poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 1

W pierwszej połowie kwietnia wybrałam się w 11-dniową trasę po Beskidzie Wyspowym i jego pograniczu. Praktycznie każdego dnia robiłam wycieczki po górach, resztę czasu przeznaczając na zwiedzanie wiejskich cmentarzy, także tych z pierwszej wojny światowej. Trafiło się też parę opuszczonych chatek.



Trasa bardzo się udała - jak zwykle! Zresztą czy w górach może się coś nie udać? Nawet gdy w zeszłym roku pojechałam w Beskid Sądecki podczas ciągłych ulew i zagrożenia powodziowego, to i tak było fajnie. Po prostu trzeba było trochę zmienić plany. I zrozumieć, że pora zmienić buty górskie, bo obecnych już się nie da porządnie załatać. Co dopiero, gdy nie leje i wystarczy kondycja, żeby iść gdzie się tylko chce. Pogoda trafiła się idealna, chodziłam każdego dnia i mnóstwo zobaczyłam.

W październiku musiałam przerwać zwiedzanie Beskidu Wyspowego z powodu choroby, teraz wróciłam w miejsca, które wtedy chciałam zobaczyć. Niewysokie, łagodne góry, urozmaicone i piękne krajobrazy, zero turystów. Last but not least, nie ma niedźwiedzi, więc nie trzeba klaskać i śpiewać na szlaku;> To znaczy "zachodzą sporadycznie z Gorców", jak głosi przewodnik wydawnictwa Rewasz, który nawiasem mówiąc polecam, tak jak wszystkie przewodniki z tej serii. Ale poza jednym przypadkiem w rejonie Mogielicy (sama nie wiem, skąd mi się to wzięło, może coś było na rzeczy? Na zielonym do Półrzeczek) ani razu nie przyszło mi to do głowy. W ogóle Beskid Wyspowy sprzyja poczuciu bezpieczeństwa. Oczywiście były nieliczne miniprzygody z błądzeniem i szukaniem znaków, ale nic poza tym. Polecam ten rejon osobom, które chcą spróbować samotnych wycieczek, ale jeszcze trochę się boją - bardzo wiele szlaków prowadzi blisko wsi i przysiółków, co dodaje ducha. Czasem wręcz rozbestwia:> Nie ma też co zrażać się do tras prowadzących asfaltem. Jest ich tu całkiem sporo, ale ich to nie dyskwalifikuje, bo widoki są i tak. Choćby takie jak ten na Jezioro Rożnowskie:




Pierwszy nocleg spędziłam w Tęgoborzu. Poprzedniego dnia, po przyjeździe z Warszawy, pojeździłam tylko trochę po okolicy tu i ówdzie, jednocześnie robiąc rekonesans parkingowy (bardzo ważna sprawa), a kolejnego przyszedł czas na pierwsze większe chodzenie. Był to jedyny prawie całkowicie pochmurny dzień podczas całej 11-dniowej trasy. Postanowiłam przejść niebieskim szlakiem wzdłuż Jeziora Rożnowskiego, Ostrą Górą do Rożnowa. To coś w rodzaju pogranicza Beskidu Wyspowego. Zresztą wiadomo, że trudno wyznaczyć dokładne granice i w ciągu dziejów zmieniały się one w zależności od geografa. Na miejsce startowe wybrałam wieś Tabaszowa. Można tam zaparkować pod drewnianym zabytkowym kościołem, gdy już wjedzie się serpentynami (ale nie takimi strasznymi, jak to bywa:>) od strony Przełęczy św. Justa. Szlak prowadzi początkowo asfaltówką, ale szybko schodzi się na gruntowe, leśne drogi.




Tutaj na tym zdjęciu powyżej to wszystko wygląda bardziej jak jesień, a nie wiosna, w bukowym lesie tak jest. Ale były już pierwsze kwiatki w trawie - znowu po raz pierwszy w nowym "sezonie" zobaczyłam je właśnie w Beskidach, na drzewach dopiero zaczynały pojawiać się liście. Gdy wróciłam do Warszawy, wszystko błyskawicznie się porozwijało. Przez trzy tygodnie nieobecności w Puszczy Kampinoskiej przeskoczyły dwie pory roku i zaczęło się lato.
 

Wtedy w Beskidach lato było na pewno pod względem temperatur, pomijając może ten pierwszy dzień. Było wręcz gorąco, na samochodowym "termometrze" na początku kwietnia zobaczyłam raz 28 stopni. Przyroda wyglądała typowo wiosennie, na szczęście jeszcze nie letnio. Dla mnie te przejściowe pory roku są bardziej interesujące i mogłyby trwać dłużej.





Kraina przyczep:





Droga weszła w las na Ostrej Górze Południowej (483 m) i tak już było przez następnych parę kilometrów.







Pojawiło się coś w rodzaju schronu, magazynu czy wiaty:


Minidomek pusty w środku, przy nim ławki.





Niebieski szlak zmierzał na kolejny "wierzchołek" Ostrej Góry, zwany Ostrą Górą Północną (459 m).





Jezioro Rożnowskie prześwitywało przez las, gdy pomału zbliżałam się do miejscowości Witowice. Właściwie nie jest to naturalne jezioro, tylko sztuczny zalew na Dunajcu. Pomysł utworzenia go powstał w latach 30. XX wieku po wielkich powodziach. Budowę zapory ukończono w 1941 roku. Od tamtej pory podobno zatrzymała już niejedną powódź.





















Przez cały dzień miało lać, ale w ogóle nie padało, a w końcu nawet wyszło na jakieś pół godziny słońce. Potem rzadko kiedy go nie było przez kolejnych 10 dni.














Doszłam do skrzyżowania ze szlakiem zielonym z Witowic. Postanowiłam dojść do Rożnowa, a potem wrócić tą samą drogą. Ostatecznie wyszło trochę inaczej. Póki co kierowałam się niebieskim szlakiem do Rożnowa, w stronę mostu przez Dunajec.









Opuszczony, ale pusty domek w przysiółku Witowic:












Droga prowadziła pod górkę przez las w stronę asfaltówki na Rożnów:

















Było ostro z górki i nagle koniec wszelkich pochyłości - ostatnia prosta, płaski teren przed Dunajcem, Rożnów już blisko. Nazwa "Beskid Wyspowy" wzięła się właśnie stąd, że góry są jak wyspy - pojedyncze wzniesienia, a między nimi wsie. Jest też pełno przysiółków w górach, także w trudno dostępnych miejscach. W dodatku w ogromnej mierze nie są one opuszczone.


Widać już Dunajec:


A zaznaczony na mapie most okazał się pieszą kładką:


Przy której mieszka Polonez Truck.


Hmm czy mi się zdaje, czy ta kładka się pode mną kołysze? I ja mam po tym przejść nad Dunajcem?:>





Uff, krok po kroku przeszłam:>







Droga od Dunajca pięła się coraz bardziej stromo w górę przy pierwszych zabudowaniach Rożnowa.








Wychodzi się z tej ścieżynki prosto na szeroką asfaltówkę przez Rożnów. Poszłam w kierunku drewnianego kościoła.




Przy kościele zrobiłam sobie piknik, potem zwiedziłam cmentarz:



















Postanowiłam nie wracać tą samą drogą, tylko iść przez Rożnów, bo zobaczyłam na mapie, że jest tam jakiś zamek.



Był nie tylko zamek, a właściwie jego ruiny, ale i klasycystyczny dwór z XIX wieku, tuż obok:


Ruiny zamku są całkiem spore, warto je obejrzeć od różnych stron i powchodzić do zakamarków:



Ruiny obfitują w krzesła:> Chyba odbywają się tu liczne rycerskie biesiady:












Jak to dobrze, że poszłam jednak przez Rożnów, a nie tą samą drogą. Dzięki temu spotkałam Stara 21, który spędza emeryturę pod miejscowym OSP:






Poszłam obejrzeć ruiny od drugiej strony:






Walcowanie trawy starym fajnym walcem na boisku:>


Droga okazała się prowadzić do jakiejś dawnej żwirowni albo czegoś w tym rodzaju. Nie dało się przejść do drugiego mostu na skróty, trzeba było wracać, jakoś przez podwórka, do asfaltówki.




XVIII-wieczna kapliczka:




Po drodze spotkałam jeden skromny już, opuszczony domek:







Przeszłam mostem na drugą stronę Dunajca. Kierowałam się w stronę Witowic, gdzie jest przystanek busów. Busy okazały się bardzo przydatne. Trudno było zaplanować pętlę, tak żeby cały czas iść i dojść z powrotem do autka. Odległości często na to w praktyce nie pozwalały. Praktycznie codziennie korzystałam z lokalnej komunikacji i nie była ona wcale taka zła, pomijając weekendy. Trzeba było wcześniej poszukać w necie połączeń. Przydatna strona: http://www.powiat.limanowa.pl/komunikacja/. Warto też oglądać strony konkretnych przewoźników.




Gdzieś na początku w Witowicach miałam szczęście i poza przystankiem zatrzymałam jadącego busa, a bus jechał tam, gdzie mi pasowało, czyli na przełęcz św. Justa. Stamtąd chciałam dojść jezdnią do autka, znów niebieskim szlakiem. Tutaj kościół w Juście:





Widok na Jezioro Rożnowskie:


Ruszyłam mało ruchliwą asfaltówką według niebieskich znaków pod górkę, cały czas mając piękne widoki na jezioro i nie tylko.





















Zwracacie czasem uwagę na strachy na wróble? Ja zaczęłam to robić jakoś w zeszłym roku. W Beskidzie Wyspowym zauważyłam coś, co wzięłam za bardzo charakterystyczne strachy.
Najpierw pomyślałam, że to może krzyżyk upamiętniający na przykład wypadek drogowy. Stoją wszędzie - małe, może 50-centrymetrowe krzyżyki z patyków ozdobione sztucznymi kwiatami, wstążkami. Często przypominają palmy wielkanocne. Stawiane są na brzegu, rogu pola. To musi być jakiś lokalny zwyczaj, a nie przypadek, bo spotkałam je w wielu miejscach. 

Po publikacji tego odcinka napisała do mnie pani Kinga. Okazało się, ze krzyżyki to nie nietypowe strachy: "Otóż nie są to strachy tylko symbol poświęcenia pola. Na Sądecczyźnie jest zwyczaj, który polega na wbijaniu w Święta Wielkanocne palmy poświęconej podczas Niedzieli Palmowej. Zazwyczaj ma kształt krzyża i ozdobiona jest sznureczkiem bądź kwiatami. Ma to ochronić pole przed chorobami i dać urodzaj na cały rok" . Bardzo ciekawe, nie spotkałam się wcześniej z czymś takim!




Skały przy asfaltówce, już coraz bliżej Tabaszowej i autka pod kościołem:





No i widać kościół, pętla zatoczona po około sześciu godzinach, z niewielką pomocą busa :>


c.d.n.

4 komentarze:

  1. Klimat tych miejsc poteguje wlasnie taka pogoda. Lubie takie wedrowki niekoniecznie po miejscach znanych. Bardzo ciekawy wpis, zainspirowal mnie zeby poznac lepiej ten kawalek polski. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisze Pani w sprawie "strachów na wróble".Otóż nie są to strachy tylko symbol poświęcenia pola. Na Sądecczyźnie jest zwyczaj, ktory polega na wbijaniu w Święta Wielkanocne palmy poswieconej podczas Niedzieli Palmowej. Zazwyczaj ma kształt krzyża i ozdobiona jest sznureczkiem bądź kwiatami. Ma to ochronic pole przed chorobami i dac urodzaj na cały rok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, coś tak podejrzewałam ze względu na umiejscowienie tych krzyżyków, że to niekoniecznie strachy lub tylko strachy :)

      Usuń
  3. Te zdjęcia przywracają mi wspomnienia z dzieciństwa. Jako mała dziewczynka spędzałam wczasy z dziadkami w ośrodku w Bartkowej, a wycieczki robiłam do Gródka nad Dunajcem. Pamiętam, że nad jeziorem zbierałam muszle małży. :)

    OdpowiedzUsuń