Przez Przełęcz Małastowską przejeżdżałam autkiem dwa czy trzy razy już podczas marcowo-kwietniowej trasy, ale jakoś się nie złożyło, żeby poznać te tereny bliżej. W maju postanowiłam to nadrobić. Na przełęcz wjeżdża się ostrymi serpentynami, co zimą musi być mało przyjemnym przeżyciem. Na górze jest spory parking i prowadzi stamtąd niebieski szlak do schroniska, po drugiej stronie szosy cmentarz wojenny, do którego przejdę później. Na razie droga do schroniska PTTK. Tak się wcześniej zastanawiałam, jak to możliwe, że jakiekolwiek schronisko w takim miejscu jeszcze nie zbankrutowało, bo przecież tam nie ma żywego ducha i prawie zawsze jestem sama na każdym szlaku. No ale schronisko jest, powstało w 1955 roku. Okazało się niesamowitą miejscówką. TU jego strona w necie.
No ale na razie trzeba było ten niewielki kawałek podejść pod górkę:
Powitał mnie widok klasyka polnych dróg;> Potem się okazało, że bliżej dyżurki GOPR stoją normalnie autka osobowe, widocznie wjechały od innej strony.
A oto i schronisko. Jak wyczytałam w przewodniku "Beskid Niski. Od Komańczy do Wysowej", zostało ono zbudowane przez pięciu cieśli z Zakopanego w zaledwie trzy miesiące 1955 roku. Najpierw miał być tylko skromny schron dla turystów, ale w końcu tak się rozpędzili, że zrobili całe schronisko. Na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów też spotkałam ekipę cieśli z Zakopca, zresztą z piękną żółtą IFĄ dźwig. Stawiali drewniany prywatny dom, a wcześniej budowali kościół w Mucznem. Widocznie tatrzańscy cieśle są w tym regionie poszukiwani. Hmmm, czy w ogóle to schronisko będzie czynne?
Byłam tam pierwszy raz w życiu i najpierw zapukałam od tej strony widocznej powyżej, a tam pan mi powiedział, żebym poszła od drugiej strony. Czyli jednak ktoś jest, oby był i obiad. A od drugiej strony... plac budowy:> Trwał remont schroniska, coś dobudowywali, więc przeszłam pod rusztowaniami.
I znalazłam się między tysiącem tabliczek i karteczek:>
Nie jestem jakąś wielką fanką kotów, ale ten widok był niezły:
Tak sobie tam stałam i zastanawiałam się, kiedy ktoś do mnie przyjdzie, żeby mogła coś zamówić, aż tu nagle ozwał się głos znikąd, który rzekł, że gdy będę wiedziała co chcę, to żebym powiedziała. W końcu się pokapowałam, że głos dochodzi z dołu, gdzieś z okolic tej półeczki. To była jak się okazało miniwinda, którą jedzenie trafia do gościa z kuchni na dole.
W końcu na górę wjechały pierogi ruskie. Wydawanie reszty też tym sposobem. Jeszcze nie widziałam nigdzie takiej miniwindy gastronomicznej:>
Tutaj domek beskidzkiego GOPR-u:
No i według mapy poszłam szlakiem w kierunku pierwszego z namierzanych cmentarzy wojennych, jak zwykle klaszcząc i śpiewając, co tylko przyszło mi do głowy, żeby odstraszyć ewentualne misie:
Spotkałam nieczynny o tej porze wyciąg narciarski:
No i jest pierwszy cmentarz wojenny, nr. 58. Według TEJ, polecanej już tu wiele razy książki, która była dla mnie świetną inspiracją, to najwyżej położony cmentarz z czasów I wojny światowej w Galicji Zachodniej. Ta wysokość to 800 m n.p.m. Cmentarz projektował Dušan Jurkovič. Leży tu 136 żołnierzy, mniej więcej po równo z obu stron pierwszowojennej barykady.
Inskrypcja głosi: "Oto wybawienie, które przyniosła nam wojna: / Z tysięcy niespodzianych źródeł / w chwili potrzeby siły nam urosły /Oby nigdy nie wyschły te źródła sprawdzone / A z śmierci naszej wiosna rozkwitła nad światem".
Potem poszłam przez las według czarno-białych znaków do kolejnego cmentarza wojennego.
Schodziłam w dół, aż zobaczyłam kamienne ogrodzenie drugiego cmentarzyka, nr. 59. To też projekt Dušana Jurkoviča. Leży tu 80 żołnierzy, 60 armii austro-węgierskiej i 20 Rosjan.
Tłumaczenie inskrypcji: "Jeśli czcić chcecie poległych bohaterów, podarujcie swe serca ziemi, która ich kryje".
Czarno-białym szlakiem zeszłam do szerokiej drogi prowadzącej z powrotem na Przełęcz Małastowską od wsi Przysłup.
Mniej więcej w tym miejscu rozległy się dziwne pomruki z młodnika po lewej, słyszałam coś takiego w sumie trzy razy podczas chodzenia po Beskidzie Niskim. Nie mam pojęcia co tak mruczało, ale odpowiedziałam jak zwykle śpiewem, klaskaniem i przyspieszeniem kroku:> Niestety podobno młodniki to ulubiona miejscówka misiów, warto o tym pamiętać, gdy się gdzieś widzi młode iglaki na szlaku i prewencyjnie z umiarem hałasować. Miś nie zaskoczony powinien sam się zawinąć jeszcze z dala od człowieka. Oczywiście może to coś innego mruczało. Na przykład mruczący dzik. Lub mruczący drwal, który schował się w młodniku. Zresztą podczas tej wycieczki jeszcze raz najadłam się strachu z powodu domniemanej obecności misia, ale o tym później.
Póki co doszłam do przełęczy, gdzie na parkingu czekało autko.
Chwila spaceru jeszcze jedną leśną ścieżką:
No i przyszedł czas na zwiedzanie położonego na samej przełęczy cmentarza nr. 60. To jeden z bardziej znanych tego typu obiektów. Też projektował go Dušan Jurkovič, leżą tu sami żołnierze armii austro-węgierskiej.
Główny pomnik:
Dopiero potem zauważyłam, że to nie malowidło, tylko płaskorzeźba w drewnie, wykonał ją Czech Adolf Kašpar.
Nietypowy widok - figurka na jednej z żołnierskich mogił. O wiele częściej spotyka się wstążeczki, wieńce, a naprawdę sporadycznie porcelanki.
Pod głównym pomnikiem:
No a potem poszłam sobie spontanicznie jakąś ścieżką w las, chyba to zimowe trasy biegówkowe, sądząc po późniejszym przeglądaniu map. Nie na wszystkich to zaznaczono. W każdym razie w maju była to zarośnięta i miejscami podmokła leśna dróżka.
Ze zwierzyny spotkałam tylko młodego dziczka, którego wypłoszyłam z górki po prawej, ale przestało mi być wesoło, gdy po paru kilometrach na środku ścieżki pojawiła się świeża, lśniąca kupa wyglądająca zupełnie jak kupa misia. Bardzo żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, ale jedyne, o czym wtedy pomyślałam, to zrobienie w tył zwrot i pomaszerowanie na przełęcz. To nie były takie bobki jakie robią na przykład łoś czy sarna, tylko pokaźny czarny placek. Coś jeszcze mogło zrobić coś takiego na takim odludziu?
Komańcza, czyli już trochę Bieszczady, a trochę jeszcze Beskid Niski, była jednym z moich ostatnich przystanków w majowej trasie. Właściwie granica między jedną krainą a drugą leży ponoć na rzece Osławie i Komańcza załapuje się jeszcze do Beskidu Niskiego. Rano pojechałam obejrzeć cerkiew i cmentarz parafialny.
Cerkiew pw. Opieki Matki Boskiej to chyba całkiem udana kopia XIX-wiecznego zabytku, który spłonął tu około 10 lat temu. Oryginalna jest tylko dzwonnica, z reszty niestety nic nie zostało. Prawdopodobnie przyczyną pożaru była nieostrożność przy zapalaniu świeczek w świątyni.
Tuż przy cerkwi jest czynny cmentarz parafialny z XIX-wiecznymi nagrobkami i paroma porcelankami:
Na koniec dwa małe cmentarze wojenne, które odwiedziłam w okolicach Gorlic w deszczowy dzień. Oba położone są we wsi Kobylanka. Trochę się ich naszukałam, zwłaszcza tego pierwszego, schowanego za zamieszkałą posesją. Musiałam trochę przez nią przemknąć, żeby się tam dostać:> Wróciłam przez wysoką mokrą trawę na jakimś polu, drugim sposobem. Na cmentarzu leżą żołnierze rosyjscy, projektował go Hans Mayr. Powstał obok miejsca, gdzie w czasach I wojny były okopy. Dziś nie są już chyba widoczne.
Ciekawostką tego małego i skromnego cmentarza są wielkie dęby:
Drugi cmentarz jest malutki, ale bardzo oryginalny ze względu na kaplicę, wyglądającą jak kawałek opuszczonego pałacu - i właściwie tak też jest, bo to XIX-wieczna kaplica pałacowa Skrzyńskich, cmentarz powstał "dookoła" niej. Tak samo jest zresztą na jednym z cmentarzy wojennych w Bieczu, efekt też bardzo ciekawy.
Cmentarz nr. 99 znajduje się przy asfaltówce, ale nie przy niej samej, dopiero objeżdżając to samo miejsce drugi raz, zauważyłam charakterystyczną kaplicę w zagajniku. Tu z kolei leżą Niemcy, cmentarz również projektował Hans Mayr.
Kaplica była oczywiście zamknięta, ale przez szybki można zobaczyć wnętrze:
c.d.n.
Nie chcę krakać ale kiedyś tego misia spotkasz:)) ciekawe te cmentarze, pozdrawiam
OdpowiedzUsuń