środa, 26 października 2016

Opuszczone miejsca i przyroda Lubelszczyzny, część 8

Rozpadający się domek, w którym można dojść do zatrzymanej w czasie części i znaleźć nietypowy komunijny portret, dwa stare cmentarze - żydowski za torami i grekokatolicki przy dawnej cerkwi, a na końcu roztoczańskie pola i lasy podczas zachodu słońca.






Domek z komunijną palmą znalazłam, błądząc samochodem po wiejskich drogach w poszukiwaniu pewnego cmentarza. W końcu go nie znalazłam, za to podczas zawracania natknęłam się na drewniany rozgnieciony domek za wsią. Zapomniałam sfotografować go od zewnątrz. Nie zapowiadał się rewelacyjnie. Od ulicy dawno wybite okno, w środku dach wiszący nad podłogą, pusto, gruz i śmieci. Ale zajrzałam do środka i rozejrzałam się. No i jest - na podłodze nietypowy komunijny portret chłopca. Jeszcze takiego nie widziałam. Komunijny chłopiec obok stolika z obrazem to klasyka, ale komunijny fotomontaż z Jezusem i palmą widziałam pierwszy raz:


Obok miejsca po drzwiach, gdzie wciąż wisiały kolorowe wstążki , stał święty obraz:


Do dalszych pomieszczeń trzeba było dostać się pod tym mocno uszkodzonym sufitem. Jakoś przeszłam i zajrzałam, a tam... wszystko jakby po staremu. Szabrownikom i wandalom nie chciało się na szczęście ryzykować? W każdym razie te pomieszczenia wyglądały już całkiem inaczej. Marynarki, kurtki, pasek, czapka - wszystko na swoim miejscu w tym obrośniętym chaszczami i rozgniecionym domku. Nikt nie zabrał portretu jakiejś młodej kobiety, tych ubrań, kredensu ani świętych obrazków. 





Na suficie tuż obok tego wszystkiego rozrasta się już chatkowy grzyb:


W kolejnym pomieszczeniu było już bardzo ciemno. Pełno pajęczyn, następne święte obrazy:





W poprzednim pokoju zauważyłam niebieską, plastikową Matkę Boską, dość często spotykaną w opuszczonych chatkach - w różnych wersjach. Ta była niedaleko pułapki na myszy.




Możliwe, że czas zatrzymał się w tym pomieszczeniu właśnie wtedy - 19 kwietnia 2007 roku:





Kirkutu Z. trochę się naszukałam. Jest na Roztoczu w pewnej większej miejscowości. Niezbyt dobrze wypisałam sobie ulice określające orientacyjną lokalizację. Ta funkcjonująca gdzieniegdzie w necie jest myląca, a wręcz nie istniejąca. Trzeba było przejść przez tory w nie do końca dozwolonym miejscu i rozglądać się w lesie. Przeszłam, rozglądałam się i nic. Na szczęście gdy trafiłam na właściwą ulicę przy torach, wszystko poszło sprawnie. Za torami na jej końcu od razu widać płotek i tabliczkę informacyjną. Przy akompaniamencie jeżdżących pociągów można zwiedzać i robić zdjęcia do woli na tym małym cmentarzu.



Mały kirkut za torami powstał zapewne niecałe sto lat temu, choć według niektórych wersji wydarzeń jeszcze w XIX-tym wieku. Tak przynajmniej głosi Wirtualny Sztetl, który polecam. Na stronie tej są dobrze omówione chyba wszystkie żydowskie cmentarze w Polsce i dla zainteresowanych tematem to świetne źródło informacji. Ostatnio szukałam zapomnianych kirkutów na Podlasiu i dzięki tej stronie poszukiwania były znacznie ułatwione.



Cmentarzyk ma podobno mroczną przeszłość - podczas wojny Niemcy dokonywali tu egzekucji Żydów. Do naszych czasów dotrwało 19 macew.





A teraz Cmentarz Ż., z innej części Lubelszczyzny i z zupełnie innej bajki. To kolejna nekropolia z kamiennymi krzyżami i figurami po tych, które pokazałam w pierwszych odcinkach cyklu o województwie lubelskim. Nie zabrakło żadnych typowych dla regionu elementów cmentarza - były krzyże bruśnieńskie, podwójne figurki kobiece, ludowe Jezuski łuszczące się na rozmaite sposoby.


Zabytkowa część grekokatolickiego i katolickiego cmentarza nie jest oddzielona żadnym ogrodzeniem od tej nowej, wciąż użytkowanej. Granicę widać wyraźnie, chociaż czasami stary, ponad stuletni nagrobek stoi obok nowego grobu. Tuż obok jest dawna grekokatolicka cerkiew pw. Świętego Krzyża, pełniąca teraz funkcję kościoła katolickiego.



























A teraz okolice agroturystyki w Siedliskach na Roztoczu. Na końcu wsi i w ogóle na końcu świata, a zarazem blisko roztoczańskich szlaków - właśnie czegoś takiego staram się szukać na wycieczkach. Miejsce okazało się dobre na obserwowanie zachodu słońca, wschód był zasłaniany przez drzewa. Wieczorem łaziłam tam po polach i lesie, bawiąc się z agroturystycznym psem Melą.
















Mela chciała, żeby rzucać jej patyki, ofiarnie po nie biegła, a potem udawała, ze nie chce ich oddać. Ja udawałam, że nie chcę ich zabrać, potem je zabierałam i wszystko zaczynało się od początku.




















Na polach spotykałam sarenki:











c.d.n.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy pomysł z pokazywaniem miejsc opuszczonych, trzeba dużo czasu i cierpliwości żeby takie perełki odnaleźć.Podziwiam wytrwałośći chęci. Każdy dom ma swoją niepowtarzalną historię co na zdjęciach widać

    OdpowiedzUsuń