W ostatniej jak na razie części cyklu o opuszczonych podwarszawskich willach dom z zatrutymi zdjęciami i zlepkiem z innych zdjęć oraz zielona chałupka jakiegoś tkacza albo i jubilera.
Willa ze sklepem naprawdę jest ze sklepem. Normalnym, narożnym, spożywczym. Ale po otwarciu furtki od strony jednej z ulic wchodzi się na opuszczone podwórko. Widać, że od czasu do czasu imprezują tam żule, które pewnie zaopatrują się od strony nieopuszczonej, ale byłam tam trzy razy i ich nie spotkałam. W budynku pozostały zadziwiająco cenne urbexowe pozostałości - obrazy, zdjęcia rodzinne, książki. Mimo wszystko, zwłaszcza mimo coraz większej dewastacji, wciąż warto. Tak budynek wygląda od zewnątrz:
Na podwórku żulerski stolik no i ta wieżyczka. Budynek najwyraźniej został zaprojektowany tak, jakby klatkę schodową ktoś wyjął i postawił obok. Dziś zapewnia to dodatkowe emocje, bo żeby wejść na piętro, trzeba wspiąć się krętymi schodkami w resztkach wieży, a potem parę metrów nad ziemią przejść rozwalającą się kładką, która została z korytarzyka.
Tak wygląda góra:
Na parterze do obiektu wchodzi się od kilku różnych stron, bo chyba nie ma dostępnych przejść między tymi pomieszczeniami, a każde z nich ma inne atrakcje. Warto nie zaniedbać żadnego wejścia. Tak jest od strony oszklonego tarasu:
Znalazłam angielską książeczkę o zwierzętach. Tak mi się spodobała, że sfotografowałam wszystkich kilka stron. "The little pigs say: wee, wee, wee!"
Tak wygląda sytuacja w kolejnym pomieszczeniu. Dziwny zlepek ze zdjęć, czy raczej jakichś chyba wydruków zdjęć, z tego co pamiętam. Gdy byłam tam latem, wisiał na ścianie, zimą już leżał niestety na ziemi. Po co ktoś zrobił ten bardzo fajny zlepek?
Najlepsze pomieszczenie jest z jednej strony dobrze zakonserwowane, bo zachował się układ mebli, obraz wciąż wisi na ścianie, no i ostał się wspaniały kolorowy piec kaflowy. Z drugiej strony dewastacja jest tu coraz większa. Niezliczona ilość szmat pokrywa podłogę, ktoś w końcu posypał to wszystko trutką na szczury, zasypując też piękne fanty zalegające na fotelach i regalikach. Niektóre rodzinne zdjęcia tkwią uparcie w ramkach, ustawione na półce jak przed opuszczeniem. Przeniosłam je na chwilę do lepszego światła, potem odstawiłam na miejsce - poza tymi, które pierwotnie leżały wśród kolekcji guzików na pokrytym rudą trutką fotelu.
Jest jeszcze jedno pomieszczenie, bardziej od strony furtki:
Opuszczony dom tkacza/jubilera znalazłam jeszcze gdzie indziej. To niewielki drewniak przy
bardzo ruchliwej ulicy.
Najciekawszym
elementem wyposażenia były jakieś stare urządzenia. Wzięłam to za warsztat tkacki, ale w komentarzach ktoś pisze, że to waga jubilerska i urządzenia do polerowania biżuterii.
Na razie to tyle w cyklu o opuszczonych podwarszawskich willach, ale mam nadzieję, że potem jeszcze dorobię trochę podobnego materiału:>
Piękne te niektóre budynki, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam. Czy mógłbym Panią prosić o kontakt? Chciałbym zadać Pani kilka pytań i podsunąć kilka pomysłów. Jeśli to możliwe bardzo proszę o kontakt: chocinski@gmail.com. Uwielbiam Pani bloga :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Daniel Chociński
Dom tkacza, to dom jubilea. Jest tam waga jubilerska i polerka do wybłyszczania gotowej biżuterii.
OdpowiedzUsuńojej, dziękuję za informacje. wierzę na słowo i dopisuję ;) to duże urządzenie też? wygląda jakby tam jakieś nici, materiały wisiały
Usuń