Opuszczone sanatorium, czyli Dom Profilaktyczno-Wypoczynkowy "Zdrowie" w Gdyni Orłowie. To ogromny blok połączony z oszkloną niegdyś rotundą, z którego dachu rozpościera się widok na Zatokę. Jeszcze 10 lat temu działał tu duży ośrodek wypoczynkowy. Jego hasło, wymalowane na ścianie do dziś, głosiło, że "W Gdyni nie pada".
Podobno rozpad ośrodka zaczął się od pogłosek, że nadmorski klif leśny, na którego zboczu stoi budynek, zaczyna się osuwać. Jeszcze niedawno były szyby w oknach, a w środku więcej wyposażenia i dawnych napisów. Potem zaczęła się postępująca dewastacja, w setkach porzuconych pokoi hotelowych zamieszkali bezdomni, którzy ścierali się z ciekawskimi przybyszami, a sąsiedzi wzywali policję.
Opuszczony zamek w Łapalicach. Pierwsza chwila, w której kaszubski Disneyland wyłonił się z krzaków i zobaczyłam go na własne oczy? Najpierw słowo wyrażające szok i niedowierzanie, choć przecież widziałam to już na zdjęciach, potem atak śmiechu.
O co chodzi z zamkiem w Łapalicach? W latach 80-tych rzeźbiarz mebli i biznesmen z Trójmiasta, Piotr Kazimierczak, postanowił zbudować galerię sztuki na kaszubskiej wsi pod Kartuzami. Pozwolenie miał na 170-metrową pracownię. Ale tu coś się dobudowało, tam poszerzyło i ani się rzeźbiarz obejrzał, jak wyszedł zamek na 5 tysiącach metrów, z krużgankami, basenem, fontanną, salą balową i dwunastoma wieżami symbolizującymi dwunastu Apostołów (!).
Apokalipsa była tylko kwestią czasu. Na biednego artystę wsiadła inspekcja budowlana i zawistni donosiciele do skarbówki, a jakby tego było mało, komornik wszedł na jego fabrykę, mającą finansować marzenie życia Kazimierczaka, pewnie w zamyśle polskie Neuschwanstein. Bank zażądał zwrotu kredytu. To nie koniec. Przyszła powódź i zalała halę przemysłową rzeźbiarza, niszcząc maszyny warte miliony. Wszystko utknęło, a w końcu inspekcja zażądała rozbiórki zamku. Nic z tego jednak nie wyszło i największa ponoć samowolka budowlana Europy trwa. Kiedyś było grodzenie, stróżowanie, nic to nie dało. Turyści parli do Łapalic. Gdy przyjechałam ul. Zamkową i podobnie jak inni zaparkowałam pod pełną zakazów bramą, wkoło betonowego płotu szły już całe wycieczki. Dochodzi się do wyłamanej części ogrodzenia i wąskiej ścieżki. W sumie razem ze mną zamek zwiedzało chyba ze 20 osób!
Nie ma najmniejszego kłopotu z wejściem do środka, bo tutaj szyb w oknach, poręczy i drzwi po prostu nigdy nie było. Pięknie wykończone są za to drewniane sufity. Podobno takie miało być całe wyposażenie.
Ale UWAGA. Piknikowa atmosfera może zmylić. Obiekt jest popularny i dostępny, konstrukcja wydaje się stabilna, są inni zwiedzający i przynajmniej ja nie spotkałam żuli, ale wbrew pozorom jest niebezpieczny. Nie ma żadnych zabezpieczeń, wchodzenie na wieże to już ryzyko. Po jednej stronie wielkie puste okna do podłogi, po drugiej kolejna przepaść, do środka szybu. Absolutnie nie polecam wchodzenia do obiektu nawet pod niewielkim wpływem alkoholu. Nawet na trzeźwo ma się zawroty głowy u szczytu wież.
Żarnowiec. Nie spodziewałabym się, że ruiny dawno porzuconej niedoszłej elektrowni atomowej w Żarnowcu są pilnowane niczym Strefa 51. Popełniłam na wstępie błąd wjeżdżając samochodem za zakazy. Teraz podejrzewam, że trzeba wchodzić przez krzaki od strony jeziora. Wkoło pełno działających zakładów i różnych drobnych opuszczonych budynków, wydaje się, że nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi. Szybko zaczął za mną jeździć samochód z ochrony. Postanowiłam pierwsza zagadać, skoro już i tak nieuchronnie byłam na ich celowniku. Facet był na tyle miły, że pozwolił podejść do ogrodzenia od strony szosy zamiast mnie zupełnie wykurzyć. Powiedział, że powodem aż takiego pilnowania jest niebezpieczeństwo. Teren jest zalany wodą i można się utopić. Porobiłam foty, spojrzałam w górę na zbocze góry i zobaczyłam przy białym budynku dawnych biur innego ochroniarza wpatrującego się na mnie. Tego było już za wiele. Po drugiej stronie Jeziora Żarnowieckiego jest działająca elektrownia wodna z malowniczymi rurami.
Pałac w Sulicicach. Niedaleko znanego i zadbanego pałacu w Krokowej stoi sobie zapomniany pałac w Sulicicach. Istniejący tu dawniej dwór należał do Sulickich, krewnych rodziny Krokowskich, w 1870 roku został zastąpiony tą oto budowlą i przeszedł w ręce niearystokratyczne. Za PRL mieszkali tam pracownicy Stacji Hodowli Roślin. Dziś żyje tam jedno młode małżeństwo, był też jeden rencista, ale niedawno zmarł. Część parterowa jest opuszczona.
By tam trafić, trzeba jechać drogą 213, przy sklepie spożywczym skręcić w wieś i jechać do oporu. Na końcu będą budynki gospodarcze, a po lewej dojazd do pałacu.
W wejściu do środka pomogły dwie miejscowe kobiety, które miały więcej siły, by otworzyć drzwi do opuszczonej części, niegdyś świetlicy wiejskiej. Według nich w środku czają się jakieś choroby, ale jeszcze żyję. Zachowało się dawne zdobienie sufitu, w pomieszczeniu stoi zagracone zabytkowe biurko. Mieszkanki Sulicic powiedziały, że gdy rozwiązano PGR, wszyscy poza mieszkańcami pałacu dostali nowe lokale. Pozostali musieli dalej żyć w pałacu, ale nie mogli go remontować. Potem w większości wymarli.
Pałac w Cecenowie. Kiedy skręca się z jezdni w wyłożoną kocimi łbami dróżkę i wjeżdża bramą pałacową na teren dawnej posiadłości, widok jest niesamowity. Ogromny obiekt schowany pośrodku zwykłej wsi w dawnym parku dworskim robi wrażenie.
Cecenowo to wieś leżąca przy drodze nr 213. Gdy jedzie się od strony Poraja, wjazd będzie po prawej stronie. Trzeba uważać na mur ogradzający dawną posiadłość, tam będzie brama.
Nie ma kłopotu ze zwiedzaniem z zewnątrz. Nielegalnego sposobu wejścia do środka nie znalazłam żadnego. Trzeba by wyłamywać te deski i dykty z okien. Zapukałam do drzwi domku stykającego się z pałacem. Otworzyła mi starsza kobieta, powiedziała, że pałac kupił ktoś ze Stargardu i niby coś w środku podobno remontuje, ale niezbyt ochoczo.
Potem spotkałam jeszcze dwie osoby ze wsi. Powiedziały, kto powinien mieć klucz. Babcia z tego wskazanego domku nie była jednak za miła. Z relacji netowych wynika, że gdybym trafiła na dziadka, byłoby lepiej, ale w środku za wiele i tak nie ma. Mimo to dzięki wyglądowi z zewnątrz punkt obowiązkowy wycieczki na Pomorze! Warto połączyć to z wypadem na wydmy ruchome. Tam zostawia się samochód na strzeżonym parkingu w Rąbce (od ul. Turystycznej w las asfaltówką) i ucieka od wycieczek szkolnych idąc od razu na plażę według drogowskazu "do morza 800 m". Na wydmy (ok 6 km) najlepiej dojść plażą wcześnie rano, wtedy nie ma jeszcze ludzi. Nad morze idzie się przez piękny las. Polecam!
Opuszczona hala rybacka na Helu. Stoi sobie w części portowej i od zewnątrz nie wygląda porywająco, ale wystarczy przecisnąć się przez zardzewiałą bramę od ulicy (pierwsza równoległa do portu, chyba Maszopów czy Kuracyjna), by zorientować się, że budynek jest wart odwiedzenia. W wielkiej hali zagnieździło się pełno ptaków! Pięknie świergoczą, zwłaszcza zanim zorientują się, że ktoś nadchodzi. Przez to miejsce robi wrażenie. Człowiek czuje się tam jak w jakimś opuszczonym zoo. Pierwsze wejście jest blisko bramy - mała dziura przy podłodze. Ofiarnie się przeczołgałam, by potem zorientować się, że od strony morza dziura jest znacznie wygodniejsza.
Poza zwiedzaniem ruin oczywiście jeździłam wzdłuż brzegu. Jeśli ktoś może, niech pędzi na Hel zobaczyć inwazję pajęczyn wczesnym ranem. Jest nimi pokryte wszystko od strony zatoki, jakby ktoś wysypał tam watę. Pajęczyny są wielkie i symetryczne, wyglądają jak koronkowe obrusy.
Dalsze wycieczki na Pomorze TU
I pomyśleć sobie, że kiedyś miejsca te tętniały życiem, a dziś niemalże nikt już o nich nie pamięta.
OdpowiedzUsuńTłumu żuli i znudzonej młodzieży nie wliczam. ;)
UsuńByłem z ekipą o 1 w nocy pałac super szopy za pałacem tez mega klimatyczne
OdpowiedzUsuń