poniedziałek, 24 marca 2014

Opuszczone miejsca w Puszczy Kampinoskiej i nie tylko, część 9

Opuszczone domki w Puszczy Kampinoskiej znikają na naszych oczach. Jeszcze nie zdążyłam opublikować tego odcinka, a już dostałam informację, że jeden z budynków, o których dziś napiszę, został  rozkradziony. Zniknęły ciekawe elementy wyposażenia. Inny dom - ten, w którym była na drzwiach gazeta z sierpnia 1939 roku - już podobno nie istnieje. Został po nim pusty, piaskowy plac. Teraz mogę napisać, że stał w Zamościu. Takie place widywałam już w różnych częściach puszczy. Niestety nie zdążyłam zwiedzić domków, które tam wcześniej stały.



 

                               

Do pierwszego z domków, które chcę dziś przedstawić, dotarłam w nietypowy i bardzo fajny sposób - dzięki listowi od Czytelniczki tego bloga:> Pani Agnieszka napisała do mnie, żeby opowiedzieć o opuszczonym domu należącym do jej rodziców i zachęcić mnie do odwiedzenia tego gospodarstwa. Wyprowadzili się zaledwie cztery miesiące temu! Listy, które od niej dostałam, były pełne opowieści o dawnym życiu jednej z najciekawszych części Puszczy - rejonu Górek, Zamościa, Starej i Nowej Dąbrowy i opuszczonej wsi Nowe Budy. Za zgodą autorki przytaczam fragmenty tych listów.

"Wieś Nowa Dąbrowa nigdy nie była za piękna - ciągnęła się przez 4 km do szosy w okolice wsi Aleksandrów. Zabudowa zawsze była niezbyt gęsta  (ok. 30domów), teraz zostało z 15 domów.
Z ciekawostek - mniej więcej pośrodku miejscowości  tam gdzie jest most na Łasicy kiedyś było całkiem fajne kąpielisko. Była nawet w miarę niezła  infrastruktura, wiaty, ławki itp. W lecie rozbijały się tam obozy harcerskie."




"Przyjeżdżało z kocykami zewsząd mnóstwo ludzi nad wodę. Naprawdę było wesoło i tętniło życiem.
W ogóle cała okolica była inna. Teraz są tylko zarośnięte łąki. Kiedyś były wszędzie jakieś uprawy i co za tym idzie na polach mnóstwo ludzi, pasące się bydło. Było jakieś życie. (...) Gdyby miała Pani ochotę przejechać się (...) i włączyć do swojego bloga zdjęcia domostwa rodziców, byłoby mi miło"


Bardzo się ucieszyłam, że dawni mieszkańcy przynajmniej w tym przypadku nie mają nic przeciwko mojemu zwiedzaniu, a nawet mnie do niego zachęcają. Gospodarstwo odwiedziłam na początku marca. Niestety, wczoraj dowiedziałam się, że od tamtej pory sporo się zmieniło. Rozkradziono najcenniejszą z punktu widzenia zwiedzacza część wyposażenia. Na szczęście ocalała przynajmniej na zdjęciach. Gospodarstwo jest na końcu jednej z okolicznych wsi, dalej tylko las i same fundamenty. Składa się z głównego domku i pobocznych szop. Na jednej z nich jest napis "Los Angeles":>


"Niestety tak jak inni mieszkańcy wysiedlanych wiosek musieli [rodzice] opuścić swoje domostwo, które zamieszkiwane było od pokoleń. Powodem tak jak dla wiekszosci wyprowadzających się były pogarszajace sie warunki zamieszkiwania, czyli nie remontowane drogi, duża odległość od sklepu, ośrodka zdrowia,  jakiejkolwiek komunikacji."



                              









Ale najlepszym przedmiotem znalezionym w domostwie było drewniane lusterko. Leżało w szufladzie, obok czarnych damskich pantofli, starannie włożonych do pudełka. Po zrobieniu zdjęcia włożyłam je tam z powrotem.


Po powrocie z wycieczki od razu opisałam Pani Agnieszce znaleziska. Odpisała: "Zdziwiło mnie pozostawienie tego przedmiotu z lustereczkiem .Ta rzecz ma co najmniej z 50 lat i jest jakby pamiątką po dziadku. Pradziadkowie wyjechali po wojnie na tzw.ziemie odzyskane i tam zostali."


Niestety, dziś lusterka już podobno nie ma.


W okolicy jest więcej opuszczonych posesji. W tym dniu odwiedziłam jeszcze jedną z nich:. Chociaż nie było wyposażenia, obrazów, skarbów, były tapety. Bardzo lubię patrzeć na warstwy tapet na ścianach tych domków. Tutaj dochodziły do tego odłażące od ścian warstwy farby. Wygląda to jak abstrakcyjny obraz, który sam się zrobił:>









Okolica jest równie malownicza:






Pani Agnieszka pamięta czasy, w których wsie, z jakich pozostały teraz tylko fundamenty i piwnice pełne nietoperzy, były dużymi, tętniącymi życiem miejscowościami. Tak było jeszcze w latach 80-tych we wsi Nowe Budy.

 "Miło, że stara się Pani udokumentować wszystkie opuszczone  domostwa, kapliczki. Niestety, zaczęła Pani dobre 15 lat za późno. W tym czasie całe miejscowości zniknęły. Ze znanych mi, tych których likwidacje obserwowałam przez lata była wieś Nowe Budy, niedaleko Górek Kampinoskich"

Żeby dotrzeć do opuszczonej wsi Nowe Budy, najlepiej jechać do kościoła w Górkach. Można też kierować się tam Traktem Napoleońskim. Samochód zostawiłam przy drodze gruntowej prowadzącej od kościoła w głąb nieużytków i lasów. Trzeba iść aż do rozwidlenia dróg z krzyżem. Potem skręca się w prawo, tam jest mostek nad kanałem Łasica i większość fundamentów.


"Kiedyś  były drogi (przejezdne) w takich miejscach, gdzie teraz nawet nikt by nie podejrzewał. Np.wzdłuż kanału Zaborowskiego między Nową Dąbrową a Roztoką. Było tam takie miejsce (jaz), gdzie także było dobre kąpielisko. Było tam wtedy szeroko, plaza, biały piaseczek.Potem zadomowiły się tam bobry. Już nie wspomnę, że wzdłuż Łasicy miedzy Nową Dąbrową a Nowymi Budami i dalej do Górek można było jeździć samochodem."


"Była to [Nowe Budy] całkiem spora wioska (ok.60 gospodarstw)  o  gęstej zabudowie po obydwu stronach drogi. Z dzieciństwa pamiętam, ze była tam nawet remiza  strażacka i odbywały się  cotygodniowe zabawy. Pamietam, jak w niedziele do koscioła szło tam bardzo duzo ludzi. Teraz nie zostało tam juz prawie nic, moze jeszcze krzyż, chyba jeszcze jest most na Łasicy - wies była po obydwu stronach rzeki"








"W ostatnich pozostałych domach byłam tam z 10 lat temu. Pewnie są rozebrane. W 1988 r kręcono w tej miejscowości  film.Wtedy było tam jeszcze parę domów. Film pt "Zmowa". Grał tam m.in Adam Ferency. No i oczywiście ja (jako statystka oczywiście, podobnie jak z 50 innych osób z okolicy). We wsi była kręcona scena palenia stodoły. Scenę trwająca w filmie  2 minuty kręcono całą noc.Co tam się działo...W każdym razie zniechęciło mnie to do dalszej kariery aktorskiej  ;-)"

Znalazłam ten film i tę scenę. Film jest oparty na faktach i opowiada o makabrycznym morderstwie - cała rodzina została rozjechana autobusem. Było to zabójstwo z premedytacją dokonane na oczach kilkudziesięciu osób, jednak upozorowane na wypadek. Właśnie wokół tego panowała "zmowa" milczenia. Historia wydarzyła się naprawdę w 1976 roku w woj. świętokrzyskim. Motywem był oskarżenia o kradzież wędlin i sztućców podczas przygotowań do wesela, poczynione przez rodzinę ofiar. Ostatecznie zabójców skazano na karę śmierci.


Tyle historii opuszczonych wiosek widzianych oczami dawnego mieszkańca. W poprzednim odcinku napisałam, że wrócę do porzuconej wsi w środku Puszczy Kampinoskiej, niedaleko Granicy. Tak też zrobiłam w sobotę. Tym razem podeszłam tam od drugiej strony, od innego szlaku. Chciałam zobaczyć ostatni dom, widoczny na mapie satelitarnej, bo poprzednio nie miałam odwagi iść dalej drogą.


Na początku drugiego końca dawnej drogi przez wieś pojawiły się typowe dla Puszczy fundamenty i piwniczki. Na jednych fundamentach ktoś ktoś ułożył w równym rządku szyszki. Ciekawe, kto i po co?



                              








Gdy właziłam w te ostatnie ruiny, o mały włos nie wdepnęłam w... węża. Najpierw odskoczyłam, potem zbliżyłam się znowu. To była jasna odmiana żmii zygzakowatej. Wygrzewała się na słońcu. Miała uniesioną głowę, patrzyła w bok.W ogóle na mnie nie reagowała. By móc zrobić jakiekolwiek zdjęcie, pochyliłam się nieco do niej. Nie poruszyła się nawet na milimetr. Teoretycznie powinna podobno uciec, a atakuje w sytuacji "osaczenia". Wie ktoś coś o tym?


Gdy szłam dalej drogą przez porzuconą wieś, raz na jakiś czas w zaroślach rozlegał się szelest i zaskroniec uciekał z pobocza. Nagle zrobiło się ich pełno. Kolejnej żmii już nie spotkałam. Ale nagle usłyszałam w tej głuszy szczekanie psów. Wystraszyłam się, może to jakaś dzika wataha? Pewnie zrobiłabym odwrót, gdyby jakimś cudem za mną nie szło dwóch poczciwie wyglądających facetów z aparatami. Było mi raźniej, przestałam uciekać i poszłam dalej. Okazało się, że szczekanie dobiegało z okolic domu, który chciałam obejrzeć. Nie był opuszczony! Z  budynku wyszła starsza kobieta i podeszła do drogi. Przywitałam się, pochwaliłam piękną okolicę, ale jedyna (?) mieszkanka wsi w środku lasu była bardzo nieufna i mało rozmowna. Wielka szkoda, pewnie jest skarbnicą wiedzy na temat tego miejsca. Liczyłam zwłaszcza na informacje odnośnie "Domu z muszlą" stojącego w tej wsi, opisanego w poprzednim odcinku. Udało mi się uzyskać tylko tyle informacji: ludzie wyprowadzili się stamtąd dwa lata temu, "bo im nie pasowało". Zaintrygowana, oczywiście znów weszłam do środka "strasznego domu", tym razem zwiedzając też szopę.







Od razu zobaczyłam, że coś jest nie tak. Drzwi do głównego budynku tym razem były otwarte, a te prowadzące z sieni na korytarz zamknięte. Otworzyłam je i zobaczyłam pootwierane szafki w przedpokoju. Muszla była jednak na swoim miejscu. Na końcu korytarza "straszna łazienka" została otwarta. Wyglądała oczywiście jak zwykła łazienka, ale wydaje mi się, że jest w niej coś odpychającego. Nawet nie zrobiłam zdjęcia, sama nie wiem czemu, nie weszłam tam. Zajrzałam do pokoju dziecięcego, gdzie poprzednio leżała mata w misie i jeden dziecięcy bucik. Wiele się tam zmieniło. Mata zniknęła, bucik stał w drugim końcu pokoju. Na środku pokoju leżało jakieś ciemnozielone gumoleum (?) z żółtym wzorem, jak gra w klasy.


Kolejną opuszczoną wieś znalazłam całkiem niedaleko. Nazywa się Zalasek, jest tuż obok Granicy. Pierwszy budynek chyba nie jest opuszczony. Ma ogrodzenie i następujący szyld:>


Dalej idzie się piaszczystą drogą na zachód. Po lewej stronie wyłania się drewniany dom. Jak się okazuje, tym razem opuszczony i to z jednym jedynym skarbem w środku:




Kolejne gospodarstwo. Od drogi robi lepsze wrażenie, niż od środka i od tyłu:> Do tego fundamenty, których w okolicy nie brakuje.

                              



 Yeti tu był, ale chyba nie dał sobie rady:



W tym dniu doszłam też zielonym szlakiem od Granicy do tak zwanego Dębu Powstańców, na którym - podobnie jak na sośnie pod Górkami - wieszano podobno powstańców styczniowych. Za dębem jest piękna, wielka cicha polana, można tam bardzo odpocząć. Gdy na nią weszłam, zobaczyłam... lisa. Był bardzo rudy, miał puszysty ogon z białą końcówką. Gdy byliśmy w odległości jakichś 10 kroków od siebie, odwrócił się i patrzyliśmy na siebie, potem spokojnie podreptał dalej. Swoim aktualnym aparatem byłam w stanie zrobić tylko tyle, musicie uwierzyć mi na słowo:>






 Na koniec jeszcze parę słów z listu dawnej mieszkanki okolic Górek na temat opuszczonych wsi:

"Naprawdę przykro się patrzy na to wszystko. Każdy ma jakieś korzenie, ja teraz czuję, że zostały mi wyrwane. Zastanawiam się, czy te wysiedlenia miały sens i spełniły swoja rolę. W szczególności jak czytam, że na skutek nieudolnych działań dyrekcji KPN wyginęło kilka gatunków, zwierząt, roślin, całych połaci lasu. Zresztą nawet nie trzeba  o tym czytać, żeby zaobserwować, że z tą ochroną przyrody w Puszczy jest nie do końca tak jak należy. Co do wysiedleń, to jak sądzę naturalnie pewnie i tak wiele domostw by zniknęło - starsi by wymarli, a młodzi poszli do miasta. Ale byłby to naturalny porządek. Teraz to jest takie sztucznie dobrowolne ale przymusowe wysiedlenie. "