środa, 31 maja 2017

Opuszczone wsie łemkowskie i inne miejsca w Beskidzie Niskim i Sądeckim, część 5

Opuszczona łemkowska wieś z zachowaną całą cerkwią i cmentarzem, górska wycieczka po Beskidzie Niskim, trzy nie opuszczone cerkiewki i dwa przycerkiewne cmentarzyki, a do tego parę słów o łemkowskich obyczajach związanych z upiorami i pogrzebami.






Do opuszczonej wsi B. wybrałam się z samego rana. Punktem startowym była wieś zamieszkała, gdzie autko zostało pod sklepem. Tego dnia zrobiłam dwie opuszczone wsie podczas jednej pieszej wycieczki, tę drugą, C., pokażę w innym odcinku.

Wieś B. powstała w XVI wieku, sto lat temu było tu nieco ponad 30 gospodarstw i XVIII-wieczna cerkiew. Dziś zostały cmentarz, drzewa owocowe, kapliczka i właśnie ta świątynia, odremontowana i o dziwo otwarta, mimo położenia na odludziu - ale teraz można wejść tylko do przedsionka, dalej jest krata. Początek drogi do opustoszałej doliny wyglądał tak:





Czasem do moich miniwycieczek dołączają wiejskie psy. Dużych się boję, ale te dołączające to małe, wyluzowane kundelki, które pozwalają się głaskać, nie szczekają i mają rozumne spojrzenie. Idą parę kroków przede mną i co jakiś czas patrzą, czy na pewno idę za nimi. Tym razem przez pewną część drogi też towarzyszył mi pies:










W niektórych miejscach podczas trasy na przełomie marca i kwietnia było jeszcze widać płaty śniegu:




Tutaj widać Lackową (997 m n.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu Niskiego. W końcu na nią nie weszłam, może innym razem.










Na rozstaju dróg trzeba było pierwszy raz przejść potok w bród. Jak zwykle nie chciało mi się zdejmować butów, jakoś przelazłam po śliskich deskach na drugą stronę.



W tym miejscu droga w prawo prowadziła do opuszczonej wioski z cerkwią, a na wprost szło się na szlak w kierunku wsi R., przez górę, która chyba nie ma nazwy. Potem tam poszłam, a póki co skierowałam się w prawo. Niebawem pojawiła się pierwsza opuszczona kapliczka:


No i drugi bród. Znowu to samo - strasznie śliskie deski, czy raczej bale i konieczność przechodzenia na czworakach.


Ledwo przeszłam niemal suchą nogą, a usłyszałam terkotanie silników. Dwa klasyczne traktorki pokonały bród w jednej chwili i pognały gdzieś na pola, w głąb doliny:>


Po drugiej stronie drogi pojawiła się kolejna, większa tym razem kapliczka:



Na chwilę otworzyłam jej "okienko":









Drzewa owocowe to bardzo charakterystyczny element krajobrazów opuszczonych wsi. Dla Łemków te drzewa stanowiły świętość. Mądrość ludowa głosiła, że nie można ściąć takiego drzewa, bo sprowadzało to na domowników choroby, powodowało umieranie niemowląt i bezpłodność. Drzewa stoją do dziś w szczerym polu, czasem wśród pofałdowanego terenu, gdzie trawa kryje resztki podmurówki czy piwniczkę.


No i doszłam do cerkiewki. Chyba nie ma innej opuszczonej łemkowskiej wsi, w której by taka stała. Bywają inne budowle - dzwonnica, ruina dzwonnicy, ruina czasowni czy odbudowana kaplica cmentarna, ale czegoś takiego nie. Cerkiew została zbudowana pod koniec XVIII wieku, a do naszych czasów dotrwała dzięki pewnemu wytrwałemu proboszczowi ze wsi Banica, którego staraniem odremontowano zabytek w latach 80-tych ubiegłego wieku.






Tak jest w środku, widok przez kratę:


W przedsionku:



Przed cerkwią były ławki i... czajnik;>



Na zboczu góry tuż przy cerkwi był stary łemkowski cmentarzyk z kilkunastoma zachowanymi nagrobkami.


Łemkowie wierzyli, że zmarłego trzeba szczególnie wyposażyć w podróż w zaświaty. Do trumny wkładali mu różne przedmioty mogące mu się przydać na tamtym świecie. Poza ziołami, które ochraniały przed złymi siłami, były to często... fajka, tytoń i flaszka wódki;> Poza tym wkładano czasem książeczkę do nabożeństwa czy święty obrazek, także mak, czosnek, pieniądze, niekiedy nawet cały obiad w misce. Jeszcze przed pogrzebem, gdy ciało leżało w domu, zostawiano zmarłemu na noc chleb i wodę.

Pewien zwyczaj szczególnie mnie zainteresował, odnotowano go w książce "Świat Łemków. Etnograficzna podróż po Łemkowszczyźnie": "Z chwilą zgonu zatrzymywano w domu zmarłego zegar i odwracano lustra do ściany". Zatrzymanie się zegara w chwili czyjejś śmierci to popularny motyw w "historiach o duchach". Pamiętam, że w zeszłym roku odwiedziłam opuszczony dom na pograniczu Mazowsza i Lubelszczyzny, gdzie wszystkie trzy stare zegary były zatrzymane na tej samej godzinie. Może tam był po prostu podobny zwyczaj?


Łemkowie wierzyli w duchy i upiory i robili, co się dało, żeby się przed nimi uchronić. Po powrocie z pogrzebu trzeba było trzy razy dotknąć pieca, żeby zmarły spokojnie leżał i nie przyśnił się w nocy. Bo mógł też zostać upiorem i wrócić.




Kim był upiór? Kimś między żywym a umarłym, niebezpiecznym. Po śmierci wstawał z grobu i wędrował po świecie. Ciekawe, skąd wzięło się wierzenie, zgodnie z którym upiorem zostawał człowiek poczęty podczas menstruacji lub kobieta zmarła podczas porodu. Bywali też tacy, którzy na bycie upiorem sobie zapracowali - za życia zadawali się z siłami nieczystymi. Nawet ten, kto był czerwony na twarzy, był podejrzany o bycie upiorem, wszędzie się ich dopatrywano:> Upiory powodowały klęski typu burze gradowe, porywały ludzi i tak samo jak wampiry wysysały z nich krew. Uważano, że mak ma moc ochrony przed upiorem, sypano go po śmierci "podejrzanego" zmarłego gdzie się tylko dało.



"Upiorów było bardzo dużo i wierzono, że żadna wieś nie jest od nich wolna. Oskar Kolberg pisał o Jaworniku nad Osławicą: 'Może nie ma jednego człowieka pochowanego na cmentarzu, który by nie miał wbitego w głowę ćwieka lub uciętej i u nóg położonej głowy. Zmarłych podejrzewanych o to, ze są upiorami wykopywano, ciała odwracano plecami  do góry i ucinano im głowy, wkładano je miedzy nogi , czasami układano je na gałązkach tarniny. Przebijano też ciała zębami od brony lub długimi gwoździami." ("Świat Łemków. Etnograficzna podróż po Łemkowszczyźnie")
















Z opuszczonej wsi wróciłam na rozstaje dróg i poszłam szlakiem pod górkę w kierunku wsi R., mijając pasiekę. Pasiek w ogóle jest w Beskidach sporo, raz nawet pokrzyżowało mi to plany, bo pszczoły upodobały sobie jeden z cmentarzy, który chciałam zwiedzić.










Kapliczka na szczycie bezimiennej chyba góry. Dalej szlakiem żółtym ruszyłam w stronę wsi R.










Dalszy ciąg tej wycieczki pokażę w kolejnych odcinkach. Teraz parę obejrzanych tylko od zewnątrz cerkiewek, które wciąż są użytkowane. Przy niektórych - czynne wiejskie cmentarzyki. Na początek cerkiew pod wezwaniem świętych Kosmy i Damiana w Miliku, zbudowana na początku XIX wieku. Dziś pełni funkcję kościoła katolickiego. W jednym z poprzednich odcinków TU pokazałam wycieczkę pieszą przez góry z Milika do Szczawnika, gdzie też jest drewniana cerkiew. Bardzo polecam taki spacer.






Przy cerkwi jest mały cmentarz:












Do cerkwi św. Łukasza Ewangelisty w Jastrzębiku, podobnie jak do tej w Miliku, można wyruszyć z Muszyny. Ona też po wysiedleniach Łemków w 1947 roku została przekształcona w kościół rzymskokatolicki.







A tutaj drewniana cerkiew św. Jakuba w Powroźniku, też rejon Muszyny:



Jej początki sięgają XVII wieku, ale większość obecnego budynku powstała na początku XIX wieku. Tak jak cerkwie pokazane wyżej, dziś pełni funkcję kościoła rzymskokatolickiego.


Sprzed cerkwi w Powroźniku było widać Tatry:>


Obok cerkwi znalazłam czynny cmentarz z paroma starymi nagrobkami:













c.d.n.