piątek, 11 października 2013

Opuszczone pałace na Śląsku część 1: Opuszczony pałac w Pilicy

Tym razem, po dłuższej przerwie spowodowanej naprawą samochodu, wyruszyłam na Śląsk szlakiem Orlich Gniazd, ale przede wszystkim okolicznych budowli o wiele bardziej zapomnianych. To był dobry pomysł. Udało mi się zwiedzić mój najlepszy dotychczas opuszczony budynek i był to pałac w Pilicy. Poza tym jeździłam w rejonie od Częstochowy, przez Złoty Potok i zamki z Ogrodzieńcem na czele po Pilicę i potem okolice Tarnowskich Gór. Wszystko to opiszę w następnych częściach.

Opuszczony pałac w Pilicy stoi sobie pośrodku miejscowości za murem biegnącym wzdłuż ulicy Senatorskiej. Brama do parku jest otwarta. Tuż za nią na słupie tabliczki pełne zakazów i ostrzeżeń. Za nimi w parku stoi ta oto budowla:



Jej początki sięgają aż XVII wieku, a dzieje są zawiłe i pełne zamurowanych w kaplicach dziewic, które nie chciały wyjść za mąż, a teraz straszą, pożarów, masowych egzekucji Polaków i Żydów pod ścianami pałacu podczas wojny oraz wielkich uczt różnych szlachciców. Był tu też dom dziecka, poprawczak, kwatera hitlerowców i w ogóle wszystko co się tylko da.


Wejścia strzegą dwa sfinksy, z których jeden ma na głowie pluszowego psa:




Wszystko było zamknięte i zabite deskami. Obok kręcili się robotnicy i zagadałam do nich. Powiedzieli, że tak, jest szansa, zwłaszcza, że to kierownik pałacu właśnie podjeżdża samochodem na dziedziniec. W necie przeczytałam, że namawianie może być czasochłonne i nie ma pewności, czy coś da. Tak było. Starszy pan z volkswagena wypytał mnie najpierw, czy już wyszłam za mąż, jak się nazywam i skąd jestem. Potem powiedział, że jeśli dzieci się zgodzą, to wejdę. Inaczej nie, bo on sam na pewno tam nie pójdzie. W oficynie siedziały jeszcze kobieta ze wschodnim akcentem i może 10-letnia, ale bardzo ogarnięta dziewczynka Bogusia. To ona okazała się moim przewodnikiem. Wzięła pęk kluczy i po chwili razem z nią oraz jej koleżanką wreszcie weszłam przez te drzwi:





   







   





To było jednak jeszcze nic, bo po wejściu na piętro dotarłyśmy do zakratowanych drzwi, przez które - szok i niedowierzanie - roztoczył się taki widok:




Trzeba było wejść na kratę i na deski, balansować nad dołem pod nimi, żeby otworzyć trzy kłódki i móc tam wejść. Dwie odpuściły, trzecia nie chciała i klucz w niej utknął. Ja też próbowałam tam włazić i go wyjąć, ale wciąż nic. Więc ja i Bogusia poszłyśmy zwiedzać inne części, a Asia została tam sama i dalej próbowała wyjąć klucz. W pozostałych salach trafiały się takie widoki, zanim usłyszałyśmy okrzyki Asi z drugiego końca pałacu i pobiegłyśmy tam.



Okazało się, że klucz nie tylko wyszedł, ale i wcześniej przekręcił się we właściwą stronę. Dzięki temu z sali lustrzanej mogłam wejść do kredensowej, gdzie kompletnie mnie zatkało po spojrzeniu na sufit:







Ciąg dalszy nastąpi

1 komentarz: