środa, 5 października 2016

Opuszczone miejsca i przyroda Lubelszczyzny, część 3

Drewniany domek z monidłem, innymi obrazami i porcelanowym rumakiem, a do tego kilka małych cmentarzy w rejonie Poleskiego Parku Narodowego i ścieżka Dąb Dominik też w PPN. Na koniec różne miejsca podczas wschodu słońca w Poleskim Parku Narodowym.






Dom z monidłem i koniem stał w pewnej wsi położonej blisko Ukrainy. W latach 40-tych w tym rejonie toczyły się brutalne walki między Polakami a Ukraińcami. Ludność wsi, w połowie polska, a w połowie ukraińska, była mordowana, ich domy palone. Źródła historyczne mówią o masakrze cywilów, zwłaszcza po stronie polskiej. Ten domek raczej nie ma większych szans tego pamiętać. Chyba niemożliwe, żeby ocalał. Ale może dawni mieszkańcy coś z tego pamiętali?  Zarośnięty, żółty, drewniany, wyglądał jak idealna opuszczona chatka. Sprawdziłam i okazało się, że środek jest ciekawy i ma swój własny nastrój.


Najciekawszy był pokój po prawej. Na parapecie stało klasyczne monidło, częściowo zakryte przez sporego porcelanowego konia.

Na chwilę zaniosłam obraz do przedsionka, do lepszego światła. Potem wrócił na miejsce, podobnie jak koń. Zawsze trzeba tak robić w opuszczonych domach, zwiedzać tak, jakby nigdy nas tam nie było, wszystko odstawiać na miejsce i niczego nie zabierać.



W kolejnym pokoju klasyka - typowe drewniane łóżka, kolorowa lampa ze szkiełek, tak często spotykana w bardzo różnych przecież częściach kraju, do tego oczywiście święte obrazy.






Była i harcerska "książeczka zastępu":> Zdjęcie okładki wyszło nieostro, ale pokazuję, bo rzadko się coś takiego trafia.





Na parapecie niedaleko monidła z koniem - odrapany aniołek.


Kolejne klasyczne święte obrazy w tym pokoju:



Niektóre obrazy stały na podłodze, inne wisiały na ścianach:







Podarty, a może zjedzony przez myszy stary list leżący na podłodze pośrodku tego wszystkiego. Ktoś pisał, że ukradli mu radio i parasol. Dat brak, ale mowa o "meldowaniu na milicję". "2 tysiące poszły jak kamień do wody".


Pod ścianą portret jakiegoś mężczyzny, częściowo przesłonięty przez sznurek, na którym obrazek pewnie kiedyś wisiał:








Widok z progu:


Pokażę teraz kilka małych opuszczonych cmentarzy znalezionych na terenie Poleskiego Parku Narodowego albo tuż obok niego. Podobnie jak podczas zwiedzania Puszczy Pyzdrskiej, szukałam ich przy pomocy dobrej mapy, na której zaznaczono dawne cmentarze, pomniki, mogiły, parki podworskie i tym podobne miejsca. Tak jak wtedy, mimo zaznaczenia na mapie szukanie tych miejsc często okazywało się mniejszym lub większym wyzwaniem. Zwłaszcza, że pozostałość po cmentarzu mogła oznaczać tylko pojedynczy drewniany krzyż schowany w kępie drzew albo parę omszałych kamieni. Trzeba było jechać drogą, często gruntową tak jak w przypadku cmentarza ewangelickiego W., i starać się dopasować mapową rzeczywistość do tego, co się widzi.




Tutaj musiałam zawrócić przy skrzyżowaniu polnych dróg z kapliczką i przyglądającymi mi się końmi. Jednak mijana wcześniej kępa drzew musiała być tym szukanym miejscem.



Weszłam w kępę, w kurtce i kapturze na głowie, żeby w miarę możliwości nie nałapać kleszczy. No i jest - jeden drewniany krzyż wrośnięty w ziemię, a więc to tu. Żadnych zachowanych mogił ewangelickich, a przynajmniej ja ich nie znalazłam. Mimo wszystko polny lasek, o którego historii pewnie wiele osób przejeżdżających tamtędy nie wie, nie został przez te wszystkie lata wykarczowany, a ziemia zaorana. Skromne miejsce w pięknej scenerii. Nie dałam rady znaleźć o tym miejscu, położonym w gminie Wołoskowola, żadnych informacji. Cmentarze ewangelickie były opuszczane po 1945 roku, gdy osadnicy wyjeżdżali z Polski, pewnie w tym przypadku też tak było.



Teraz pokażę dwa cmentarzyki ewangelickie położone w gminie Urszulin. Polecam stronę o historii tego regionu - TU można ją znaleźć, ktoś wykonał naprawdę sporo historycznej roboty. Na te cmentarze też natrafiłam dzięki mapie - zresztą mapie Compassu "Poleski Park Narodowy". Pierwszy jest skromniejszy, schowany za zabudowaniami w lasku przy bocznej dróżce. Wieś założyli niemieccy koloniści w pierwszej połowie XIX-go wieku. Podobno przybyli nie tylko z Niemiec, ale i z Łodzi. Został po nich zarośnięty cmentarzyk, który namierzyłam tradycyjną metodą przeszukiwania polnych skupisk drzew w zaznaczonym na mapie regionie. Kilka lat temu został uprzątnięty po raz pierwszy od dawna dzięki grupie lokalnych pasjonatów.





Na drugim cmentarzyku zachowało się więcej ewangelickich mogił. Osadnicy mennoniccy przyjechali tutaj z Francji i Szwajcarii na zaproszenie księcia Czartoryskiego pod koniec XVIII wieku. Ciekawe, że mówili po niemiecku z francuskimi naleciałościami. Druga fala osadnictwa nadeszła z Wielkopolski i Kujaw w pierwszej połowie XIX-go wieku. Niemieccy ewangelicy zajmowali opuszczone domy pierwszych mennonitów, którzy wyjeżdżali dalej na wschód, zniechęceni kiepskimi glebami do upraw. Na ich cmentarzu niedawno przeprowadzono prace porządkowe.







Szyszki położone na jednym z nagrobków:












Ścieżka przyrodnicza "Dąb Dominik" to kilkukilometrowy szlak, prowadzący kładkami przez lasy i torfowiska do pięknego Jeziora Moszne. Nazwa jeziora wzięła się od nazwiska właściciela okolicznych gruntów, a nazwa dębu, stojącego blisko parkingu między Wolą Wereszczyńską a Jamnikami, od imienia prof. Dominika Fijałkowskiego, botanika, który przyczynił się do utworzenia PPN. Ruszyłam wcześnie rano od strony małego parkingu w Kolonii Łomnica:



Jest i Dąb Dominik:


Nagle trzy dziwne grzyby przy samej ścieżce, na szczęście jakimś cudem nikomu nie przyszło do głowy zniszczenie ich:



Zaczynają się kładki, niedługo będzie jezioro:





No i jest wejście między szumiące trzcinowiska:










Jezioro Moszne:














Poszłam dalej w kierunku wsi Jamniki, wciąż kładkami przez podmokłe tereny, bory bagienne i torfowiska.







Po drodze mija się na tym odcinku szlaku tak zwane torfianki, czyli torfowe wyrobiska zalane wodą.















Wychodzi się z lasu we wsi Jamniki. Stamtąd szosą doszłam z powrotem na parking w Kolonii Łomnica.


A na koniec parę zdjęć wschodu słońca w Poleskim Parku Narodowym. Tu okolice Sosnowicy i Janówki w drodze do ścieżki przyrodniczej Perehod, pokazanej w poprzednim odcinku.



A tu jeszcze okolice Woli Wereszczyńskiej, więcej tych rejonów też w poprzednim odcinku.














Okolice Pieszowoli i Sosnowicy:








c.d.n.

3 komentarze:

  1. Napatrzeć się nie mogę, takie kładki to jest najpiękniejsza rzecz na świecie! No, jedna z wielu najpiękniejszych, gwoli ścisłości ;) Zachwycające tereny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że ten blog jest jeszcze mało popularny. Gdyby więcej ludzi go obejrzało, to może wtedy pojawiłyby się komentarze ludzi, którzy w dzieciństwie tu mieszkali, czy nawet sąsiadów znających lata świetności tych gospodarstw. Mnie zawsze ciekawi życie tych ludzi, kim byli itp. Ale od czego jest wyobraźnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny post, smutny, refleksyjny. Cudowne zdjęcia. Z przyjemnością czytałam i oglądałam tereny.
    W Sosnowicy byłam 38 lat temu, podobnie w Urszulinie. Byłam na tych terenach w PGR-e na praktyce robotniczej przed studiami, to były czasy PRL. Pamiętam, że piękna przyroda dookoła i dzikość terenów mnie zauroczyła. Widzę, że nie wiele się zmieniło od tamtych lat.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń