Opuszczony dom z komunijnymi obrazami stoi sobie przy pewnej ruchliwej trasie i nie dziwota, że jest z tego powodu już mocno nadgryziony tak zwanym zębem czasu:> Na szczęście licznych wandali i szabrowników, którzy tam bywali, zupełnie nie zaciekawiły liczne obrazy, w tym stare komunijne portrety - jakże cenne wiesiexowo fanty. W świetle flesza z ciemności wyłonił się regalik z typowym dla opuszczonych chatek rzędem kieliszków oraz oczywiście prostokątnym świętym obrazem z Jezusem na łódce:
Opuszczone łóżeczko dziecięce:
No i zakurzone portrety rodzinne, których najwyraźniej nikt nie chciał. Na chwilę wyniosłam je na dwór do lepszego światła, potem powędrowały z powrotem do chatki. Jeszcze raz to napiszę - nie można niczego zabierać z opuszczonych miejsc ani nawet niczego trwale przestawiać.
Kirkut z grobem jasnowidza to jeden z najciekawszych żydowskich zabytków w województwie. Miejsce robi wielkie wrażenie już w momencie zbliżenia się do niego. Kiedy zaparkuje się między myjnią a supermarketem, niedaleko ruchliwej drogi i po paru krokach jest się w takim miejscu, tym bardziej. Cmentarz jest położony na górze i otoczony bardzo wysokim, solidnym murem, jak więzienie. Mur zresztą też jest zabytkowy, pochodzi jeszcze z XVII-go wieku. W pierwszym momencie nie wyglądało to za dobrze. Mur ogromny, a jedyna brama zamknięta. Ale nie można tak się zniechęcać;>
No i jestem po drugiej stronie! Ledwo widoczną ścieżką zaczęłam wspinać się pod górę, która jest zresztą dawnym grodziskiem. Wszystko zarośnięte, teren spory, no ale na szczęście pojawiają się pierwsze macewy:
Na szczycie góry jest ich coraz więcej.
Pod niektórymi macewami można było znaleźć zapisane po hebrajsku karteczki z różnymi prośbami i modlitwami:
Dziura w wyjątkowo dużej macewie. Została przestrzelona pociskiem podczas wojny.
A to co za budowla? Coś w rodzaju altany. Dopiero potem dokopałam się do informacji, że to grobowiec, tak zwany ohel, bardzo znanego żydowskiego cadyka jasnowidza, który chętnie lewitował, a poza tym uważał, że alkohol oczyszcza z grzechów, co niekoniecznie podobało się innym cadykom. Miejsce wciąż jest celem pielgrzymek Żydów z całego świata, którzy wierzą w nie przemijającą moc lewitującego mistrza. On sam zresztą zginął wypadając przez okno w 1815 roku, a według przewodnika z serii "Polska Niezwykła" jedna z wersji wydarzeń głosi, że stało się to właśnie podczas lewitacji.
Zajrzałam do środka budowli. A tam piękna, kolorowa macewa. Zresztą niedawno w Muzeum Żydów Polskich przeczytałam, że wbrew temu, co dziś widuje się na kirkutach, macewy od XVIII wieku bywały malowane na kolorowo! Nie miałam o tym pojęcia. W Kałuszynie wykopano taką macewę, można ją zobaczyć tu. Ciekawe jest to, że malowano je zazwyczaj na żółto lub niebiesko. Przypomina to nieco zwyczaje panujące na cmentarzach prawosławnych na Podlasiu. Pojawiała się też barwa czerwona. Ciekawy temat, który na pewno będę dalej zgłębiać. O tym i o symbolice grobów żydowskich jest napisane tu.
Symbol korony na macewie oznaczał pobożność, uczoność lub bycie głową rodziny i wierność małżeńską:
Lwy symbolizowały władzę i silną wiarę, tutaj połączone z innym typowym symbolem - koroną.
Na ułamanej macewie po prawej widać symbol winogron, mogło to oznaczać płodność (na nagrobku kobiecym), owocną pracę lub lud Izraela w Ziemi Obiecanej:
Pod tą macewą jak widać też cały stos karteczek z modlitwami i prośbami:
Gdy wyszłam z cmentarza, zobaczyłam, że nie byłam tam sama, na murze gigancie ktoś przysiadł:
Rezerwat Jata pełen starych drzew, a konkretnie jodeł, jest z dala od popularnych turystycznie miejsc. Roztocze każdy kojarzy, Polesie może rzadziej, ale raczej też, ale kto by jeździł pod Łuków? A jest tam co oglądać. O tym miejscu dowiedziałam się ze wspomnianego już tutaj przewodnika z serii "Polska Niezwykła". Czasem potrafią znaleźć takie mniej znane przyrodnicze perełki i pokazać ciekawą propozycję trasy. Tak było i tym razem. Żeby tam trafić, trzeba dojechać pod leśniczówkę we wsi Żdżary, niedaleko przejazdu kolejowego. Jest tam parking i początek ścieżki przyrodniczej.
Ten rezerwat jest jednym z najstarszych w Polsce, utworzono go w 1933 roku. Więcej o tym miejscu na przykład tu i tu.
Jodły są ogromne, niektóre okazy mają po kilkaset lat.
Doszłam do pierwszego pomnika, polany wypoczynkowej i kładki, wróciłam tą samą drogą.
Moja pierwsza samochodowa trasa kilkudniowa poza Warszawę to Warszawa-Kazimierz Dolny-Łysa Góra-Krzyżtopór i okolice. Trudno mi uwierzyć, że to było zaledwie cztery lata temu, tyle od tamtej pory udało mi się zwiedzić dzięki autku. Pokażę teraz najpierw zdjęcia tegoroczne z Kazimierza - tym razem byłam tam tylko krótko, przejazdem, a potem wiosenne zdjęcia z tej pierwszej trasy.
A tutaj te starsze zdjęcia:
Korzeniowy Dół to słynne wąwozy w Kazimierzu. Tam też byłam kilka lat temu. Właściwie to nie wąwozy, tylko tak zwana głębocznica. Powstała w miejscu, gdzie prowadziła droga, została wyżłobiona kołami wozów i kopytami koni. Tak, jakby ludzie sami sobie zrobili wąwóz przez lata jeżdżenia drogą.
Z Kazimierza podczas mojej pierwszej trasy pojechałam do przeprawy promowej na Wiśle, żeby dostać się do Janowca. Był to pierwszy raz, kiedy mój samochód płynął promem. Kolejne dwa razy nastąpiły w tym roku w Wielkopolsce.
Tu już Janowiec:
Pasiasty zamek w Janowcu zaczął być budowany w XVI wieku, potem był przerabiany. W XVIII-tym wieku dziedzic Lubomirski przegrał budowlę w karty, co doprowadziło do jej ruiny. W czasach międzywojennych ruinę kupił pewien inżynier geodeta. Zamek przetrwał wojnę, a czasach PRL o dziwo nie został odebrany prywatnemu właścicielowi, co było ewenementem w całym bloku państw komunistycznych. Inżynier nie podołał odbudowie i w latach 70-tych sprzedał zamek do muzeum w Kazimierzu. Dziś jest to tak zwana trwała ruina.
W środku muzealnej części zamku:
Jak ze zwiedzaniem cmentarza żydowskiego? Trzeba się jakoś wcześniej umawiać, czy po prostu można przyjść? :)
OdpowiedzUsuńJa się nie umawiałam, nie wiedziałam nawet że jest taka sytuacja
UsuńMiałem okazję odwiedzić Wąwóz Korzeniowy Dół i to co mnie najbardziej zdziwiło,to mimo panującego na zewnątrz upału,w wąwozie był przyjemny chłód. A sam Kazimierz Dolny,to specyficzne miasteczko. Brukowane uliczki,charakterystyczny rynek zapełniony straganami,domy wkomponowane w strome zbocza pagórków,to wszystko sprawia wrażenie,jakby zatrzymał się tu czas. Zresztą to miasteczko artystów,tętniące życiem praktycznie o każdej porze roku. Nawet latem odbywa się tu Festiwal Filmu i Sztuki "Dwa Brzegi".
OdpowiedzUsuńJeśli ponownie będziesz w Kazimierzu Dolnym,koniecznie odwiedź Herbaciarnię Galerię "U Dziwisza". Wystrój wnętrza zapiera dech w piersiach - umeblowanie poszczególnych części budynku jakby żywcem wyjęte z okresu przedwojennego i do tego muzyka z tamtej epoki. Jak ja tam byłem to akurat słuchałem piosenek Mieczysława Fogga:) Dobrą mają tam lemoniadę,gruszkowa jest najlepsza (przynajmniej mnie najbardziej smakowała).
W pobliskim Nałęczowie nie ma aż tylu atrakcji,ale na uwagę zasługują XIX wieczne drewniane wille,które z reguły przerobione zostały na domy noclegowe dla turystów. Miałem okazję nocować w takiej zabytkowej willi. Jedno co mi się nie podobało,to przebudowa wnętrza na współczesną - właściciele nie powinni w to ingerować. Ale ogólnie podobało mi się tam. I mimo upału,w środku panował przyjemny chłód:)
Będąc w Nałęczowie,koniecznie trzeba odwiedzić miejscowy Park Zdrojowy. Zdarza się,że na jego terenie można posłuchać tzw. ulicznych grajków,którzy swoją muzyką uprzyjemniają pobyt w tym parku. Jak tam byłem,to starszy pan grał na skrzypcach piękne ballady rosyjskie.
Na koniec mojego i tak już długiego komentarza pragnę napisać,że czytanie bloga,który prowadzisz,jest jak chodzenie po bagnach - po prostu wciąga:)
Czekam na kolejne relacje z miniwycieczek. Pozdrawiam.