piątek, 6 listopada 2015

Opuszczone miejsca na Podlasiu część 8

Chatka z Jezusem nad palmą i starym zdjęciem ślubnym, domek z mapą i katechetycznym świadectwem, a poza tym kolejna wyprawa do Biebrzańskiego Parku Narodowego - na Czerwone Bagno od leśniczówki Grzędy. Do tego biebrzańskie widoki z okolic Jagłowa i Dolistowa.







Dom z Jezusem nad palmą stał sobie w pewnej większej wsi na skraju dużego lasu. Zachował się w całkiem niezłym stanie, a chociaż w pomieszczeniach nie ma już kompletnego pierwotnego układu pokoi, to pozostało sporo ciekawych widoków i fantów.


Meblościanka na wysoki połysk. Niby pokój praktycznie pusty, a na niej wciąż wszystko po staremu:


Święte obrazki i zapodziane zdjęcie ślubne. po modzie widać, ze to chyba lata 70-te.




Jezus nad palmą, stare radzieckie radio, papieżyk, krzyż i sól.












Dom z litewską wódką na łóżku stał w dość turystycznej, letniskowej okolicy. Osamotniony i już dosyć pusty, wciąż ukrywa ciekawe fanty z dawnych lat.
















Kiedy drugiego dnia pobytu w rejonie Biebrzy wyszłam przed swój przydrożny hotel w Bargłowie Kościelnym, była spora mgła.


Ale zgodnie z planem pojechałam do Leśniczówki Grzędy. Trzeba kierować się do Woźnejwsi, minąć Zajazd Kuwasy i gruntową drogą jechać według drogowskazów do celu.







Miejsce jest sympatyczne, parking duży. Stoi tam kilka budynków. W leśniczówce trzeba kupić bilet wstępu na szlak. Mimo wczesnej pory nie było z tym kłopotu. Postanowiłam iść niebieskim szlakiem, od leśniczówki Grzędy do Góry Perewida, a potem wrócić szlakiem czerwonym. to około 13 kilometrów. Na parkingu byłam tylko ja, na szlaku oczywiście żywego ducha. No, może poza ciekawskim dzikiem z Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt, który mija się po drodze:


To właśnie ogrodzenie tego ośrodka:




Przyznam, że trochę miałam stracha, wchodząc dalej do lasu w rejon bagiennych  miejsc zwanych Grzędami. W Puszczy Kampinoskiej też idę sama, czasem przez kilkanaście kilometrów nie spotykam nikogo, no ale tutaj był obcy las. Na szczęście oznakowanie nie zawodziło i nie błądziłam ani przez chwilę, miałam też dobrą mapę.


Las oświetlony porannym światłem nie jest przecież straszny. Nie można się nakręcać, trzeba po prostu iść w to wszystko krok po kroku.


Nawet, gdy spotyka się drzewa grozy;>





Po lewej stronie drogi jest bagno, o tej porze suche, po prawej las.



Po prawie czterech kilometrach dochodzi się do zakrętu, ławeczki i wejścia na pierwszą kładkę.


Przez trzciny dochodzi się do końca kładki. To ślepa droga, taki punkt widokowy.



Z jednej strony gęsty zagajnik brzozowy, z drugiej - kładka, trzcinowisko i wejście z powrotem w las.



Ruszyłam dalej i szybko dotarłam do kolejnej kładki na niebieskim szlaku, prowadzącej przez Czerwone Bagno. To była chyba najdłuższa kładka świata.



Dochodzi się do rozwidlenia dróg zwanego Uroczyskiem "Święta Sosna".


Obok stoi wyschnięte, stare drzewo, chyba właśnie ta sosna:


Na drzewach dwie kapliczki. Na stronach parku można przeczytać, że to "wotum za uczynione cuda". Ciekawe, jakie one były.



Szłam dalej niebieskim szlakiem, prowadzącym przez las. Wszystko to coraz bardziej przypominało mi Puszczę Kampinoską. Z bagien wychodzi się prosto do mieszanego lasu, z przewagą iglastych drzew.





Paprocie też były, jak w "Kampinosie". Wszystko to sprawiło, że zupełnie przestałam czuć się nieswojo, chociaż na całym szlaku nie spotkałam nikogo.


Dochodzi się znowu do tej szerszej, przejezdnej drogi przez las, do miejsca zwanego Górą Perewida. Chciałam jeszcze zerknąć na ścieżkę "Borek Bartny", ale okazało się, że to nie jest tylko taka nazwa. Otoczyły mnie coraz liczniejsze i zaciekawione pszczoły z okolicznych barci i stwierdziłam, że jako osoba uczulona na wiele rzeczy chyba powinnam się wycofać.


Do parkingu Grzędy szło się jeszcze przez 5,6 kilometrów właśnie tą szerszą drogą.


Kiedy doszłam do początku ogrodzenia ośrodka rehabilitacyjnego dla zwierząt, zobaczyłam pierwszą od paru godzin osobę. Pan miał na głowie kapelusz muszkietera z białym, wielkim piórem muszkietera. Miał też wąsy muszkietera. I odblaskowy medalik z Jezusem na szyi. - Widziała pani łosia? - zapytał. - Nie, żadnego zwierzęcia nie spotkałam, chociaż przeszłam cały niebieski szlak i kawałek czerwonego - odpowiedziałam. - D'Artagnan - przedstawił się muszkieter. Kiedyś pracował w tym ośrodku dla zwierząt i malował znaki na szlakach, teraz czasem przychodzi do różnych prac dorywczych. Mieszka aktualnie pod mostem, ale tymczasowo, niebawem będzie mieszkać gdzie indziej. Powinnam iść za nim, jeżeli chcę zobaczyć łosia, ale trzeba przejść przez płot. Hm. Może się dziwicie, że idę oglądać łosie za płotem z obcym muszkieterem, ale ufam swojej intuicji i wciąż żyję. Przeszliśmy przez płot. - Wiktor! Wala! - zaczął nawoływać D'Artagnan. Nieśmiała klempa wyjrzała ze swojej zagrody. Wiktor i Wala to dwie łosiowe sieroty. Muszkieter zna je od dziecka. Ich matka zginęła pod pociągiem.


Dzik wciąż był na swoim miejscu. Zauważyłam, że jest biały, posiwiały. Poszliśmy jeszcze do leśniczówki oglądać rehabilitowane bociany, po drodze rozmawiając o łosiach, puszczach i opuszczonych domach. Pan leśnik chyba nie był zachwycony, że D'Artagnan tak mnie wszędzie oprowadza, ale pokazał mi bociany w zagrodzie. Odkicały do swojej kryjówki, zanim zdążyłam zrobić im zdjęcie.
 

Pozdrawiam wszystkich poznanych bywalców leśniczówki Grzędy! Wracałam do Woźnejwsi tą samą drogą. Na polach nie było już ani śladu mgieł.



Tego dnia objechałam naokoło całą północną część Biebrzańskiego Parku Narodowego, szukając opuszczonych chatek, dojść do Biebrzy i ładnych wsi. Klucząc po kolejnych miejscowościach, dotarłam od obrzeży Augustowa do Suchowoli, stamtąd opłotkami dojechałam do Twierdzy Osowiec i wróciłam do Bargłowa Kościelnego. Najbardziej obiecujące wydały mi się okolice Jagłowa, Dolistowa i Kopytkowa i tak też było. Nareszcie Biebrza była na wyciągnięcie ręki.



Do Jagłowa trzeba pojechać koniecznie. Pełno pięknych drewnianych domków i przede wszystkim brzeg Biebrzy.



Miejsce skojarzyło mi się z Czerwińskiem na Mazowszu. Tam w pewnym miejscu trochę podobnie wygląda brzeg Wisły.


Chatka opuszczona, ale niedostępna. Obok leży wywrócony krzyż:





W jednej z większych miejscowości natrafiłam na przedziwną budowlę, w dodatku nie opuszczoną! Stoi na zamieszkałej posesji. Domek cały w niespotykanych napisach stoi przy ulicy jakby nigdy nic:>








W Kopytkowie chciałam jeszcze wejść na szlak, ale policzyłam, że nie mam już na to wystarczająco dużo czasu, jeśli nie chcę potem jechać prosto do Bargłowa przez kilkadziesiąt kilometrów, żeby dotrzeć przed zmrokiem. Pojechałam więc po prostu do Dolistowa wzdłuż Biebrzy. Ta gruntowa droga jest wyboista i niewygodna, przynajmniej dla mojego małego autka, ale było warto dla widoków na każdym kroku.






c.d.n.

1 komentarz:

  1. Dopiero kilka dni temu trafiłem na twoją stronę i przyznam że już została moją ulubioną.

    OdpowiedzUsuń