a w środku bogactwo dekoracji przeplata się ze śladami porzucenia. Obiecałam komuś, że nie będzie tu "żadnych głupot" o pałacu i w ogóle, więc najlepiej będzie, gdy już w razie czego zamilknę i wkleję, co jest do wklejenia ;>
Jak zwykle poza zwiedzaniem opuszczonych miejsc interesowały mnie atrakcje przyrodnicze, a tych na Dolnym Śląsku też nie brakuje. Po Bieszczadach bardzo chciałam znowu iść w góry. Tym razem wspięłam się na Śnieżkę, zwiedziłam też labirynt w Błędnych Skałach i weszłam na Ślężę.
W tym ostatnim miejscu chciałam pojawić się z samego rana, żeby nie było ludzi, ale mgła była tak wielka, że odwróciłam kolejność i najpierw zwiedziłam parę pałaców. Interesują mnie nie tylko te opuszczone. Gdy obok jest ładny park lub budowla fajnie wygląda mimo odnowienia, też zwiedzam. Dlatego pojechałam do zamienionego teraz w hotel pałacu w Krobielowicach z ładnymi krużgankami i nieco zaniedbanym, ale przez to tym bardziej dla mnie ciekawym parkiem. Mgła bardzo do niego pasowała:
Tego rodzaju krzyże często widywałam na Dolnym Śląsku przy drogach. Postać Jezusa jest jakby wycięta z papieru, wygląda to trochę jak w cerkwi:
Można podjechać samochodem pod sam pałac, jest tam mały parking. Da się zwiedzać park bez żadnych przeszkód, do środka pałacu nie wchodziłam.
A jednak i tam znalazło się coś opuszczonego ;> Były to chyba tak zwane "dawne zabudowania folwarczne", zdaje się, że jakaś stajnia.
Gdy się wypogodziło, ruszyłam na Ślężę. Zastanawiałam się, czy mój samochód nie będzie zbyt osamotniony na Przełęczy Tąpadła. Okazało się, że sytuacja jest wręcz przeciwna. Mimo października waliły tam dosłownie tłumy. Zwłaszcza, że była sobota. Ledwo zaparkowałam. Zgodnie ze wskazówkami z przewodnika "Polska Niezwykła" weszłam na Ślężę szlakiem żółtym, a zeszłam z niej niebieskim.
Są to dwa różne światy. Szlak żółty należy jednak omijać, gdy nie jest bardzo rano - chyba, że wspinaczka w towarzystwie tłumu marudzących dzieci, licznych zakonnic grających wesoło na gitarach i rozochoconych wycieczek zakładowych to nasze wakacyjne marzenie. Jakby tego było mało, przez Ślężę przebiegał jakiś maraton. Droga jest o wiele prostsza i krótsza, niż szlak niebieski.
Ślęża do około XI wieku była pogańską świętą górą, miejscem kultu Słońca. Na szczycie zachowała się tak zwana kultowa rzeźba przedstawiająca niedźwiedzia, podobno zwana też dzikiem ;>
Gdy weszłam na górę, biedny Niedziedziodzik był pokryty pozującymi do zdjęć dziećmi. Wkoło wycieczka szkolna piekła kiełbaski, a nieopodal zrobiono metę maratonu, gdzie każdego kolejnego uczestnika witały wydawane przez komitet powitalny radosne odgłosy, jakich nie powstydziliby się Prasłowianie. Robiąc zdjęcie "rzeźby kultowej", miałam do wyboru tło wycieczki z kiełbasą lub też mopsa ubranego w zielony kaftanik i po namyśle wybrałam to drugie, choć jak widać, nie udało się w pełni uniknąć tej pierwszej opcji.
Nie udało się zjeść obiadu w schronisku, bo właśnie dotarły tam koncertujące zakonnice, więc ruszyłam w kierunku szlaku niebieskiego w stronę Tąpadły. To było to! O wiele więcej skał i widoków, o wiele mniej ludzi, tajemniczy bór i w ogóle;>
Jak widać, do drzew raz na jakiś czas były przyczepione żółte wstążki -oznakowania z maratonu. Dobrze się złożyło. Bardzo mnie to zdziwiło, ale na tym znanym i przecież nie jakimś szczególnie trudnym do przejścia szlaku dosyć łatwo jest się zgubić. Czasem nie widać już ścieżki, a po rumowisku skalnym idzie się, szukając kolejnych niebieskich znaków, a te nie są wcale tak gęsto namalowane. Pomyślałabym, że to moje gapiostwo, ale spotkałam dwie błądzące grupki, w tym jedną nie pierwszy raz będącą w tym miejscu. Zauważyliśmy wstążki maratonowe i wróciliśmy na właściwy szlak. Podobno zimą najłatwiej się zgubić. Kłopoty zaczynają się mniej więcej przy tych kamieniach:
Gdy zacznie się schodzić w dół po kamieniach bez żadnej drogi, trzeba iść normalnie do widocznej na dole zwykłej drogi, a potem iść nią w lewo. Dalej będzie jeszcze jedno miejsce, gdzie łatwo zabłądzić, też rumowisko bez widocznej ścieżki. Końcówka szlaku to już zwykła, szeroka droga prowadząca prosto na parking.
ciąg dalszy nastąpi
Robia wrażenie...przepiękny szkoda że moge sobie pomarzyc o nim..jutro go mieliśmy zwiedzac...mielismy :(
OdpowiedzUsuńInnym razem, pałac nigdzie nie czmychnie ;>
UsuńI niech mi ktoś powie, że Dolny Śląsk nie jest absolutnie magicznym miejscem... Twoje wpisy mają jeden minus - przez nie tęsknię za nim jeszcze bardziej :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia! Jak będziesz kiedyś w Łodzi (choć pewnie tam nie ma za dużo do zobaczenia) to pisz.
OdpowiedzUsuńDzięki. Łódzkie już raz zwiedzałam pod urbexowym kątem - jest wpis z sierpnia zeszłego roku
Usuń