W tym odcinku tylko góry, czyli jesienna wyprawa trasą od wsi Rytro czerwonym szlakiem przez Kordowiec na Niemcową, Wielki Rogacz i Radziejową, a potem do Obidzy szlakiem niebieskim.
To była moja druga większa górska wycieczka zrobiona w październiku w Beskidzie Sądeckim. Jak to podczas październikowej trasy, pogoda zdecydowanie dopisywała. Z samego rana zaparkowałam autko pod stacją paliw i zajazdem w Rytrze (dobry punkt wypadowy) i ruszyłam według znaków szlakiem czerwonym. Prowadził póki co asfaltem pod górkę, w stronę górskich przysiółków.
Słońca jeszcze nie widziałam, pokazało się po chwili, gdy wyszłam jeszcze trochę wyżej. Ale już było widać oświetlone nim kolorowe drzewa:
Stacja paliw i dziwny budynek zajazdu w Rytrze już gdzieś w dole:
Mgły, chmury i widoki na Poprad płynący wzdłuż drogi do Piwnicznej:
No i słońce się pokazało. Świetne były te widoki na chmury i mgły.
Ta góra wyglądała trochę jak Giewont z powodu tej przerwy między drzewami:>
Ostatnia chatka i po chwili weszłam dróżką prowadzącą czymś w rodzaju miniwąwozu w jesienny las:>
Jest tam małe schronisko chata Kordowiec. Nie takie duże, z czynnym barem, duże, tylko prywatne, czynne tylko po uzgodnieniu lub w weekendy. Powitał mnie mały pies i potem kawałek szedł ze mną szlakiem.
Na mapie przysiółek Poczekaj zaznaczony był wcześniej, ale może to jeden z kilku błędów, jakie są na Comfort Map? Nie wiedziałam o tym, gdy tamtędy szłam, ale właśnie to jest podobno dawna chatka Ludwiki Nowakowej zwanej Królową Beskidów, mieszkającej w tak zwanym Poczekaju. Przeczytałam o tym później, już po wycieczce. Pani Ludwika mieszkała w tym oddalonym od cywilizacji przysiółku aż 72 lata, odkąd wyszła za mąż w wieku 18 lat. Dożyła sędziwego wieku i zmarła dopiero w 2013 roku. Była znaną postacią w regionie, odwiedzali ją turyści, wpisywali się jej do specjalnego zeszytu. Jej mąż zmarł jeszcze w 1970 roku i wiele lat była na tym odludziu sama, odkąd pięcioro dzieci dorosło i wyprowadziło się z domu. Robiła sobie herbatę z ziół rosnących przed chatą. W domku nie miała żadnych wygód. Dziś jest opuszczony i zamknięty, podobno w grę wchodzi jakiś spór spadkowy.
A tu już przysiółek Niemcowa złożony z jednego gospodarstwa, wyglądającego na użytkowane, chociaż nikogo nie widziałam. Niedaleko jest już szczyt góry Niemcowa.
Obok ciekawostka - ruiny szkoły, istniejącej w latach 1938-1961.
Kawałeczek dalej, przy tym drzewie też są widoczne resztki dawnych zabudowań, to zapewne pozostałości po bardziej kiedyś rozbudowanym przysiółku Niemcowa.
Jagodowiska na Niemcowej:
W tym miejscu zaczynał się leśny odcinek szlaku. Już bez przysiółków. W Beskidzie Sądeckim w takich sytuacjach czułam się czasem trochę nieswojo ze względu na to, że są tam niedźwiedzie. Jak zwykle śpiewałam i klaskałam co jakiś czas, żeby uprzedzić ewentualne misie o swoim nadejściu. Przez piękny jesienny las kierowałam się na Międzyradziejówki, żeby stamtąd dostać się na Wielki Rogacz i Radziejową, czyli najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego.
Podejście na Wielki Rogacz wśród wiatrołomów jeszcze przez ładnych parę lat będzie gwarantowało widoki. Ale najlepsze zaczyna się dopiero po przejściu przez Rogacz!
Sam wierzchołek Wielkiego Rogacza to po prostu skrzyżowanie leśnych dróg, widoków brak. Absolutnie nie można nie podejść z tego miejsca czerwonym w stronę Radziejowej, bo widok stamtąd to jedne z najlepszych rzeczy, jakie widziałam:>
Widoki, w tym na Tatry, zaczynają się już kawałek po zejściu z wierzchołka w stronę Przełęczy Żłóbki, ale to jeszcze nie jest najlepsze:
Najlepsze jest jak dla mnie to - choć mój skromny aparat nie mógł tego wszystkiego w pełni oddać.
Z przełęczy Żłóbki poszłam dalej czerwonym na Radziejową.
Podejście pod samą Radziejową jest dosyć strome, kamieniste i męczące.
Hmm, czy tu też są niedźwiedzie? Rzut okiem na tablicę informacyjną przy tutejszym rezerwacie Baniska rozwiał wątpliwości - misie oczywiście są, jakżeby inaczej.
No i weszłam, jest Radziejowa, czyli najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego:>
Jest i wieża widokowa.
Oczywiście zaczęłam na nią wchodzić i chociaż do najbardziej strachliwych na świecie może nie należę, to odważyłam się szczerze mówiąc wejść tylko na przedostatnią kondygnację. Jak widać, wieża jest tak zrobiona, że nie ma zabezpieczonych, to znaczy częściowo zabudowanych boków. Dziwi mnie, że tak to zbudowano, bo o wypadek naprawdę nie trudno, a gdyby ktoś się potknął i wyleciał przez jedną z tych wielkich dziur, uderzyłby o beton spadając z wysokości. Kiedy wróciłam, zobaczyłam na Facebooku informację o tym, że krótko później wieża została zamknięta "z powodu stanu technicznego".
Widok z przedostatniej kondygnacji wieży na Radziejowej:
Siedząc już pod wieżą, zastanawiałam się, co robić dalej. Plany pierwotne były zbyt ambitne, chciałam dojść na Prehybę, zjeść obiad w tamtejszych schronisku i wrócić do Rytra szlakiem niebieskim. Ale to by było o tę godzinę z kawałkiem za długo, za blisko zmroku. Po namyśle zdecydowałam się wrócić na Rogacz i niebieskim zejść do Obidzy. I bardzo dobrze - na Prehybę weszłam potem od Szczawnicy, innym razem.
Z Rogacza zeszłam więc niebieskim w stronę Obidzy przez tak zwany Mały Rogacz:
Po drodze kolejne widoki na Tatry:
Gdy byłam w tym samym miejscu w weekend, schodząc z Eliaszówki (relacja z wycieczki TU), hałaśliwy tłum w schronisku odstraszył mnie skutecznie. W dzień powszedni w porze obiadowej było tylko parę osób i dało się zjeść pierogi z jagodami bez przeszkód:>
Tak samo jak podczas schodzenia z Eliaszówki, wróciłam szosą do ostatniego przystanku PKS w Obidzy, a tam poczekałam na autobus do Rytra, gdzie czekało autko.
c.d.n.