poniedziałek, 22 października 2018

Beskid Wyspowy i okolice, część 36

Wejście na Luboń Wielki innym sposobem niż wiosną, czyli niebieskim szlakiem od strony drogi Mszana-Rabka, z błądzeniem w okolicach Bani i Grzebienia włącznie. Ze schroniska na Luboniu poszłam znów niebieskim w stronę przysiółka Surówki, jednego z najbardziej oddalonych od cywilizacji, jakie widziałam. Nie ma tam prądu, to znaczy jest taki z agregatów, jest kilka domów i mili mieszkańcy oraz legendy o górskich Fiatach 126p, które jeżdżą już tylko w zaświatach dla Fiatów.




 

Tego dnia miałam w planach chodzenie tylko niebieskim szlakiem, ostatecznie wyszło nieco inaczej. Wyruszyłam rano z Rabki. Autko zostało na nieocenionym darmowym parkingu między tężnią a cmentarzem. O tej porze tężnia jeszcze nie działała, nie mówiąc o kawiarni, gdzie sprzedają moją ulubioną wodę zdrojową "Józef";> Co zrobić! Niewątpliwym plusem tej sytuacji była idealna cisza w parku. Pozostawało przysiąść na chwilę i nacieszyć się tą ciszą, a potem ruszyć asfaltem przez Rabkę według niebieskich znaków. Najpierw przez park zdrojowy.




Nawiasem mówiąc podczas mojego wrześniowego pobytu w Rabce doszło tam do wybuchu butli gazowej w jednej z bardziej znanych drewnianych willi tuż przy parku. Zabytkowy dom niestety płonął i został mocno uszkodzony.Gdy wróciłam tam w drugiej połowie października, nadal był ogrodzony taśmą i zostawiony tak jak po wybuchu. Chyba nic już z niego nie będzie.



Tego dnia wyruszyłam nieco później niż zwykle, ale jeszcze trochę porannego światła można było wypatrzyć:


Szłam asfaltówką, mijając drewniane wille. Bardzo lubię takie stare uzdrowiska, z wodami zdrojowymi i tężniami:>


Niebieskie znaki w końcu wyprowadziły mnie z asfaltu na gruntową drogę przez pola. Kierowałam się na minigórę Bania.










Sarenka na polu:










No i gdzie tu iść? Droga się rozdwaja, wszędzie taka sama mokra trawa. Poszłam na prawo, jak się potem okazało nie była to oznakowana droga. Pewnie trzeba było iść w lewo.




Wchodziłam na jakąś minigórę, chyba Grzebień, ale nie jestem pewna.










Dalej żadnych znaków. Postanowiłam iść dalej jak droga prowadzi i zobaczyć, co będzie.





Nagle zauważyłam nie niebieskie co prawda, ale czarne znaki. Może zmienić plany i nie iść na Luboń, tylko zrobić kółko polami? Ale pogoda nie zachwycała, było pochmurno, trochę szkoda iść w tej sytuacji otwartym terenem. Postanowiłam kierować się w stronę wejścia na zalesiony Luboń i zobaczyć. Ostatecznie aż tak nie nadrobiłam drogi i powinnam dać radę wejść na górę.



Asfaltówką przez Rabę obok kościoła i małego nowego cmentarza, droga 28 już niedaleko.


Jak się okazało, wyszłam centralnie na niebieskie znaki. Na Luboń już tylko półtorej godziny. Zaczęłam podchodzić, najpierw polami i miedzami. Po drodze spotkałam dwójkę turystów, o dziwo. Na Luboń wchodziłam już wiosną trudniejszą drogą od Glisnego, z jeszcze trudniejszym jak dla mnie zejściem percią Borkowskiego, relacja TU.






Jak zwykle pełno marnujących się malowniczo jabłek na szlaku:








Droga weszła w las, najpierw nie prowadziła zbyt stromo:









Ostatnia prosta była dość stroma i nużąca. Oby do schroniska. Byłam już zmęczona i czułam się średnio, trochę słabo. Po paru dniach bardzo intensywnego chodzenia zawsze przychodzi jakiś minikryzys sił fizycznych. To był taki jego początek, dopiero kolejnego dnia już naprawdę musiałam zrobić sobie luźniejszy dzień.


Koniec wspinaczki, do schroniska na Luboniu Wielki już rzut beretem:>




No i jest schronisko. Środek też pokazywałam w wiosennych odcinkach podlinkowanych wyżej. Tym razem w środku grali Ramones.







Pierogi z jagodami muszą być:


Zrobiłam tam sobie dłuższy odpoczynek, może nawet 40-minutowy czy jakoś tak. Herbata z cukrem i pierogi postawiły mnie na nogi. Mogłam realizować plan, czyli iść do kuszącego przysiółka Surówki przy dalszej części niebieskiego szlaku, prowadzącego do wsi Naprawa i do Zakopianki. W schronisku podpytałam schroniskowych panów o Surówki. Powiedzieli, że mieszkają tam ludzie, ale nie ma prądu i że jest tam pewien pan, który ma Malucha i dojechał nim górskim szlakiem z Surówek do schroniska na szczycie Lubonia, bo któregoś dnia "wyjątkowo go suszyło". Było to zimą i niektóre odcinki przebył na wstecznym biegu. Dojechał.












Pomnik na miejscu katastrofy śmigłowca w 1985 roku, do budowy krzyża wykorzystano elementy z rozbitej maszyny. Był to czechosłowacki śmigłowiec, który wracał z przeglądu technicznego. W wypadku zginęło dwóch pilotów.





Do przysiółka Surówki było już niedaleko. Nie da się go przegapić, to na wielkiej polanie. Tylko niektóre domy są widoczne z drogi, reszta jest na zboczu od strony Rabki w dole. Jak widać, co bardziej dzielne autka dojeżdżają ze Skomielnej i tutaj:




Jest tu nawet nowa droga krzyżowa. Zrobiły ją zakonnice, bo z tego przysiółka pochodzi pewna siostra, Maria Gacek ze zgromadzenia sióstr miłosierdzia św. Wincentego A'Paulo, tak głosi tablica informacyjna na jednym z domów, ale nic więcej mi o tej postaci nie wiadomo.












Poszłam ledwo widoczną drogą w dół, żeby nie pominąć żadnych zabudowań Surówek.


A tam barak i ambona, pewnie jakaś myśliwska miejscówka:



Droga prowadzi do opuszczonego gospodarstwa:






Poszłam dalej:


Nazwa osiedla (?) na gałęzi starego drzewa, nie widziałam wcześniej niczego podobnego:>



Jeszcze jeden opuszczony budynek, też zamknięty i tym razem ewidentnie letniskowy.



Wróciłam tą samą drogą na łąki, na samym dole było jeszcze jedno, zamieszkałe tym razem gospodarstwo. Stał tam klasyk polnych dróg i jakaś kobieta jakby kogoś wołała. Myślałam, że może ktoś się zgubił na grzybach. Krzyczała jakieś imię, ale zapomniałam już jakie. Potem dowiedziałam się, że ta kobieta nazywa się Zośka:> Porozmawiałam z nią tylko z oddali. Złapała psa, żeby do mnie nie biegł i powiedziała, że niedługo odjeżdża.





Widok na Luboń:



Jeden z domów w bliższej części wsi był właśnie remontowany. Mili mieszkańcy pogadali ze mną. Powiedzieli, że ten pan od górskiego Malucha miał kilka Maluchów i faktycznie jeździł nimi na Luboń, ale niestety wszystkie te autka przeniosły się już w zaświaty dla Maluchów.


Opowiedzieli też nieco o dziejach Surówek. Podczas wojny ukrywano tu partyzantów i z zemsty Niemcy dwukrotnie spalili wieś. Po wojnie ją kolejny raz odbudowano.



Po miłej wizycie w Surówkach ruszyłam dalej niebieskim szlakiem w stronę Zakopianki, gdzie chciałam złapać busa do Rabki.


Po drodze następny pomnik, nie znalazłam nic na jego temat, ktoś coś wie?


















Bardzo skalista droga już bliżej Zakopianki:


Za tym krzyżem już ostatnia prosta. Spieszyłam się na busa, który według rozkładu miał przyjechać na przystanek w Naprawie i darowałam sobie odpoczynek. Jak się potem okazało, na całe szczęście.






Bus co prawda przyjechał o nieco innej godzinie, niż miał przyjechać, ale za to dowiózł mnie prawie pod sam park zdrojowy w Rabce, gdzie czekało autko. Gdy wysiadłam i spojrzałam na górę, gdzie dopiero co byłam, zobaczyłam pełno czarnych chmur, w dodatku zaczęło grzmieć. Już wcześniej wydawało mi się, że nieco się chmurzy i pogoda robi się trochę niepewna, ale żeby aż tak? Gdy doszłam do tężni i samochodu, burza zaczęła się na dobre. Znowu mi się upiekło, burza zastałaby mnie w górach, gdybym nie spieszyła się na busa.


c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz