piątek, 27 lipca 2018

Opuszczone miejsca i wycieczki po Sudetach, część 1

W drugiej połowie czerwca wybrałam się w niespodziewaną sześciodniową małą trasę w Sudety. Spróbowałam kilku tras w różnych miejscach - Górach Kruczych, Sudetach Wałbrzyskich, Górach Sowich i Górach Bystrzyckich.  Ponieważ to Dolnośląskie, nie mogłam poprzestać na górach i odpuścić opuszczonych miejsc. Dlatego odwiedziłam jeden opuszczony pałac, opuszczoną kalwarię pełną połamanych figur i kaplic z malowidłami, trzy inne schowane na końcu świata porzucone kaplice, stary ewangelicki cmentarz, ruiny wieży widokowej w lesie. Pretekstem do tej mniejszej trasy był Zlot Żuka w Dusznikach Zdroju. To taki kawał drogi z Warszawy, że postanowiłam wziąć parę dni wolnego i połączyć to z innymi wycieczkami. We wtorek dojechałam po pracy z Warszawy do Pabianic, gdzie zanocowałam, a kolejnego dnia już pędziłam S8 za Wrocław do pierwszych wycieczkowych celów. Góry, Żuki, opuszczone miejsca - czego chcieć więcej? :) W ciągu pięciu dni intensywnego zwiedzania narobiłam zdjęć na siedem odcinków. W pierwszym pokażę opuszczony pałac z fortepianem oraz cmentarz ewangelicki w Świdnicy.






Opuszczony pałac z fortepianem bez nóg stoi na obrzeżach małej wsi na zboczu góry. Został zbudowany pod koniec XVIII wieku, potem wiele razy go przybudowywano. Był własnością niemieckiej rodziny von R. Podczas wojny część tej rodziny została zamordowana właśnie w tym miejscu przez Sowietów. W czasach  PRL mieściły się tu kolejno ośrodek zdrowia i ośrodek kolonijny. Potem pałac przeszedł w ręce prywatne i stopniowo stał się nie użytkowaną, zapomnianą ruiną. Dziś zarośnięty, ale jeszcze cały, choć mocno zdewastowany. Zachowało się jedno interesujące pomieszczenie na dole. To sala z malowidłami, kominkiem i rozbitym fortepianem leżącym na podłodze.


Z pewnych względów trochę się spieszyłam szukając wejścia do obiektu, mimo że wygląda on na całkiem zapomniany - to jakiś cud, że złodzieje nie wynieśli tego zniszczonego fortepianu i oby nadal nie przychodziło im to na myśl.

Zawsze warto najpierw obejść budynek dookoła, zanim wybierzemy jakąś nie najłatwiejszą drogę. Czasem wcale nie trzeba przechodzić przez pokrzywy po pas, bo kawałek dalej jest ścieżka. W tym wypadku akurat przy tym właściwym dojściu rosły jednak największe krzaczory, osty i tym podobne. No cóż, trzeba było przez to przebrnąć. A w środku czekała niewątpliwa nagroda w postaci tej oto sali na dole po lewej:





















Gdy już porobiłam zdjęcia sali z fortepianem ze wszystkich stron, ruszyłam na zwiedzanie reszty pałacu. Budynek jest duży, ale od znajomych zwiedzaczy opuszczonych miejsc wiedziałam, że ta sala to jedyne zachowane pomieszczenie z wyposażeniem i zdobieniami. Faktycznie, reszta wygląda tak:










Do Świdnicy miałam podjechać właściwie tylko na wczesny obiad. Na placu Pokoju, tuż przy Kościele Pokoju jest sympatyczna mała restauracja Baroccafe, gdzie można zjeść na przykład kozi  ser z żurawiną i wypić lemoniadę. Lubię ten plac w Świdnicy, szkoda że to taki kawał drogi z Warszawy. Poza mną w knajpie i wokół niej byli tylko i wyłącznie niemieccy emeryci, którzy licznie odwiedzali Kościół Pokoju. Ja byłam tam w środku z przewodnikiem cztery lata temu, relacja TU.



Kościół Pokoju w Świdnicy powstał w ciągu zaledwie paru miesięcy 1657 roku. To największa drewniana barokowa świątynia w Europie, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nazwa pochodzi od pokoju westfalskiego, kończącego wojnę trzydziestoletnią. Zgodnie z pokojowymi umowami katolickich Habsburgów ze Szwecją luteranie mogli odtąd otwarcie wyznawać w cesarstwie swoją religię i uczestniczyć w nabożeństwach w specjalnie zbudowanych w tym celu kościołach pokoju. Budowanie ich z nietrwałych materiałów było jednym z założeń umowy. Budowla z drewna, gliny i słomy dotrwała jednak do naszych czasów.


Tym razem weszłam tylko na chwilę do przedsionka, było za dużo ludzi. Potem zauważyłam, że wokół kościoła są stare nagrobki. Nie wiem, czemu kilka lat temu nie zwróciłam na nie większej uwagi. Tymczasem Kościół Pokoju otacza bardzo ciekawy i fotogeniczny cmentarz ewangelicki przypominający zapuszczony park.

Wokół kościoła ustawione są też pionowe, zdobione płyty. Jest na nich sporo bezgłowych figur, na które zawsze zwracam uwagę. Te płyty to tak zwane tablice epitafijne, powstałe w XVIII, a niektóre nawet w XVII wieku. Kiedyś były wmurowane w ściany kościoła, podczas prac konserwatorskich dość niedawno zdemontowano je. Ciekawostką jest, że sfotografowała je niegdyś Zofia Rydet, link TU




Tablica epitafijna to nie to samo co pomnik nagrobny. Jest to raczej coś w rodzaju pomnika postawionego ku czci zmarłego; Tablicy, na której wypisano jego zalety, nazwisko małżonka, pokazywano herb. Figury i płaskorzeźby to alegorie też odnoszące się do życia zmarłego. Na Śląsku zaczęły być popularne na przełomie XV i XVI wieku.
























A oto reszta cmentarza. Warto podejść zwłaszcza do muru po przeciwległej do kościoła stronie, tam gdzie znajduje się kaplica z czerwonej cegły. Najstarsze nagrobki pochodzą jeszcze z XVII wieku.































































c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz