Wycieczka z Mszany Dolnej na górę Ostra, potem błądzenie polami i w rezultacie trafienie na Czarny Dział.
Tego dnia nietypowo zaspałam. Pewnie dźwięk budzika w telefonie wkomponował mi się w sen i przełączyłam go o godzinę, dobrze że zadzwonił o tej szóstej. W rezultacie na szlaku byłam koło siódmej. Autko zostało na rynku blisko starego kościoła w Mszanie Dolnej, a ja według zielonych znaków poszłam wzdłuż Mszanki. Po drugiej stronie rzeki zobaczyłam targowisko, to samo co wtedy, gdy zeszłam z Ćwilina wiosną.
Wśród samochodów wypatrzyłam pięknego Jelcza:>
Wiosną wracając z Ćwilina szłam tym samym odcinkiem zielonego, szosą w stronę Łostówki. Tamta relacja TU. Wtedy poczekałam na busa do Jurkowa, gdzie czekało autko, tym razem to był dopiero sam początek. Zielonym chciałam wejść na górę Ostra i iść nim dalej w stronę Wilczyc.
Doszłam do drogi na Łostówkę, przeszłam przez nią i przez jakiś dopływ Mszanki. Zielone znaki póki co były.
Aż szlak skręcił z asfaltówki w pole. No i co teraz? Przede mną ogrodzone pastwisko, wszędzie mokre trawy, pasą się krowy, nie wiadomo gdzie iść.
Szłam jakoś bokiem tego pastwiska, licząc na zobaczenie zielonych znaków. Ale one zniknęły. Nie żeby było to nietypowe w Beskidzie Wyspowym, ale tak od razu?..
Najwyraźniej szlak został zagrodzony przez pastwiska, chyba że coś przegapiłam. A na pastwiskach i krowy, i byczki. Trzeba było jakoś iść, czasem pod drutami, czasem rowami, nie wiadomo gdzie, bo droga też zniknęła:>
Pastwiskowo-ogrodzeniowy labirynt i dalej żadnych znaków:
Weszłam na jakąś wyraźną drogę. Nie żeby ComfortMap "Beskid Wyspowy" była idealnym źródłem godnym zaufania, ale czegoś trzeba było się trzymać, a z mapy wynikało, że szlak prowadzi blisko tej drogi. Postanowiłam więc iść nią po prostu pod górkę. Jakoś to będzie.
Pierwszy minipiknik na ściętych drzewach:
Widoki coraz bardziej rozległe:>
Zbliżałam się do lasku na szczycie góry. To chyba ta Ostra, ale pewności nie ma. Aż tu nagle na kompletnym pustkowiu dwa spore psy po prawej. Odwrócone i chyba śpiące, więc starałam się iść jak najciszej. No ale się pokapowały, zaczęły za mną iść i mnie obszczekiwać. Na szczęście mnie nie pogryzły. Może strzegły jakiegoś pastwiska po drugiej stronie tej góry? W każdym razie były same. W takich przypadkach trzeba iść spokojnie w swoją stronę, nie biec, bo to pogarsza sprawę. W końcu uznały chyba, że to już koniec ich rewiru i mnie olały.
A moja bezszlakowa droga weszła w las:
Jest znak:> Tak było potem do Ostrej włącznie.
To było dziwne, bo w Beskidzie Wyspowym czuję się pewnie także sama w lesie, bo generalnie nie ma niedźwiedzi, poza pewnymi wyjątkami, ale tutaj nagle obleciał mnie strach. Może to te psy mnie tak nastroiły, nie wiem, ale nie czułam się na tej górze pewnie.
Jest szczyt Ostrej:
Tutaj też miałam takie zaskakujące uczucie, żeby nawet nie przysiadać na odpoczynek, tylko spadać stamtąd. Może nie biegiem, ale zdecydowanym krokiem. Nie wiem o co mogło chodzić, ale każdego dnia takich odczuć nie miewam, więc posłuchałam intuicji i poszłam od razu w dół:> W Puszczy Kampinoskiej sporadycznie też tak mam, że coś mi mówi żeby danego dnia nie iść i wtedy nie idę.
Kawałek pod szczytem na drodze w dół znowu zaczęły się kłopoty. Na środku szlaku leżało duże powalone drzewo, a gdy próbowałam je obejść, z drugiej strony nie było widać nawet żadnej ścieżki. Ani z boku. Tak jakby był to szlak prowadzący do powalonego drzewa i na tym koniec. Szykowałam się na schodzenie bez drogi lasem na zasadzie "byle w dół", bo szkoda wracać tą samą drogą. W końcu zobaczyłam gdzieś ledwo wydeptany prześwit w malinach. Poszłam tamtędy i wylazłam na otwartą przestrzeń. Uff.
Przejściem przez maliny dotarłam na jakąś drogę, wsie były już dobrze widoczne w dole, więc teraz luz. Znaki znów zniknęły.
Zrobiłam sobie dłuższy odpoczynek na łące, a potem poszłam na chybił trafił w dół różnymi polnymi drogami.
Przydomowa wanna plenerowa na deszczówkę, zanikający zwyczaj;>
Jak się okazało, nie doszłam do znaków, tylko do kościoła w Wilczycach. Szkoda, kawałek polnego szlaku przegapiony. W tej sytuacji postanowiłam iść dalej asfaltówką w stronę przysiółka o nazwie Tworki, gdzie miał przechodzić szlak rowerowy na kolejną górę.
Odejścia szlaku oczywiście nie znalazłam. Albo pomyliłam odnogi, albo istniał tylko na mapie. Kierując się bliskością potoku od drogi weszłam tam, gdzie znaki miały się pojawić. Nie pojawiły się, była za to stuletnia według właścicieli opuszczona chatka. Niestety dostępna tylko od zewnątrz.
Zaczęło się kolejne tego dnia błądzenie. Chciałam wejść jakoś na grzbiet góry Czarny Dział i przejść do drogi 28. Ale znaków brak, więc pozostawało chodzenie na chybił trafił polnymi drogami.
Uznałam, że wybrana droga za bardzo ściąga mnie w las na Ćwilinie i odbiłam polami bez drogi w lewo, gdzie były jakieś domy. Przez pastwiska, trawy, plac budowy, krzaczory, rowy, potoki i osty - do kolejnej drogi.
Na rozstaju dróg skręciłam w lewo, znów na chybił trafił.
Polami doszłam do kolejnej drogi, która zdawała się prowadzić pod górkę. No i tym sposobem wyszłam na żółty szlak na Czarny Dział. Tylko co teraz? Chciałam zejść do drogi 28, a tych czerwonych znaków rowerowych wciąż nie mogłam znaleźć.
W końcu weszłam na Czarny Dział, w międzyczasie zaczęło lać.
Na mapie zobaczyłam jakąś boczną pozaszlakową drogę prowadzącą w stronę trasy 28. Poszłam nią i o dziwo tym razem doszłam do celu:>
Na drodze 28 złapałam od razu busa do Mszany, gdzie czekało autko. Końcówkę dnia spędziłam w małym parku w Łososinie Górnej, gdzie sobie trochę poczytałam. To dobry patent na wczesne popołudnie, gdy zejdzie się ze szlaku, szukać jakichś parków i tam sobie czytać. Ten dawał radę i akurat nie było w nim nikogo:>
c.d.n.